Выбрать главу

Po skręcie w lewo przejechali duży most i kierowca przyspieszył.

– Już dojeżdżamy – rzucił z przedniego siedzenia Wheeler. – Profesora Tulppleina jeden, to adres hotelu. Amstel stoi właściwie przy małej ślepej uliczce, ale to jeden z najlepszych hoteli w Europie. Piękny, dziewiętnastowieczny budynek. Królowa Juliana i książę Bernhard urządzili właśnie w nim przyjęcie dla rodzin królewskich z całego kontynentu z okazji srebrnego wesela. Mam dla ciebie niespodziankę, Steve. Dostaniesz najlepszy apartament w hotelu, królewski, bo korzystała z niego czasami królowa. W porównaniu z nim my z doktorem Deichhardtem mieszkamy w pokojach dla służby.

– Dziękuję, ale to niepotrzebne – rzekł Randall.

– Ależ my wcale nie jesteśmy takimi altruistami, prawda, Emilu? – Wheeler puścił do niemieckiego wydawcy teatralne oko. – W tym naszym poświęceniu jest metoda, Steve. Od tej chwili liczy się dla ciebie tylko jedno, oczywiście poza najważniejszą sprawą, czyli zachowaniem tajemnicy: przygotowanie największej kampanii promocyjnej w historii ludzkości. Spodziewamy się, że po ujawnieniu naszego projektu zaczną do ciebie walić drzwiami i oknami dziennikarze z całego świata. Chcemy, żebyś przyjmował ich tak, jak królowie podejmują królów. Spotkanie w takim wnętrzu musi na nich wywrzeć odpowiednie wrażenie, dlatego dostałeś apartament królowej. Numery dziesięć, jedenaście i dwanaście. Panna Nicholson zajmuje pokój obok. Mamy nadzieję, że to otoczenie wprowadzi cię w twórczy nastrój, Steve, i naprawdę ruszysz z kopyta.

– Zamierzam dać z siebie wszystko – odrzekł Randall.

Mercedes stanął przed kamiennymi schodami i kolumnami hotelu Amstel. Odźwierny przytrzymał tylne drzwiczki samochodu, a kierowca wystawił na chodnik bagaże.

Randall wysiadł i pomógł wysiąść Darlene, a kiedy Wheeler przywołał go kiwnięciem dłoni, nachylił się do otwartego okna.

– Jesteś już zameldowany, Steve – rzekł wydawca. – Możesz odebrać z recepcji swoją pocztę, którą tam dostarczyliśmy, ale nie powinno być wiadomości od nikogo miejscowego. Oprócz celników na lotnisku, których powiadomiono, że mają przepuścić VIP-a, nikt nie wie, że przyjechałeś do Amsterdamu. Poza ekipą Drugiego Zmartwychwstania i paroma osobami z personelu hotelowego nikt nie może się dowiedzieć, że jesteś z nami związany. Jeżeli to się rozniesie, znajdą się ludzie gotowi na wszystko, dosłownie na wszystko, żeby wydobyć od ciebie jakieś informacje. Mogą się ukryć w twoim apartamencie, założyć podsłuch w twoim telefonie, przekupić obsługę… Jako nasz przyszły przedstawiciel wobec opinii publicznej i mediów będziesz na to narażony najbardziej z nas wszystkich. Pamiętaj o tym nieustannie i powiedz też swojej… sekretarce…

– Ona o niczym nie wie – odparł Randall. – A ja po prostu staję się od tej pory niewidzialnym człowiekiem.

– Czy możesz być gotów za trzy kwadranse? – zapytał Wheeler. – Samochód wróci po ciebie. Zadzwoń do mnie przed samym wyjściem, będę na ciebie czekał na dole w Krasnapolskym. Mamy mnóstwo pracy.

Randall patrzył, jak limuzyna powoli toczy się po zakręcie ślepej ulicy i znika z pola widzenia. Darlene i chłopiec hotelowy z bagażami weszli już do budynku. Pospieszył za nimi.

W holu przystanął na chwilę, żeby rozejrzeć się po wnętrzu. Orientalny chodnik biegł po marmurowej posadzce do wspaniałych schodów, przykrytych brązowym dywanem. Prowadziły na półpiętro, gdzie rozdzielały się na dwa ciągi stopni, kończących się na czymś w rodzaju balkonu widocznego z dołu. Po prawej czekali przy bagażach dwaj portierzy, a nieco dalej, w korytarzu, Darlene przyglądała się wystawie z damskimi torebkami w podświetlanej gablocie. Po lewej znajdowała się niewielka recepcja, a obok kontuar wymiany walut, z którego można było także nadawać depesze.

Podszedł do lady recepcji.

