Angela Monti była kobietą, której widok dosłownie zapierał dech w piersiach.
Mogła mieć metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Była w słomkowym kapeluszu z szerokim rondem, a oczy skryła pod wielkimi okularami przeciwsłonecznymi. Miała na sobie głęboko wyciętą, żółtą jedwabną bluzkę, spod której wyłaniał się biustonosz, nie całkiem mieszczący jej prowokacyjnie wyprężone piersi. Szeroki skórzany pasek okalał wąską talię, a rdzawa letnia spódniczka podkreślała zmysłową krągłość bioder.
Gdy odkładała na krzesło brązową torebkę, z pewnością od Gucciego, i zdejmowała kapelusz i okulary, nie mógł oderwać od niej wzroku. Ostrzyżone na pazia włosy były miękkie i kruczoczarne, migdałowe oczy w kolorze nefrytu, szeroki u nasady nos miał delikatne nozdrza, wydatne karminowe usta były wilgotne, a pod jedną z wysokich kości policzkowych miała pieprzyk. Na złotym łańcuszku wisiał na jej szyi krzyżyk, spoczywający w zagłębieniu między piersiami.
– Jest pan zły, że to ja przyszłam zamiast ojca? – zapytała, świadoma jego spojrzenia.
– Nie, oczywiście, że nie. Szczerze mówiąc, podziwiałem panią. Czy jest pani modelką albo aktorką?
– Dziękuję za miłe słowa – odparła bez skrępowania. – Jestem na to zbyt poważna. – Zmierzyła go spojrzeniem. – Inaczej sobie pana wyobrażałam.
– A czego się pani spodziewała?
– Powiedziano mi tylko, że jest pan słynnym specem od reklamy z Ameryki i będzie pan kierował kampanią promocyjną nowej Biblii. Chyba wszyscy za bardzo hołdujemy stereotypom. Mnie słowo reklama zawsze się kojarzyło z wielką trąbą… chciałam powiedzieć tubą… która robi mnóstwo hałasu. Nie spodziewałam się zobaczyć kogoś tak powściągliwego, o takim… jakby to ująć… amerykańskim wyglądzie… brązowe włosy i oczy, barczysty… a jednocześnie tak wyrafinowanego.
Próbuje mnie urabiać, pomyślał Randall, albo jest taka prostolinijna. Wszystko jedno, podoba mi się to.
– Może usiądziemy – zaproponował i oboje usadowili się na kanapie. – Proszę mi wierzyć, że pani obecność jest dla mnie miła, panno Monti…
– Angela – poprawiła go.
– Dobrze, w takim razie proszę mi mówić Steve.
– Dobrze, Steve – odparła z uśmiechem.
– Moim problemem jest presja czasu – powiedział Randall. – Zatrudniono mnie bardzo późno. To niesamowite przedsięwzięcie i zasługuje na wyjątkową kampanię reklamową, być może na najlepszą i największą w historii. Nie uda się ona bez ścisłej współpracy wszystkich zainteresowanych. W moim przekonaniu właśnie rola profesora Montiego w całej tej historii jest najbardziej dramatyczna i ekscytująca, dlatego zasługuje na szczególne uwypuklenie. Moi pracownicy próbowali się skontaktować z pani ojcem, lecz bez powodzenia. Teraz z kolei mnie spotkało to samo. Czy może mi pani wytłumaczyć, o co właściwie chodzi?
– Oczywiście – odparła. – Wyjaśnię to panu, niczego nie ukrywając. Przyczynąjest polityka, zazdrość i rywalizacja w rzymskim środowisku archeologicznym. Kiedy mój ojciec postanowił rozpocząć wykopaliska w Ostii, musiał uzyskać pozwolenie regionalnego inspektora archeologicznego. Był nim wówczas, przed siedmioma laty, doktor Fernando Tura, który ostatnio awansował. Ten człowiek zawsze rywalizował z moim ojcem, uważał, że poglądy ojca na temat archeologii biblijnej są zbyt radykalne. A procedura była taka, że to on musiał wyrazić zgodę na wysłanie wniosku ojca do Komisji Zabytków i Sztuk Pięknych w Rzymie, która, jeśli uzna wniosek za zasadny, przekazuje go Generalnemu Konserwatorowi Zabytków. To właśnie on wydaje formalne zezwolenie. Tura jednak robił trudności…
– To znaczy, że odrzucił wniosek pani ojca przed siedmiu laty?
