Ta schizma była niepokojąca, lecz w pełni ją rozumiał.
Emil Deichhardt podsumowywał właśnie swoje obawy o komercyjny sukces nowej Biblii.
– I nie zapominajcie, że w Niemczech musimy się zmierzyć z przeciwnikiem, który i wam może wyrządzić szkody. Niemcy zawsze były ośrodkiem reform w Kościele, począwszy od Lutra, a skończywszy na Straussie i Bultmannie. Obecnie staliśmy się siedliskiem działań graniczących z herezją. To już nie tylko demitologizowanie ewangelicznych opowieści i zwyczajny sceptycyzm co do istnienia Pana Jezusa i jego przesłania. Jesteśmy wylęgarnią wyjątkowo szkodliwego ruchu radykałów skupionych wokół de Vroome'a. Ten szaleniec jest nie tylko wrogiem zorganizowanych Kościołów, jest również wrogo nastawiony do naszych wspólnych, świętych wysiłków ratowania ludzkości przez edycję nowej Biblii. Pomyślcie o tym, przez co ja muszę przechodzić w Niemczech, panowie.
– W naszych krajach będziemy musieli się zmierzyć z tym samym problemem – zauważył Wheeler. – Reformatorzy de Vroome'a są wszędzie. Ja jednak wierzę, że po ukazaniu się nowej Biblii jej siła i prawda pogrąży tych ludzi, zmiecie ich z powierzchni ziemi. Rewelacje nowej ewangelii zaskoczą ich i znokautują, odbiorą wszelką chęć odwetu.
– Ponieważ element zaskoczenia jest kluczowy – włączył się do rozmowy Randall – czy jest pan przekonany, że robimy wszystko, co możliwe, żeby zawartość Międzynarodowego Nowego Testamentu nie dostała się w ręce Maertina de Vroome'a?
Nagle wszyscy zaczęli mówić naraz, prześcigając się w opisach nowych środków ostrożności, zastosowanych w celu ukrycia wszystkiego przed de Vroome'em i jego fanatykami, czającymi się w całym mieście wokół Dam.
Po raz pierwszy od początku spotkania wydawcy i ich religijni doradcy wykazali jedność wobec łączącej ich sprawy i wiary.
Ciekawa rzecz, pomyślał Randall. Wystarczy znaleźć mieszkańcom Wieży Babel wspólnego wroga i od razu potrafią rozmawiać jednym językiem.
Następne spotkanie było jeszcze ciekawsze. Znalazłszy się wśród ludzi swojego pokroju, Randall od razu się rozluźnił i poczuł swobodniej.
Naomi zaprowadziła go do pokoju dwieście cztery w Krasnapolskym – bardzo nowocześnie urządzonego pomieszczenia o białych ścianach i biało lakierowanych, kubistycznych meblach, ze lśniącymi chromem lampami i wiszącą nad czerwoną kanapą kinetyczną rzeźbą w postaci sześcianu z przelewającym się płynem.
Randall, z drinkiem w dłoni, gawędził z Paddym O'Nealem, dublińczykiem o wyglądzie kierowcy ciężarówki, pracującym dla agencji reklamowych w Londynie i Nowym Jorku. O'Neal traktował Biblię z ujmującym lekceważeniem.
– Będę o niej pisał – przyrzekł Randallowi – ale niech pan nie oczekuje, że w nią uwierzę, chyba że będzie za to jakaś premia. Jestem wielbicielem Oscara Wilde'a. Pamięta pan, co Oscar powiedział kiedyś o ukrzyżowaniu Chrystusa i chrześcijaństwie? „Cała ta historia niekoniecznie musi być prawdziwa tylko dlatego, że ktoś oddał za nią życie".
Następnie Randall poznał młodego mężczyznę, rozpierającego się niedbale w fotelu, tak że z boku wyglądał jak znak zapytania. Okazało się, że zna też wszystkie odpowiedzi.
– Elwin Alexander to nasze źródło ciekawostek prasowych – przedstawiła go Naomi.
– Jakiego rodzaju ciekawostek? – zainteresował się Randall.
– Wyjaśnij mu, Edwinie – skinęła na Alexandra Naomi.
