Выбрать главу

– Co takiego?

– Grand Hotel Krasnapolsky, tam jest kwatera główna. Trudno się to wymawia, więc wszyscy mówią Kras. W tysiąc osiemset sześćdziesiątym piątym roku polski krawiec o nazwisku Krasnapolsky zamknął swój zakład i otworzył na Warmoesstraat kawiarnię, z winem i naleśnikami a la Mathilde, przyrządzanymi przez jego szwagierkę. Potem dodał salę bilardową i Wintertuin, ogród zimowy, później dokupił domy wokół, dobudował kilka pięter i miał już hotel na sto pokoi. Dzisiaj jest ich trzysta dwadzieścia pięć. To właśnie Kras. O, tam stoi pan Wheeler, czeka na pana.

George L. Wheeler czekał rzeczywiście pod szklanym zadaszeniem. Gdy Randall wysiadł, wydawca uścisnął mu dłoń.

– No, dobrze, że wreszcie jesteś, cały i zdrowy – powiedział. – Przykro mi z powodu tej ohydnej historii z Plummerem. Jak on się, u diabła, dowiedział, że jesteś w Amsterdamie? Nie rozumiem tego.

– Dobrze by było zrozumieć – rzekł Randall ponuro.

– Tak, koniecznie. Zajmiemy się tym dzisiaj. Ostrzegałem cię, to przebiegłe typy, chcą nas zniszczyć za wszelką cenę. Ale nie martw się, pokonamy ich. – Pokazał szerokim gestem za siebie. – To właśnie Kras. Nasza forteca jeszcze co najmniej przez miesiąc, może dwa.

– Wygląda jak każdy inny luksusowy hotel – zauważył Randall.

– I tak jest dobrze – oświadczył Wheeler. – Wynajmujemy małą część parteru na spotkania robocze całej ekipy, a nasi pracownicy mają specjalną zniżkę we wszystkich hotelowych lokalach – w Barze Amerykańskim, Palmowym Dworze i Białej Sali. Natomiast Drugie Zmartwychwstanie ufortyfikowało się tak naprawdę na pierwszym i drugim piętrze. Zajęliśmy te piętra w całości, przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. Dla ciebie i twojej ekipy są przeznaczone dwie sale konferencyjne na pierwszym piętrze. Będziesz miał własny gabinet w Zaal F, pokój obok będzie twoim sekretariatem. Do tego jeszcze dwa pokoje, zwyczajne pokoje hotelowe, dwieście cztery i dwieście pięć, też przekształciliśmy na biura. Tam będziesz mógł się spotykać z ludźmi, prowadzić rozmowy, porozmyślać spokojnie czy nawet uciąć sobie drzemkę. Chociaż nie sądzę, żebyś miał zbyt często taką okazję.

– Ja też nie sądzę – zgodził się Randall. – No dobrze, od czego zaczynamy?

– Od wejścia do środka. – Wheeler ujął go pod ramię, lecz nie ruszył się z miejsca. – Jeszcze jedna rzecz. Hotel ma kilka wejść od strony Warmoesstraat i możesz wchodzić, którym chcesz. Można też używać głównego wejścia, tego za nami, ale wówczas zawsze istnieje ryzyko, że ktoś w rodzaju Plummera dopadnie cię podczas przechodzenia przez hol. Może się czaić w Prinses Beatrix Lounge albo w Prinses Margriet Zalen, albo w Barze Amerykańskim i zaczepić, zanim dotrzesz do wind. Oczywiście po wyjściu z windy każdy jest sprawdzany przez naszych strażników. Właściwie wolałbym, Steve, żeby osoby z czerwoną kartą wchodziły bocznym wejściem – zakończył wydawca.

– Co to jest czerwona karta? – spytał Randall.

– Zobaczysz. Najlepiej jest wchodzić od Warmoesstraat, tu obok. – Wheeler poprowadził go ulicą pomiędzy domem handlowym a hotelem. Stanęli przy tabliczce z napisem: INGANG KLEINE ZALEN. Obrotowe drzwi flankowały dwie kolumny z czarno-zielonego marmuru. – Właśnie tędy – rzekł wydawca.

Znaleźli się w wąskim holu, z którego otwarte szeroko drzwi prowadziły do małego pokoju po lewej i dużo większego po prawej. W drzwiach po prawej stał krzepki strażnik w letnim mundurze khaki, miał na sobie pas z nabojami i pistolet w kaburze.

– Korytarz przed nami prowadzi prosto do wind – rzekł Wheeler. – A teraz chodźmy przedstawić cię inspektorowi Helderingowi. – Skinął głową strażnikowi i powiedział: – Heldering na nas czeka.

