Ten pokręcił głową. Nie znał tego dziwnego nazwiska, lecz zaintrygowało go.
– Oto więc w skrócie nasz kryminał – powiedział uczony z wyraźnym upodobaniem. – Tischendorf był niemieckim biblistą. Buszował wciąż po Bliskim Wschodzie w poszukiwaniu starożytnych rękopisów. Podczas jednej z takich podróży wybrał się na górę Synaj w Egipcie do otoczonego murem klasztoru świętej Katarzyny. Idąc klasztornym korytarzem, spostrzegł duży kosz na śmieci, najwyraźniej pełen postrzępionych rękopisów. Przyjrzawszy się im bliżej, stwierdził, że są to arkusze starożytnego pergaminu. Zawartość dwóch podobnych koszy spalono już jako śmieci, a ten ostatni czekał na swoją kolej. Tischendorf przekonał mnichów, żeby mu przekazali ocalałe rękopisy do zbadania. Przebierając je, znalazł sto dwadzieścia dziewięć kart Starego Testamentu po grecku. Mnisi, świadomi teraz ich wartości, pozwolili mu zatrzymać czterdzieści trzy karty, które zabrał ze sobą do Europy i pokazał królowi Saksonii.
– Nie były częścią tego kodeksu? – dopytywał Randall.
– Cierpliwości – odrzekł uczony. – Po dziewięciu latach Tischendorf powrócił do klasztoru na kolejne łowy, lecz zakonnicy nie byli skłonni do współpracy. Nie poddał się jednak i czekał. Minęło jeszcze pół roku i w styczniu tysiąc osiemset pięćdziesiątego dziewiątego nieustępliwy Niemiec ponownie zjawił się na górze Synaj. Ostrożniejszy tym razem, nie nagabywał mnichów o stare rękopisy. Ostatniego wieczoru natomiast wciągnął klasztornego administratora w dyskusję na temat zabytkowych egzemplarzy Biblii. Zakonnik, chcąc popisać się erudycją, pochwalił mu się, że bada jeden z najstarszych okazów. Sięgnął następnie na półkę nad drzwiami swej celi, gdzie trzymał kubki do kawy, i wyjął stamtąd gruby pakunek owinięty czerwoną tkaniną. Rozwinął go i oczom Tischendorfa ukazał się Codex Sinaiticus, zawierający najstarszy kompletny tekst Nowego Testamentu. – Jeffries się roześmiał. – Można sobie tylko wyobrażać emocje pastora Tischendorfa, bliskie zapewne tym, jakich doświadczył Kolumb na widok Nowego Świata. Po wielomiesięcznych wysiłkach Tischendorfowi udało się przekonać mnichów, że powinni podarować księgę patronce kasztom, ni mniej, ni więcej, tylko rosyjskiej carycy Katarzynie. Codex Sinaiticus pozostał w Rosji aż do rewolucji październikowej i czasów Lenina i Stalina. Komunistów Biblia nie interesowała i aby zdobyć pieniądze, próbowali ją sprzedać Stanom Zjednoczonym, ale bezowocnie. W roku tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim rząd brytyjski i British Museum zgromadziły żądaną kwotę, sto tysięcy funtów, nabyły kodeks i oto leży tu przed nami. Niezwykła historia, czyż nie?
– Bardzo niezwykła – zgodził się Randall.
– Poświęciłem jej tyle czasu – rzekł Jeffries – żeby docenił pan w pełni jeszcze lepszą… tę o wykopaliskach profesora Montiego w antycznej Ostii i znalezieniu Ewangelii według Jakuba, starszej od Codex Sinaiticus o niemal trzysta lat, od ewangelii kanonicznych o pół wieku, przypisanej krewnemu Jezusa i naocznemu świadkowi sporej części jego żywota. Być może teraz, panie Randall, doceni pan znaczenie tego niesłychanego podarunku, o którym ma pan wkrótce obwieścić światu. A zatem udajmy się już może do gabinetu doktora Knighta na piętrze i zajmijmy praktyczną stroną pańskiego zadania. Proszę za mną.
Cała trójka weszła za nim po stromych schodach. Otwierając drzwi i wpuszczając ich do środka, profesor oznajmił:
– Gabinet asystenta kustosza, kwatera główna doktora Floriana Knighta.
Był to typowy pokoik uczonego, w którym się pracuje i mieszka. Wypełniały go od sufitu do podłogi półki z książkami. Podręczne tomy, papiery i pakunki leżały na stołach i na dywanie. Wydawało się, że nie ma już miejsca na stare biurko pod oknem, szafkę na akta, kanapę i jedno czy dwa krzesła.
Jeffries, nieco zdyszany po wspinaczce, usadowił się za biurkiem. George Wheeler i Naomi Dunn zajęli kanapę, a Randall przysunął sobie krzesło i usiadł tuż przy nich.
