– Na przykład co jeszcze? – zapytał bardzo zaintrygowany Randall.
– Na przykład materiał, to znaczy tkaninę, która w ogóle się nic zużywa – odparł McLoughlin. – Albo żyletkę, pojedyncze ostrze, które wystarcza na całe życie, bez konieczności ostrzenia. Znamy kilka propozycji gumy samochodowej, która nie zużywa się nawet po przejechaniu półtora miliona kilometrów. Znamy żarówkę, która może się palić przez dziesięć lat bez przerwy. Czy zdaje pan sobie sprawę, co takie produkty mogą oznaczać dla ledwo wiążącej koniec z końcem ubogiej rodziny? Ale wielkie korporacje nie chcą o tym słyszeć. Wynalazcy są od lat zastraszani, przekupywani, szantażowani i niszczeni. W dwóch przypadkach po prostu zniknęli i podejrzewamy, że zostali zamordowani. Tak, panie Randall. wszystko to mamy porządnie udokumentowane i całą tę brudną sprawę zamierzamy ujawnić w białej księdze… czy może raczej czarnej księdze… zatytułowanej Spisek przeciwko tobie.
Randal powtórzył cicho tytuł, smakując słowa.
– Świetne – mruknął.
– Gdy tylko opublikujemy białą księgę – ciągnął McLoughlin – ludzie z korporacji nie cofną się przed żadnym środkiem, żeby nasze wystąpienie nie dotarło do opinii publicznej. To im się nie uda.
więc będą próbowali nas zdyskredytować. Dlatego przyszedłem do pana. Chcę, żeby się pan zajął promocją Raker Institute i jego pierwszej publikacji, żeby zakomunikował pan społeczeństwu o naszych odkryciach… poprzez zainteresowanych członków Kongresu, dziennikarzy radia i telewizji, prasę, drukowane broszury, sponsorowane wykłady. Chcę, żeby pan torpedował wszelkie próby zamknięcia nam ust lub zniesławienia. Żeby pan bębnił o tej sprawie na cały kraj, aż stanie się równie znana jak hymn państwowy. Nie należymy do klientów, na których można się wzbogacić. Mam jednak nadzieję, że kiedy się pan przekona, co robimy, poczuje pan, że może stać się częścią ważnego narodowego lobby, które powstanie w Ameryce po raz pierwszy w jej historii. Liczę na pana.
Zastanawiając się nad tym projektem, Randall czuł, jak wstępuje weń życie. Był zdecydowany rozpocząć narady i opracowywanie szczegółów, gdy tylko Jim McLoughlin i jego krzyżowcy będą gotowi. McLoughlin zapewnił go, że stanie się to niedługo, na pewno przed końcem roku. Na razie miał wyjechać na kilka miesięcy z ekipą doświadczonych badaczy, żeby się przyjrzeć supertajnemu prototypowi taniego, nieszkodliwego dla środowiska silnika parowego do samochodów. Fachowcy od spalania benzyny z Detroit, stolicy motoryzacji, zwalczali ten wynalazek od dwóch dziesięcioleci. Poza tym McLoughlin miał się spotkać z ludźmi, którzy zajmowali się przygotowaniem kolejnego projektu, dotyczącego innych potężnych poborców legalnego haraczu, niszczycieli amerykańskiego marzenia- a były wśród nich firmy ubezpieczeniowe, kompanie telekomunikacyjne, wielkie przetwórnie żywności i kasy pożyczkowe.
– Przez jakiś czas nie będzie z nami kontaktu – wyjaśnił McLoughlin. – Miejsca naszego pobytu utrzymujemy w tajemnicy i działamy niejawnie, tego się nauczyłem bardzo szybko. W przeciwnym razie lobby biznesowe i jego marionetki w rządzie wypuściłyby za nami swoich oprychów, zagrażając nam i krzyżując nasze plany. Kiedyś sądziłem, że takie działania w stylu państwa policyjnego nie są możliwe w rządzie, który wywodzi się z narodu, powstał z woli narodu i dla narodu. Że to tylko takie gadanie, młodzieńcza paranoja i melodramatyczne bzdury. Ale tak nie jest. Ktoś, kto patriotyzm utożsamia z zyskiem, potrafi usprawiedliwić każdą metodę utrzymania tego zysku. W imieniu społeczeństwa… niech społeczeństwo idzie na dno. Chcąc chronić ludzi, chcąc ujawniać te kłamstwa i nadużycia, musimy działać jak partyzantka, przynajmniej na razie. Kiedy już dzięki pańskiej pomocy będziemy mogli się ujawnić, uczciwe praktyki i uczciwi ludzie wezmą górę, a wówczas nie zabraknie nam poparcia i ochrony. Skontaktuję się z panem, panie Randall. Tak czy inaczej, proszę być gotowym do działania za sześć, siedem miesięcy, w listopadzie albo grudniu. To termin ostateczny.