– Naprawdę, chce pan wiedzieć? – Młody człowiek zadarł głowę i spojrzał na Randalla. – No dobrze, skoro chce pan doświadczyć okrutnej i niezwykłej tortury. Tym właśnie karmię wygłodniałych reporterów i felietonistów. – Wziął głęboki oddech i na wydechu zaczął recytować w tempie licytatora na aukcji tytoniu: – Czy wie pan, że najkrótszy wiersz w angielskiej wersji Nowego Testamentu składa się tylko z dwóch słów: „Jezus zapłakał"? Czy wie pan, że apostołowie zwracali się do Jezusa per rabbi, nauczyciel? Czy wie pan, że w Nowym Testamencie przypisuje się Jezusowi dokładnie czterdzieści siedem cudów? Czy wie pan, że w Starym Testamencie nie wspomina się w ogóle o mieście zwanym Nazaret? Że w Nowym Testamencie nie ma ani słowa o tym, że Jezus urodził się w żłóbku, że składano mu hołd w stajence i że go ukrzyżowano? Czy wie pan, że Jezus nazywa siebie w ewangeliach Synem Człowieczym osiemdziesiąt razy? I na koniec, panie Randall, czy zrozumiał pan już, co to jest źródło ciekawostek prasowych?
– Teraz już zrozumiałem, panie Alexander – z uśmiechem odpowiedział Randall.
Potem były kolejne twarze i dalsza ożywiona wymiana zdań. To jego personel, Randall cenił swoich pracowników i starał się zapamiętać informacje o każdym z nich. Mężczyzna o wątłym, suchotniczym wyglądzie nazywał się Lester Cunningham. Wstąpił do szkoły teologicznej baptystów na południu tylko po to, żeby uniknąć powołania do wojska, i stał się człowiekiem autentycznie pobożnym. Wcześniej pracował w dziale reklamy w „Christian Bookseller", „Christian Herald" i „Christianity Today". Tęga holenderska mieszczka z Rotterdamu, bez makijażu i z grzywką, to Helen de Boer. Zdaniem Naomi, pośród trzystu dwudziestu pięciu milionów praktykujących i niepraktykujących protestantów na świecie nikt nie wiedział o Kościele protestanckim więcej od Helen. Była ekspertem, wiedziała wszystko o jego przedstawicielach: Lutrze, Melanchtonie, Kalwinie, Wesleyu, Swedenborgu, Eddym, Bonhoefferze, Schweitzerze i Niebuhrze. Z kolei Jessica Taylor była atrakcyjną dziewczyną o gibkiej figurze i ciemnych oczach, ostrzyżoną prawie na chłopczycę, ubraną w dopasowany kostium. Jej rodzice byli Amerykanami, ale wychowywała się w Portugalii. Zajmowała się archeologią biblijną i przed przyłączeniem się do Drugiego Zmartwychwstania uczestniczyła w pracach wykopaliskowych w Tell Dan na północ od jeziora Genezaret.
Na koniec Randall znalazł się twarzą w twarz z Oscarem Edlundem, melancholijnym Szwedem ze Sztokholmu, który miał się zająć artystyczną oprawą projektu. Choć wydawał się najmniej sympatyczną osobą w zespole, miał jednocześnie najlepsze referencje. Wyróżniały go marchewkowe włosy, lekki zez i dziobata twarz, a wiszący na jego szyi rolleiflex wyglądał jak dodatkowa część ciała. Edlund przez wiele lat był uczniem Steichena, a obecnie uchodził za jednego z najwybitniejszych fotografów na świecie.
– Pańskie fotografie oryginalnego papirusu i pergaminu wywołają ogromne zainteresowanie prasy – powiedział mu Randall. – Niepokoi mnie tylko, czy jakość reprodukcji będzie wystarczająca. Jak pan sądzi?
– Są pierwsza klasa-odrzekł Szwed-oczywiście biorąc pod uwagę materiał, z którym musiałem pracować. Te kawałki papirusu i pergaminu przeleżały pod ziemią dziewiętnaście stuleci, były mocno zniszczone, a do tego łamliwe. Zanim można się było z nimi zapoznać, specjaliści musieli je nawilżyć, ale tylko na tyle, żeby całość rozpostrzeć i dać pod szkło, uważając, aby przy tym nie rozmokły. Oczywiście aramejski tekst Jakuba i starszy od niego grecki pergamin musiałem fotografować w podczerwieni, żeby starożytne słowa w ogóle były czytelne. Myślę, że będzie pan zadowolony.
– Ile kompletów odbitek pan wykonał?
– Tylko trzy – odparł Edlund. – Na wyraźne polecenie szefostwa. Te trzy zestawy najpierw trafiły do profesora Jeffriesa i jego tłumaczy, chociaż czasami pozwalano im obejrzeć fragmenty oryginału w sejfie. Kiedy już przekład był gotowy, wszystko wróciło do Krasnapolsky'ego. Dwa komplety zostały zniszczone, a trzeci… no cóż, pan go ma, panie Randall.
– Ja go mam?
– Tak, został dopiero wczoraj złożony w pancernej szafie w pańskim gabinecie, razem z innymi zdjęciami do celów reklamowych. To wartościowy ładunek, panie Randall, trzeba się z nim ostrożnie obchodzić.