– Załatwione, Steve.
Poczuł się nagle zmęczony i bez życia.
– Dzięki, Naomi. A skoro już się tym zajmiesz, to umów mnie przy okazji z Aubertem w Paryżu i z Hennigiem w Moguncji, dobrze? Muszę się jak najszybciej zobaczyć ze wszystkimi szefami projektu. Znajdę na to czas, będę pracował wieczorami. Poza tym chciałbym mieć teraz jak najwięcej zajęć.
Po drugiej stronie nastąpił moment ciszy, a potem Naomi odezwała się mniej bezosobowym tonem.
– Czyżbym wyczuła nutkę… litości nad samym sobą w twoim głosie, Steve?
– Pewnie tak, Naomi. W końcu mnie to dopadło. Piję szkocką i trochę się nad sobą użalam. Chyba… sam nie wiem, ale chyba jeszcze nigdy nie czułem się taki samotny jak dzisiaj.
– A ja myślałam, że Petroniusz i Jakub pochłonęli cię bez reszty. To całkiem dobrzy przyjaciele, Steve.
– Wiem, Naomi, już mi pomogli. Ale muszę im poświęcić więcej czasu.
– A co z Darlene?
– Zerwaliśmy ze sobą. Wraca do Ameryki, to już postanowione.
– Rozumiem. – Zanim Naomi znów przemówiła, nastała długa chwila milczenia. – Wiesz co, Steve, nie znoszę, kiedy ktoś się czuje samotny. Wiem, jak to jest. Sama sobie z tym radzę, ale jakoś mnie przygnębia, gdy innym się to przytrafia. Szczególnie tym, których lubię. – Umilkła ponownie, po czym dodała: – Potrzebujesz towarzystwa, Steve? Jeżeli chcesz, mogę zostać u ciebie ná noc.
– Tak, to by mi pomogło.
– Tylko dzisiaj i już nigdy więcej. I tylko dlatego, że nie chcę, żebyś był sam.
– Przyjdź, Naomi.
– Przyjdę. Ale tylko dlatego, że nie chcę, żebyś był sam.
– Będę czekał.
Odłożył słuchawkę i zaczął się rozbierać. Sam nie wiedział, dlaczego to robi. Nie zamierzał jej tego mówić, ale kochanie się z Naomi niewiele się różniło od samotności.
A jednak potrzebował kogoś, kogokolwiek i czegokolwiek, tylko na teraz, na to krótkie teraz, zanim się zbliży do Słowa w całej jego krasie i mocy. Zanim pozna jego odkrywcę w Rzymie.
ROZDZIAŁ 5
Termin spotkania Randalla z profesorem Montim udało się ustalić na poniedziałkowe przedpołudnie, tyle że nie w Rzymie, lecz w Mediolanie.
Trzy dni wcześniej w Amsterdamie obudziły Randalla odgłosy krzątaniny Naomi, która dość wcześnie ubrała się i wyszła z apartamentu. Pamiętając, ile ma do zrobienia, on także się nie wylegiwał. Po lekkim śniadaniu najpierw udał się do Darlene. Ponieważ drzwi do jej pokoju były zamknięte na głucho, z aktówką w ręce zszedł do holu hotelowego, żeby zarezerwować dla niej bilet na lot z Amsterdamu do Kansas City. Zostawił też w recepcji pożegnalny liścik i pieniądze na dodatkowe wydatki.
Następnie, chociaż różnica czasu oznaczała, że zbudzi swego prawnika w środku nocy, zamówił rozmowę z Thadem Crawfordem. Rozmawiali długo. Randall powtórzył mu rozmowę z żoną. Crawford z wyraźną ulgą przyjął wiadomość, że jego szef nie zamierza się sprzeciwiać rozwodowi. Omówili warunki rozsądnej ugody, a potem przeszli do sprawy kontraktu z Cosmos Enterprises. Po uzgodnieniu z Ogdenem Towerym różnych kompromisowych rozwiązań, wkrótce miał powstać ostateczny kształt umowy. Co do niezręcznej sytuacji z odrzuceniem zlecenia Raker Institute, to z Jimem McLoughlinem nie było kontaktu i nikt nie wiedział, gdzie on przebywa.
O dziesiątej rano Randall wszedł do swego biura w Krasnapolskym, z cenną aktówką pod pachą. Tym razem nie próbował spacerów po Amsterdamie, lecz kazał kierowcy wieźć się pod samo wejście do Krasa. Wczorajsza napaść nie dawała mu spokoju, wezwał nawet sekretarkę, żeby podyktować jej raport dla ochrony. Lori Cook opisywała szczegóły zdarzenia z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Polecił jej dostarczyć raport Helderingowi, a kopie pięciu wydawcom.
