– Zarezerwowałem stolik w restauracji na dole, ale skoro to ty przyszłaś zamiast ojca, może wolałabyś jakieś ciekawsze miejsce. Nie znam Mediolanu, czy masz tu ulubioną restaurację?
– Nie byłeś jeszcze nigdy w Mediolanie? W takim razie zabiorę cię do Galleria.
– Dokąd?
– Do Galleria Vittorio Emmanuele. To najwspanialszy pasaż handlowy na świecie, szalony, niezwykły i romantyczny. Chodź, przekonasz się.
Wzięła go za rękę naturalnym gestem, a dotyk jej dłoni i bliskość natychmiast przejęły go dreszczem podniecenia.
– Czy w tym miejscu, do którego idziemy – zdołał wykrztusić – będziemy mogli nagrywać rozmowę? Musimy to zrobić.
– Ależ oczywiście – odparła wesoło. – Jesteśmy w Mediolanie, a nie w Rzymie. Tutaj jest tak: najpierw interesy, potem przyjemności. Nie bój się, nie będę cię uwodzić. – Ścisnęła delikatnie jego palce. – Przynajmniej na razie – dorzuciła lekko.
Na ulicy wsiedli do jej ferrari i po chwili byli już na Piazza delia Repubblica, gdzie, jak wyjaśniła Angela, „powiesili Mussoliniego i Klarę Petacci". Skręcili w szeroką Via Filippe Turati.
Randall chciał wiedzieć o dziewczynie jak najwięcej, a ona chętnie mówiła o sobie. Podczas jazdy opowiedziała mu krótko o swoim życiu. Miała piętnaście lat, gdy zmarła jej matka, pół Włoszka, pół Angielka. Angela studiowała na uniwersytecie w Padwie, a także przez dwa lata w Londynie. Zrobiła dyplom ze sztuki greckiej i rzymskiej. Jej starsza o pięć lat siostra Claretta mieszka z mężem i dwiema córkami w Neapolu. Angela była raz zaręczona. „Nic z tego nie wyszło – stwierdziła. – On był zepsuty i arogancki jak typowy Włoch, a ja jestem zbyt niezależna, żeby stać się osobą drugiej kategorii, cieniem mężczyzny". Większość czasu poświęcała na pomoc ojcu, redagując jego prace naukowe i prowadząc dom w Rzymie, a poza tym dwa razy w tygodniu uczyła historii sztuki włoskiej w prywatnej szkole dla cudzoziemców. Niedawno skończyła dwadzieścia sześć lat.
Angela także chciała się czegoś dowiedzieć o Randallu, on jednak był powściągliwy. Wspomniał jej o swojej młodości na amerykańskim Środkowym Zachodzie i o chorobie ojca, ujawnił co nieco o pracy w reklamie w Nowym Jorku i tamtejszym życiu, napomknął o Barbarze i Judy, i o swej zgodzie na rozwód. O Darlene w ogóle nie wspomniał.
Angela słuchała uważnie i nie przerywała mu. W końcu zapytała:
– Czy mogę wiedzieć, ile masz lat, Steve?
Zawahał się, nieskory do ujawnienia, że jest od niej dwanaście lat starszy.
– Trzydzieści osiem – powiedział w końcu.
– Jesteś bardzo młody jak na człowieka sukcesu.
– Sukcesu w interesach, powinnaś dodać – odparł. Spostrzegł, że to umniejszanie swoich osiągnięć nie zostało przez nią niezauważone.
Angela pokazała za okno.
– Teatro delia Scala, najsławniejsza opera na świecie. Budynek opery okazał się rozczarowaniem, był całkiem pospolity.
– Nie podoba ci się? – spytała. – Z La Scalą jest tak jak z ludźmi, nie powinno się ich oceniać na podstawie wyglądu. Wszystko ważne jest w środku. Trzy tysiące miejsc. Idealna akustyka. Doskonała muzyka… Jesteśmy na Piazza delia Scala, spróbuję gdzieś zaparkować.
Zaparkowała, zamknęła samochód i poprowadziła go do Galleria Vittorio Emmanuele.
– Jeżeli jesteś choć trochę taki jak ja, nie uwierzysz własnym oczom – powiedziała przed wejściem.
Weszli i Randall uznał, że jest taki jak ona, nie wierzył bowiem własnym oczom.
Galeria przypominała miniaturowe miasto w mieście. Pod ogromną przeszkloną kopułą, największym świetlikiem, jaki widział w życiu, biegły niekończące się rzędy sklepów. Zaraz po prawej miał dużą księgarnię Rizzollego, a po lewej butiki, biura podróży i dzienny hotel dla przyjezdnych biznesmenów. Były tu restauracje i trattorie pełne dobrze ubranych włoskich dżentelmenów i modnych kobiet, jedzących, pijących, rozmawiających, a tu i ówdzie pogrążonych w lekturze popularnego mediolańskiego dziennika „Corriere delia Sera".