– Dobrze – zgodził się Randall w przypływie autentycznej ekscytacji. – Proszę się u mnie zjawić. Będę gotów i ruszymy do boju.
– Liczymy na pana – rzucił jeszcze McLoughlin od drzwi.
Czas oczekiwania na zlecenie z Raker Institute ledwie się rozpoczął, gdy znienacka pojawiła się przed Randallem perspektywa dużo poważniejszej zmiany. W sam środek jego życia wkroczyła Cosmos Enterprises, wyceniana na miliardy dolarów międzynarodowa korporacja, której prezesem był Ogden Towery III. Cosmos niczym gigantyczny magnes przeczesywał Amerykę i świat, przyciągając do siebie i wchłaniając stosunkowo nieduże firmy w ramach swego programu dywersyfikacji. Ludzie Towery'ego, w poszukiwaniu punktu zaczepienia w branży informacyjnej, skupili się na Randall Associates jako obiecującej agencji reklamowej. Wstępne rozmowy na szczeblu prawników postępowały szybko, a przed podpisaniem dokumentów miało się odbyć osobiste spotkanie Randalla z Towerym.
To właśnie tego ranka, bardzo wcześnie, Towery zjawił się osobiście w firmie, wraz ze swymi pomagierami zapoznał się z całością, po czym zamknął się sam na sam z Randallem w jego gabinecie wyposażonym w osiemnastowieczne meble Hepplewhite'a.
Nieosiągalny Towery, legenda w kręgach finansowych, miał wygląd zwalistego, majętnego ranczera. Pochodził z Oklahomy. Kiedy się usadowił w głębokim skórzanym fotelu, położył stetsona na podołku. Mówił szorstkim tonem człowieka nawykłego do wydawania poleceń.
Randall słuchał go pilnie, widział bowiem w swym gościu anioła wolności. Za sprawą tego miliardera mógł w ciągu paru lat urzeczywistnić swe długo pielęgnowane marzenie, ową przystań szczęśliwości wśród zielonych drzew, bez telefonu, a za to ze starą maszyną do pisania, zabezpieczony na resztę życia.
Dopiero pod sam koniec monologu Towery'ego nadszedł moment grozy. Magnat przypominał Randallowi po raz kolejny, że chociaż Comos Enterprises stanie się właścicielem jego firmy, on zachowa całkowite zwierzchnictwo nad nią na mocy pięcioletniego kontraktu. Po upływie tego okresu będzie miał prawo wybrać przedłużenie umowy bądź wycofać się z taką odprawą w gotówce i akcjach, która zapewni mu dostatek i niezależność.
– Dopóki pan z nami pozostanie, dopóty będzie to nadal pańska firma – mówił Towery. – Będzie pan nią kierował tak jak do tej pory. Nie ma sensu, żebyśmy coś zmieniali w tak udanym przedsięwzięciu. Kiedy przejmuję jakąś firmę, moją polityką jest zawsze nie wtrącać się.
Randall przestał go w tym momencie słuchać i zaświtało mu w głowie pewne podejrzenie. Postanowił poddać anioła wolności próbie.
– Doceniam pańskie podejście, panie Towery – powiedział. – Rozumiem wobec tego, że decyzja o przyjęciu bądź odrzuceniu zlecenia będzie należała wyłącznie do mojego biura, bez pytania Cosmosu o zgodę.
– Jak najbardziej. Widzieliśmy już listę pańskich klientów. Gdybym jej nie akceptował, nie byłoby mnie tutaj.
– Rozumiem, lecz w tym spisie nie ma wszystkich klientów, panie Towery. Kilku nowych nie zdążyliśmy jeszcze formalnie zarejestrować. Chciałbym mieć tylko pewność, że będę mógł się zajmować każdym, którego wybiorę.