Zgodnie z obietnicą miał zamiar udać się do profesora Deichhardta, aby zwrócić korektorskie wydruki Międzynarodowego Nowego Testamentu. Gdy wychodził z gabinetu, zadzwoniła Naomi. Chciała się z nim natychmiast zobaczyć w sprawie spotkań z Montim, Aubertem i Hennigiem.
Randall wezwał więc znowu Lori i wręczył jej odbitki szczotkowe.
– Włóż to do szarej koperty – polecił – i przekaż profesorowi Deichhardtowi do rąk własnych, nie zostawiaj u sekretarki. I uważaj, żeby cię ktoś nie porwał.
Lori wyszła, kulejąc, z pokoju, a po chwili zjawiła się Naomi z notatkami w ręce.
Spotkania Randalla z Aubertem w Paryżu i z Hennigiem w Moguncji udało się zaaranżować bez kłopotów.
– Ale ci Monti to dziwni ludzie – powiedziała Naomi. – Rozmawiałam z Angela, córką profesora, jest chyba także jego sekretarką. Przyznała, że wrócił już do Włoch, ale jest teraz tak zajęty, że nie będzie mógł się spotkać z nikim z zespołu Drugiego Zmartwychwstania. Nie pozwoliłam się spławić. Powiedziałam jej o tobie, Steve, i o tym, że uważasz profesora Montiego za najważniejszą osobę w kampanii reklamowej, lansującej nową Biblię. Nawet skłamałam, że wydajemy ją już wkrótce, więc czas jest coraz bardziej cenny. Ponieważ dalej próbowała przesunąć spotkanie na jakiś nieokreślony termin, zagroziłam jej, że przyjedziesz do Rzymu i będziesz obozował pod jego domem, dopóki z tobą nie porozmawia. To zadziałało. Skapitulowała i obiecała, że jej ojciec spotka się z tobą, tyle że nie w Rzymie. Pojechał właśnie samochodem do Mediolanu w jakiejś prywatnej sprawie, ale znajdzie dla ciebie czas w poniedziałek rano. Powiedziałam jej, że zatrzymasz się w hotelu Principe di Savoia, i umówiłyśmy się, że profesor Monti zjawi się tam u ciebie w poniedziałek o jedenastej.
I tak Steve Randall znalazł się w niewielkim saloniku apartamentu siedemset pięćdziesiąt siedem w eleganckim hotelu w Mediolanie. Była za pięć jedenasta.
Wyjął z walizki miniaturowy dyktafon, sprawdził, czy działa, położył go na telewizorze i podszedł do okna. Spoglądał na Piazza della Repubblica, z trawnikami i drzewami, niemal wyludniony w porannym skwarze. Myślał o tym, jakie pytania zada profesorowi Montiemu. Miał nadzieję, że archeolog okaże się ciekawym rozmówcą, a jego angielski będzie zrozumiały.
Szybkie i ostre pukanie wyrwało go z zadumy. Profesor Monti przybył punktualnie. To dobry znak, pomyślał Randall. Podszedł do drzwi, otworzył je, zdecydowany powitać archeologa ciepło i serdecznie, i natychmiast opadła mu szczęka.
W progu stała młoda kobieta.
– Czy pan Steven Randall z zespołu Drugiego Zmartwychwstania? – zapytała z niemal brytyjskim akcentem.
– Tak, to ja – odparł zdezorientowany.
– Jestem Angela Monti, córka profesora Montiego.
– Ale ja miałem się spotkać…
– Wiem. Miał się pan spotkać z moim ojcem. Jest pan zaskoczony i rozczarowany. – Uśmiechnęła się. – Proszę się nie zniechęcać, zaraz wszystko panu wyjaśnię, jeśli pan pozwoli. Pomogę też panu w zastępstwie ojca, jeśli się pan zgodzi. – Spojrzała w głąb pokoju. – Czy mogę wejść?
– Oczywiście, proszę mi wybaczyć – odrzekł zmieszany. – Proszę, niech pani wejdzie. Obawiam się, że na chwilę straciłem rezon.
– To zrozumiałe – stwierdziła, wchodząc do salonu. – Ojciec prosi o wybaczenie, że nie mógł się zjawić osobiście. Jednakże nie miał wpływu na okoliczności, jak zaraz to panu wyjaśnię.
Randall zamknął drzwi i przeszedł za nią na środek pokoju. Odwróciła się z wdziękiem, przyglądając się otoczeniu i mierząc go szczerze rozbawionym spojrzeniem.
– Przynajmniej ma pan tu klimatyzację-powiedziała. – Nie będzie się pan tak gorączkował. Ale poważnie mówiąc, to wielka ulga, bo na dworze jest prawie trzydzieści stopni. Wprawdzie jeszcze się człowiek nie rozpuszcza, ale duchota jest okropna.
Zaskoczenie i rozczarowanie, a także złość na profesora Montiego za niedotrzymanie obietnicy topniały w szybkim tempie, gdy Randall przyglądał się swemu gościowi.