I tak oto brat mój Jezus wstąpił do swego Stwórcy. Aquila i Priscilla opowiedzieli o tym w Koryncie Pawłowi, który opowiedział to mnie. Nasz Pan jest teraz wyniesiony na tron w niebiosach i siedzi po prawicy Ojca.
Jakub zamyka swoją relację akcentem osobistym:
Wiara w boski cel mego brata Jezusa umacniała się we mnie z dnia na dzień, a także we wszystkich jego uczniach. Jego przesłanie zostało poniesione dalej. Ja przestrzegałem prawa żydowskiego: nie spożywałem mięsa, nie piłem wina, nosiłem tylko jedno odzienie, a moje włosy i broda pozostawały niestrzyżone. Przewodziłem także jego Kościołowi w Jerozolimie. Nowina rozpowszechniona została między Żydami w diasporze, między innymi narodami od Damaszku aż po Rzym, pośród nawróconych w Samarii, a także pomiędzy tymi z Cezarei, Efezu i Joppy, gdzie chrzcimy obrzezanych i nieobrzezanych.
Władze podejrzewają mnie, mój ziemski czas dobiega końca. Dlatego przekazuję jedną kopię tej opowieści o Jezusie Mateuszowi dla Barnaby, do wykorzystania na Cyprze, i drugą Markowi dla Piotra w Rzymie, a tę przekażę komuś innemu.
Pozdrowienie Jakuba, pisane moją własną ręką.
[Przypis: Jakub, brat Jezusa, autor tej zaginionej ewangelii, został skazany na śmierć przez najwyższego kapłana w Jerozolimie w roku sześćdziesiątym drugim. Kilka miesięcy po napisaniu przez Jakuba tego świadectwa zwolniło się stanowisko pośród panujących z powodu zmiany rzymskich prokuratorów w Judei. Najwyższy kapłan Jerozolimy, zuchwały człowiek imieniem Ananus, uzurpował sobie władzę i postanowił pozbyć się Jakuba Sprawiedliwego, przywódcy wspólnoty chrześcijańskiej w Jerozolimie, oskarżając go o bluźnierstwo. Bluźnierstwo to, jak napisał Hegesippus w drugim stuleciu, miało polegać na głoszeniu przez Jakuba, że Jezus nie umarł na krzyżu. Według historyka Józefa Flawiusza: „Ananus zebrał sędziów Sanhedrynu i przyprowadził im brata Jezusa, zwanego Chrystusem, noszącego imię Jakub, a także kilku innych. Gdy sformułował oskarżenie wobec nich jako łamiących prawo, posłał ich na ukamienowanie". Według innych świadków, gdy przygotowywano Jakuba do egzekucji, padł na kolana i modlił się: „Błagam Cię, Panie Boże i Ojcze, wybacz im, albowiem nie wiedzą, co czynią". Pewien zaprzyjaźniony kapłan chciał zapobiec zabójstwu i zwrócił się do katów: „Przestańcie! Co czynicie? Sprawiedliwy modli się za was!". Jednakże jeden z nich odsunął go na bok i pałką służącą do trzepania ubrań roztrzaskał mu głowę i zabił go na miejscu].
Tak oto umarł brat Jezusa.
Jego spuścizną, sporządzoną kilka miesięcy przedtem, w roku sześćdziesiątym drugim, był właśnie ten tekst. Słowo.
[Końcowy przypis: Wszelkie rozbieżności między czterema ewangeliami kanonicznymi a Ewangelią według Jakuba wyjaśnia to, że czterej ewangeliści, pisząc swoje teksty, Marek około roku siedemdziesiątego, Mateusz około osiemdziesiątego, Łukasz w latach osiemdziesiąt-dziewięćdziesiąt i Jan w latach osiemdziesiąt pięć-dziewięćdziesiąt pięć, nie wiedzieli o drugim posłannictwie Jezusa, o jego pobycie w Rzymie i drugim ukrzyżowaniu. Niewielki krąg apostołów znających prawdę utrzymywał ją w tajemnicy, by chronić dalsze nauczanie Jezusa. Trzy kopie biografii Jezusa, napisane przez Jakuba w roku sześćdziesiątym drugim, nie stały się szerzej znane, ponieważ jedna, posłana Barnabie na Cypr, zaginęła po jego śmierci w Salaminie, kopia Piotra zaginęła, kiedy ukrzyżowano go w Rzymie w roku sześćdziesiątym czwartym, trzecią zaś była ta ukryta w Ostii. Czterej ewangeliści nie mieli więc informacji wykraczających poza ograniczone, ustne relacje o śmierci Jezusa, jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu pod Jerozolimą w roku trzydziestym. Pisząc swe teksty czterdzieści, a nawet sześćdziesiąt lat po tych zdarzeniach, nie wiedzieli o późniejszym okresie życia Jezusa Chrystusa. Dalszą część historii i jej dopełnienie zawierał już tylko zapis Jakuba, który pozostawał nieznany przez dziewiętnaście stuleci, aż po dzień dzisiejszy].