– Może, hm… wolelibyście pójść do bufetu i porozmawiać przy herbacie? – zapytał Jeffries.
– Nie, nie, profesorze – zaoponował Wheeler. – Tak jest dobrze.
– To świetnie, bo ze względu na charakter naszej konwersacji lepiej jest rozmawiać na osobności. Na początek muszę stwierdzić, że niewiele mam do dodania na temat naszego młodego… hm…
Floriana, doktora Knighta. Bardzo mnie zaniepokoiło i zakłopotało jego dziwne zachowanie, a także brak kontaktu. Od czasu połączenia telefonicznego ze statkiem nie udało mi się porozumieć ani z nim, ani z jego narzeczoną, panną Valerie Hughes. Panie Wheeler, proszę wybaczyć moje roztargnienie, ale zdaje się, że pytał pan przedtem o tę kwestię?
Wheeler wstał z kanapy i przeniósł się na krzesło obok biurka.
– Tak, profesorze, zapomniałem zapytać o to wczoraj. Co to za nagła choroba, na którą zapadł Knight? Co mu właściwie jest?
– Sam chciałbym to wiedzieć, George – odparł Jeffries, skubiąc nerwowo wąsy. – Panna Hughes tego mi nie wyjaśniła i właściwie nie miałem możliwości zapytać. Powiedziała tylko, że Florian dostał wysokiej gorączki i musiał się położyć do łóżka. Jego lekarz stwierdził, że przede wszystkim potrzeba mu długiego odpoczynku.
– Wygląda mi to na załamanie nerwowe – rzekł Wheeler i skinął głową do Randalla. – Co o tym sądzisz, Steve?
Randall uznał tę diagnozę za mało prawdopodobną, lecz odpowiedział poważnie:
– Skoro to było załamanie, to jego oznaki, jakieś sygnały ostrzegawcze, powinny być widoczne już od pewnego czasu. – Spojrzał na Jeffriesa. – Czy zauważył pan, profesorze, coś dziwnego w zachowaniu doktora Knighta? Może opuścił się w pracy w ostatnich miesiącach?
– W żadnym razie – oświadczył Jeffries. – Florian wykonywał sumiennie, wręcz znakomicie, wszystkie zlecone przeze mnie zadania. Jest specjalistą od greki, perskiego, arabskiego, hebrajskiego oraz oczywiście aramejskiego, języka, z którym najczęściej mamy do czynienia w tej pracy. Jako dokumentalista spisywał się bez zarzutu, dostawałem dokładnie to, o co prosiłem. Zrozumcie pewną rzecz. Człowiek o takiej wiedzy jak doktor Knight nie musi tłumaczyć aramejskiego z papirusu słowo po słowie. Zazwyczaj czyta tekst bezpośrednio z taką łatwością, z jaką czytałby po angielsku poranną gazetę. Poziom jego przekładów z aramejskiego, hebrajskiego czy greki na angielski dla Komisji Pięciu w Oksfordzie był zawsze wysoki, były najwierniejsze.
– Czy można powiedzieć, że nie popełniał błędów, szczególnie w ciągu ostatniego roku? – drążył Randall.
Profesor Jeffries mierzył go przez chwilę spojrzeniem.
– Drogi panie, człowiek bywa omylny i w swojej pracy zawsze może popełnić błąd. To dzięki takim błędom, a także dzięki nowej wiedzy zawartej w wykopaliskach oraz postępom w dziedzinie ideologii uczeni zyskują motywację do tłumaczenia Biblii ciągle na nowo. Wyjaśnię to na przykładzie, żeby pan lepiej zrozumiał pułapki czyhające na naszego Floriana. Weźmy słowo pim, które pojawia się w Biblii tylko raz, w Księdze Samuela. Tłumacze uważali zawsze, że pim oznacza narzędzie i uznali je za rodzaj pilnika stolarskiego. Niedawno jednak odkryli, że pim to miara wagi, podobnie jak słowo szekel, i w ostatnich wydaniach użyto go już prawidłowo. Inny przykład. W dawniejszych Bibliach angielskich wers z Izajasza, rozdział siódmy wiersz czternasty, brzmiał: „Patrzajcie, oto dziewica pocznie". Uważano to przez wiele lat za proroctwo narodzin Jezusa. Potem jednakże tłumacze Revised Standard Version zmienili ten wers na: „Patrzajcie, oto młoda kobieta pocznie". Tłumaczyli oni z oryginału hebrajskiego, w którym słowo almah oznacza młodą kobietę. Wcześniejsze Biblie były przekładami z mniej dokładnych tekstów greckich, które posługiwały się słowem parthenos, oznaczającym dziewicę.