Mężczyzna odsunął się na bok i Wheeler wprowadził Randalla do biura ochrony. Pracowało tutaj sześć osób. Dwie młode dziewczyny o bujnych kształtach przeglądały jakieś papiery. Dwóch opalonych młodzieńców w cywilu siedziało nad rozłożoną na stole mapą. Inny, nieco starszy, manipulował przy niewielkiej desce rozdzielczej, otoczony półkolem aparatury – mikrofonów, rzędów przycisków i ekranów telewizyjnych, pokazujących obraz z korytarzy dwóch wyższych pięter.

W pobliżu ekranów siedział za biurkiem żylasty mężczyzna po pięćdziesiątce, o poważnej twarzy holenderskiego mieszczanina z obrazów Rembrandta. Stojąca na biurku mosiężna tabliczka informowała, że to inspektor J. Heldering.

Inspektor skończył właśnie rozmowę telefoniczną. Odłożył słuchawkę i zerwał się z krzesła, by uścisnąć dłoń Randallowi, podczas gdy Wheeler dokonywał prezentacji.

Usiedli i wydawca zwrócił się do Randalla.

– Myślę, że będziesz chciał porozmawiać z naszym inspektorem, Steve, jak już się urządzisz. Jest barwną postacią i sprawuje się naprawdę fantastycznie, i w hotelu, i w mieście. Jak już zaczniemy nagłaśniać sprawę Międzynarodowego Nowego Testamentu, opinia publiczna będzie zdumiona, że udało nam się utrzymać tajemnicę przez tak długi czas.

– Na pewno – odrzekł Randall – pod warunkiem że utrzymamy ją do końca. – Uśmiechnął się do Helderinga. – Proszę tego nie brać do siebie, inspektorze, jednak…

– Jednak obawia się pan, że Cedric Plummer spenetrował naszą ekipę – dokończył sucho Heldering. – Proszę się nie obawiać.

Randall był zdumiony.

– Pan Wheeler już zdążył panu powiedzieć o moim spotkaniu z Plummerem? – zapytał.

– Nic podobnego – odpowiedział inspektor. -Nie wiedziałem nawet, że jest już o tym poinformowany. Miałem właśnie przygotować dla niego raport na temat zdarzenia w barze hotelu Amstel. Spisał się pan znakomicie, panie Randall. Podobno powiedział mu pan, żeby się odwalił, a on na to, że najpierw zniszczy nasz projekt.

– Touché – odparł Randall z uśmiechem zakłopotania. – Skąd pan o tym wie?

– Nieważne. – Heldering wykonał lekceważący gest owłosioną ręką. – Staramy się wiedzieć, co robią nasi ludzie. Nie zawsze z powodzeniem, bo jednak wielebny de Vroome czegoś się tam dowiedział o naszych działaniach, ale jednak robimy, co możemy, panie Randall.

– Będzie pan rzeczywiście ciekawym kąskiem dla dziennikarzy, inspektorze – zauważył Randall.

– Nie wiesz o nim jeszcze nawet połowy, Steve – rzekł Wheeler. – Inspektor Heldering podjął służbę w Interpolu już w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym szóstym, gdy organizacja została reaktywowana w Paryżu po drugiej wojnie. Dochrapał się stanowiska tylko o szczebel niższego od sekretarza generalnego i wciąż tam pracował, gdy udało nam się go ściągnąć z jego pięknego biura w Saint-Cloud i zatrudnić jako szefa ochrony Drugiego Zmartwychwstania.

– Decyzja nie była trudna – stwierdził Heldering. – W Interpolu pracowałem dla ludzi, i to było ważne. W Drugim Zmartwychwstaniu pracuję dla Pana Boga, i to jest jeszcze ważniejsze.

Praca dla Boga z bronią u pasa, pomyślał Randall.

– Chyba niewiele wiem o Interpolu – powiedział.

– Bo też niewiele da się powiedzieć – odparł Heldering.-Jest to organizacja zajmująca się współpracą między policją różnych państw w ściganiu międzynarodowych przestępców. Ja pracowałem w głównym biurze Interpolu w Paryżu, ale mamy oddziały w ponad setce krajów. Na przykład biuro w Stanach działa przy Departamencie Skarbu, biuro w Wielkiej Brytanii przy Scotland Yardzie. W Saint-Cloud przechowujemy akta ponad miliona przestępców. Każda kartoteka opisuje około dwustu cech ściganej przez nas osoby, takich jak rasa, kolor skóry, tatuaże, sposób chodzenia, ułomności, nawyki i tak dalej. Wprowadziłem ten sam system w Drugim Zmartwychwstaniu, oczywiście na małą skalę. Moja kartoteka zawiera wszystko, co powinniśmy wiedzieć o naszych pracownikach, ale takie same informacje zgromadziliśmy na temat dziennikarzy, radykalnych duchownych i różnych ekstremistów, a także konkurentów, którzy mogliby dążyć do zniszczenia efektów naszej pracy.