– Większość zaczyna od terza pagina, trzeciej strony, z informacjami kulturalnymi i recenzjami – wyjaśniła Angela. – Gazeta ma sześciuset korespondentów w całych Włoszech i dwudziestu sześciu za granicą. To największy dziennik ogólnokrajowy, ważny również dla twojej pracy.
– Wiem – odrzekł Randall. – Mamy ją w spisie, obok «L'Osservatore Romano", „ La Stampy ", „II Messaggero" i waszej Agenzia Nazionale Stampa Associata.
– I we wszystkich chcesz zamieścić reklamy Międzynarodowego Nowego Testamentu?
– A także historię profesora Montiego i jego odkrycia, jeżeli będziesz ze mną współpracować.
– Będę – odparła. – Przejdźmy na drugi koniec pasażu. Okazało się, że z przeciwległego wejścia widać było Duomo, katedrę mediolańską, czwartą co do wielkości na świecie, zdobioną dzwonnicami i wieżami, stu trzydziestoma pięcioma delikatnymi pinaklami i dwoma setkami posągów świętych.
– Teraz już możemy jeść i rozmawiać – powiedziała, prowadząc go z powrotem do pasażu.
– Zawsze myślałem, że Mediolan to takie mało romantyczne, goniące za pieniędzmi miasto – wyznał Randall. – Nie spodziewałem się czegoś takiego.
– Czy czytałeś Henriego Beyle'a, Stendhala? – zapytała Angela.
– To jeden z moich ulubionych pisarzy – odrzekł. – Może dlatego, że był tak samo introwertyczny i zajęty analizowaniem własnego ego jak ja.
– Stendhal przyjechał tutaj, a potem kazał sobie wyryć na nagrobku napis: „Henri Beyle, Milanais", mediolańczyk. Ja w sercu jestem rzymianką, ale rozumiem go.
Doszli do skrzyżowania dwóch głównych ciągów, skąpanych w słońcu przefiltrowanym przez kopułę.
Angela wybrała Caffé Biffi i znaleźli stolik na zewnątrz, trochę odizolowany od innych. Randall zaufał jej w wyborze menu na lunch. Zamówiła risotto milanese, ryż gotowany w rosole, zaprawiony masłem i szafranem, oraz osso buco, duszoną giez cielęcą, a po zastanowieniu się nad dwoma winami, zdecydowała się na Valtellina, czerwone wino z regionu Sondrino.
Randall wcale nie miał ochoty na służbową rozmowę, wiedział jednak, że nie ma wyjścia. Postawił na stoliku dyktafon, nacisnął start i powiedział:
– Angelo, porozmawiajmy teraz o twoim ojcu, profesorze Montim. Opowiedz mi wszystko, co ci przyjdzie do głowy, a zacznijmy od tego, w jaki sposób został archeologiem.
– Lunch to za mało czasu na taką opowieść – zauważyła.
– Przynajmniej po trochu na każdy temat – poprosił – włącznie z samym odkryciem. Opowiedz mi o karierze ojca. Zastanowią sią potem, które wątki są najciekawsze dla naszej kampanii, i wypytam cię o szczegóły przy następnej okazji.
– To będzie następna okazja?
– Mam nadzieję, że niejedna.
– Dobrze. Kariera ojca… Niech się zastanowię…
Augusto Monti studiował na Uniwersytecie Rzymskim i otrzymał dyplom z Facolta di Lettere, nauk humanistycznych. Przez trzy kolejne lata studiował archeologię w Londynie i na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Następnie wraz z innymi wyróżnionymi studentami stanął w Rzymie do egzaminu konkursowego. Najlepszy z uczestników otrzymywał pracę na uniwersytecie, gdy tylko zwolniło się jakieś miejsce. Augusto Monti pobił wszystkich na głowę i wkrótce potem został profesorem archeologii chrześcijańskiej na rzymskiej uczelni.
Poza tym, że mianowano go dyrektorem Istituto di Archeologia Cristiana, dzień pracy Montiego na uczelni i poza nią nie różnił się wówczas tak bardzo od dzisiejszego. Cztery dni w tygodniu, stojąc przed mapami i tablicą w Aula di Archeologia, prowadził wykłady dla ponad dwóch setek studentów. Po południu lub między zajęciami szedł na piętro, do swego gabinetu obok biblioteki, gdzie siadał w obitym zieloną skórą fotelu za politurowanym biurkiem, przyjmował interesantów i pisał artykuły do magazynów archeologicznych.