– Przede wszystkim wyśmiał teorię ojca, że można tutaj, we Włoszech, odnaleźć jakikolwiek wartościowy rękopis sprzed czasów Marka czy Mateusza. Nie tylko wyśmiał, lecz opóźniał sprawę i szerzył kłamliwą opinię o ojcu w kręgach urzędowych. Takie drobiazgi nie mogły jednak powstrzymać ojca. Zwrócił się nieoficjalną drogą do swego przyjaciela w Komisji Zabytków, a ten mimo wściekłości Tury doprowadził do przekazania wniosku wyżej, gdzie został zaaprobowany. Potem, kiedy ojciec odkrył znalezisko i okazało się autentyczne, Tura wprost wychodził ze skóry z zazdrości i gniewu. Usiłował usunąć ojca w cień, aby nie dopuścić do wiązania z jego osobą jakichkolwiek zasług. Zaczął je wręcz przypisywać sobie, rozgłaszając, że to on, Tura, był geniuszem, który kazał profesorowi Montiemu kopać w Ostii. Mój ojciec był w jego opinii tylko kimś, kto trzymał łopatę. Tura spowodował, że Ministerstwo Nauki wysłało ojca za granicę, żeby nadzorował wykopaliska w różnych odległych miejscach.
– Czy ministerstwo w ogóle miało prawo cokolwiek mu nakazywać?- zapytał Randall.
– Właściwie nie – odparła Angela – ale wie pan, jak to jest w życiu. Tylko ci, którzy stanowią prawo, mogą bezpiecznie je łamać. To przywilej każdej władzy. Tura przekonał swoich znajomych w ministerstwie, że najlepiej będzie wysłać jego kolegę, profesora Montiego, za granicę. Oczywiście nikt nie może posłać gdzieś archeologa wbrew jego woli. Archeolodzy sami sobie wybierają wykopaliska. Memu ojcu dano do zrozumienia, że jeśli się nie podporządkuje, może stracić katedrę na Uniwersytecie Rzymskim. Mamy wprawdzie skromny spadek po matce, lecz ojciec zawsze się upierał, że należy on do Claretty, mojej starszej siostry, i do mnie, a jego własne dochody są niewielkie. Musiał więc zrobić, co mu kazano, żeby utrzymać posadę i pensję profesora.
– Sądziłem, że profesor zarobił jakieś pieniądze na swoim odkryciu? – zdziwił się Randall.
– Wszystkie odkrycia archeologiczne są własnością rządu włoskiego – odparła Angela. – Ojciec otrzymał pewien procent z sumy wpłaconej przez wydawców rządowi za prawa do wykorzystania odnalezionych tekstów. Ale od razu wydał te pieniądze, ponieważ zadłużył się bardzo, i to na lichwiarski procent, by móc prowadzić tak długotrwałe wykopaliska. Nie miał wyjścia. Kiedy panna Taylor, a potem pan Edlund z pańskiego zespołu chcieli się z nim zobaczyć, penetrował okolice Pelli… to tam uciekli starożytni ebionici po pierwszej rebelii Żydów w Jerozolimie… pod kątem przyszłych wykopalisk. Gdy ojciec wraca do Rzymu po każdym takim wyjeździe, ostrzega się go, żeby się nie wypowiadał na potrzeby reklamowe czy komercyjne, pod groźbą utraty pracy.
Randalla nie zadowoliło to wytłumaczenie.
– A co się stało dzisiaj? – zapytał. – Profesor był już w drodze do Mediolanu, przecież zgodził się ze mną spotkać.
– Zgodził się, bo udało mi się go przekonać, że kiedy zyska należny mu rozgłos, ludzie z ministerstwa już nie będą mogli mu zaszkodzić. Jakimś sposobem jednak, nie wiem jakim, doktor Tura dowiedział się, że ojciec jedzie na spotkanie z tobą, Steve. Tura dopadł go we Florencji i polecił natychmiast wracać do Rzymu. Ojciec bał się sprzeciwić. Wrócił do Rzymu i jutro leci do Egiptu. Dla mnie to była kropla, która przepełniła czarę, i postanowiłam spotkać się z tobą. Wiem wszystko to, co on wie, i mogę służyć pomocą. Chcę doprowadzić do tego, żeby wreszcie zyskał międzynarodowe uznanie, na jakie zasługuje. Wówczas stanie się silniejszy od tych zazdrosnych polityków w Rzymie, którzy zmuszają go do milczenia i zastraszają. Dlatego tu jestem i deklaruję gotowość współpracy.
Randall wstał i wziął do ręki dyktafon.
– Jestem ci bardzo wdzięczny, Angelo – powiedział. – Potrzebuję cię. Będę miał mnóstwo pytań.
– Odpowiem na wszystkie. Możesz śmiało nagrywać.
– Pytanie pierwsze. Czy zjesz ze mną lunch? Wybuchnęła śmiechem. Była jeszcze piękniejsza, niż sądził.
– Jesteś czarujący, Steve. Oczywiście, że chętnie zjem z tobą lunch. Porządnie zgłodniałam.