I wreszcie, pomyślał Randall, odnaleziono to świadectwo. Prawda. Cała prawda. Słowo w swej pełni.
Przypomniało mu się coś jeszcze. W Ewangelii według Jana znajdowała się dziwna obietnica, która brzmiała tak: „Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które trzeba by napisać".
A teraz świat mieścił już w sobie wszystkie księgi, które należało napisać. Nareszcie, w jednej jedynej księdze.
Tej właśnie, która leżała przed nim i była Słowem.
To porywająca opowieść, która zapewne zelektryzuje wszystkich. Steve Randall po jej dwukrotnym przeczytaniu zdał sobie sprawę, że oto w jego rękach spoczywa zadanie przekazania tego cudownego odkrycia czekającemu na nie światu.
Z pewnością było to największe wydarzenie w historii archeologii biblijnej. Właściwie w całej historii archeologii nie było chyba w ogóle odkrycia o podobnej wadze. Czy dorównywało mu odnalezienie starożytnej Troi Homera przez Schliemanna? Albo odkrycie przez Cartera grobu Tutenchamona? Odnalezienie kamienia z Rosetty? Odkopanie człowieka neandertalskiego, brakującego ogniwa? Nie, nic nie przewyższało odkrycia profesora Augusta Montiego w ruinach antycznej Ostii we Włoszech.
Randall myślał teraz jak człowiek reklamy i wiedział, że gdy otworzy tamę, do głowy zaczną mu napływać dziesiątki pomysłów na zaprezentowanie nowej Biblii światu. A jednak nie wiedzieć czemu, nie chciał tej tamy otworzyć. Był egoistą, wciąż pochłoniętym osobistym wstrząsem, jaki przeżył pod wpływem lektury.
Jakże zazdrościł innym, zarówno wierzącym, jak i zachwianym w swej wierze i odstępcom od niej, tym, którzy potrzebowali Słowa i z pewnością przyjmą je jeszcze bardziej emocjonalnie od niego. Jego myśl powędrowała ku bliskim – choremu ojcu, zagubionej matce, wyzbytemu złudzeń Tomowi Careyowi, nawet ku siostrze Clare. Próbował wyobrazić sobie ich reakcję na wieść o odrodzonym, nowym Chrystusie.
Natychmiast pomyślał także o Judy i o swej żonie Barbarze, o wolności, o którą go prosiła, i miłości, której tak potrzebowała, o jej nadziejach na lepsze życie dla siebie i córki.
Wstał z kanapy, przeszedł powoli do sypialni i usiadł na skraju łóżka, wpatrując się w telefon.
W Amsterdamie był późny wieczór, więc u Barbary, sześć tysięcy mil stąd na zachód, trwało wczesne popołudnie.
Przemyślał wszystko jeszcze raz. W końcu podniósł słuchawkę i zamówił międzynarodową rozmowę z Ameryką.
Połączono go po piętnastu minutach.
– Halo, czy to ty Barbaro?
– Kto mówi?
– Tu Steve. Jak się miewasz?
– Steve? Nie za dobrze cię słyszę. Skąd dzwonisz?
– Jestem w Amsterdamie.
– W Amsterdamie? Mój Boże, a cóż ty robisz… aha, rzeczywiście, wspominałeś Judy o jakimś nowym zleceniu.
– No właśnie. A tak przy okazji, co u niej?
– Dałabym ci ją do telefonu, ale nie ma jej w domu. Wszystko z nią w porządku, świetnie sobie radzi.
– Wciąż chodzi do tego psychiatry?