– Jestem Steven Randall. Zostałem już zameldowany…

– Tak jest, panie Randall. – Recepcjonista skłonił się lekko. – Mamy dla pana pocztę.

Wręczył mu plik grubych kopert i Randall zaczął je przeglądać. Biuro, biuro, biuro – wszystkie pochodziły z Randall Associates w Nowym Jorku, od Wandy Smith i Joego Hawkinsa, była też jedna bardzo gruba od Thada Crawforda, z pewnością projekt kontraktu z Cosmos Enterprises.

Zrobił już kilka kroków, gdy zawołał go recepcjonista.

– Panie Randall, jest jeszcze jedna wiadomość. Prawie jej nie zauważyłem w pańskiej przegródce.

– Jaka wiadomość? – Randall poczuł niepokój. Pamiętał słowa Wheelera: Nie powinno być wiadomości od nikogo miejscowego… Nikt nie wie, że tu jesteś.

– Jakiś dżentelmen zostawił to godzinę temu. Czeka na pana w barze.

Wiadomość miała formę wizytówki, z nazwiskiem wytłoczonym delikatną czcionką na środku: Cedric Plummer. W lewym dolnym rogu widniała nazwa miasta – LONDYN – a w prawym napis verte, sporządzony czerwonym atramentem.

Randall odwrócił kartę. Zobaczył słowa wypisane równym pismem, tym samym czerwonym atramentem: „Drogi panie Randall, witam Pana w Amsterdamie. Życzę powodzenia w Drugim Zmartwychwstaniu. Przyda im się taki fachowiec od reklamy. Proszę spotkać się ze mną w barze dla omówienia pilnej sprawy w naszym wspólnym interesie. Plummer".

Plummer!

Randall, wstrząśnięty, schował wizytówkę do kieszeni. Miał przed oczami pierwszą stronę „London Daily Courier" – wywiad Plummera z pastorem de Vroome'em.

Skąd, u diabła, dziennikarz wiedział, że on przylatuje właśnie dzisiaj do Amsterdamu? W wiadomości pojawiły się poza tym słowa, których nie było w artykule, kryptonim Drugie Zmartwychwstanie.

Randall szczycił się opanowaniem, lecz teraz był na skraju paniki. Instynkt podpowiadał mu, żeby natychmiast dzwonić do Wheelera, ale wydawca nie dotarł jeszcze do kwatery głównej w Krasnapolskym. Następnym odruchem była chęć ukrycia się bezpiecznie w hotelowym apartamencie. Lecz nie mógł przecież ukrywać się tam w nieskończoność.

Zaczął się uspokajać. Skoro istnieje nieprzyjaciel, należy mu stawić czoło, nie okazując słabości, tylko siłę. Jeśli możliwe, wykorzystać go. Wiedząc o nim zawczasu, uzbroić się odpowiednio. Poza tym ciekaw był wyglądu przeciwnika i chciał go poznać. Podszedł do Darlene.

– Kochanie, ktoś na mnie czeka w barze – powiedział. – Sprawy służbowe. Idź na górę i rozpakuj się. Za minutkę wracam.

Zaczęła protestować, lecz poddała się z uśmiechem i ruszyła za tragarzami w stronę windy.

Randall zapytał recepcjonistę o bar, a ten wskazał gestem na lewo od holu.

– Ten pan ma kwiat w butonierce – dodał.

Bar był przeszklony i przestronny. Randall zobaczył za oknami fragment kanału z płynącą barką. Po lewej miał egzotyczny bufet. Zasłaniała go drewniana krata opleciona winoroślą, a od dołu dekoracyjna pleciona mata. Obszedł zasłonę. Barman, jowialny Holender, wycierał szklanki.

O tej wczesnej porze zajęte były tylko dwa stoliki. Przy jednym jakiś grubas popijał sok pomarańczowy i studiował przewodnik. Na drugim końcu, przy stoliku pod oknem, siedział na wyściełanym na niebiesko krześle dobrze ubrany młody mężczyzna.

Nieprzyjaciel.

Randall ruszył ku niemu.

Nieprzyjaciel był strojnisiem. Włożył do butonierki kwiat.

Plummer miał cienkie matowe włosy, ciemne i zaczesane na bok, by maskować łysinę i wąski nos. Nad zapadniętymi policzkami i małą bródką w stylu van Dycka tkwiły paciorkowate oczy łasicy. Cerę miał bladą jak ostryga. Ubrany był w prążkowany garnitur o konserwatywnym kroju i krawat z wysadzaną klejnotami spinką. Na palcu nosił wielki pierścień z turkusem. Nie nosi się tak jak większość dziennikarzy z Fleet Street, w wytartych marynarkach, pomyślał Randall.