Pokonawszy przeszkody natury politycznej, profesor Monti zaciągnął pożyczkę, żeby móc kupić na własność ziemię, na której chciał kopać. Zgodnie z włoskim prawem właściciel ziemi, na której prowadzi się wykopaliska, otrzymywał pięćdziesiąt procent wartości tego, co tam znaleziono. Jeżeli ziemia była tylko dzierżawiona, dwadzieścia pięć procent oddawało się jej właścicielowi, pięćdziesiąt rządowi, a archeolog zatrzymywał dla siebie pozostałą czwartą część.
Profesor Monti zatrudnił zespół fachowców – geodetę, inżyniera, kreślarza, fotografa, kryptografa, specjalistów od ceramiki i numizmatów oraz antropologa. Sprowadził na miejsce niezbędny sprzęt i prace się rozpoczęły. Badano kwadrat po kwadracie, za każdym razem na obszarze tylko dziesięciu metrów kwadratowych, przekopując się przez kolejne warstwy coraz głębiej.
– Wykopaliska trwały dwanaście tygodni – opowiadała Angela. – Ojciec wyliczył, że z każdego wykopu powinno się usunąć tyle trzydziestocentymetrowych warstw ziemi, ile stuleci dzieli współczesnych od czasów Jezusa, by w końcu dotrzeć do warstw kryjących w sobie dom rzymskiego kupca. Przekopując się przez glebę, podglebie i materiał aluwialny, natrafił zdumiony na warstwy porowatej skały wapiennej, uformowanej z osadów naniesionych przez podziemne cieki wodne… bardzo podobne do skał w pobliskich, tak dobrze mu znanych katakumbach. Pierwszymi znaleziskami były duże ilości monet z czasów Tyberiusza, Klaudiusza i Nerona. Następnie, kiedy ojciec natrafił na cztery monety pochodzące z Palestyny… trzy z czasów Heroda Agrypy Pierwszego, który zmarł w roku czterdziestym czwartym, i jedną wybitą pod Poncjuszem Piłatem… jego nadzieje i ekscytacja wzrosły niepomiernie. I w końcu, tego najwspanialszego poranka w naszym życiu, odkopał kamienny blok zawierający dzban z Pergaminem Petroniusza i papirus z tekstem Ewangelii według Jakuba.
– Co się działo potem? – zapytał Randall.
– Potem? – Angela pokręciła głową, zdumiona na samo wspomnienie. – Działo się wiele, bardzo wiele. Ojciec udał się do laboratorium Amerykańskiej Szkoły Badań Orientalnych w Jerozolimie. Fragmenty papirusu okazały się tak kruche, że trzeba je było umieścić w nawilżaczach, a następnie wyczyścić alkoholem, posługując się pędzlami z włosia wielbłądziego. Dopiero po wykonaniu tych prac umieszczono je pod szkłem i zaczęto badać. Dokument Petroniusza był w kiepskim stanie, choć jako oficjalne pismo sporządzono go na najlepszym pergaminie. Ewangelia Jakuba, miejscami zbrązowiała lub poczerniała, zetlała na brzegach, z wieloma dziurami, napisana została trzcinowym piórem i atramentem sporządzonym z sadzy, gumy i wody, na papirusie najgorszej jakości, na arkuszach rozmiarów dwanaście na dwadzieścia pięć centymetrów. Jakub pisał po aramejsku z błędami, bez interpunkcji, a zasób jego słownictwa określono na około osiemset słów. Analitycy tekstów w Jerozolimie potwierdzili autentyczność dokumentu i wydali nawet ogólnikowy komunikat na temat odkrycia w wewnętrznym biuletynie, rozprowadzanym wyłącznie w kręgach naukowych. Eksperci odesłali ojca do laboratorium profesora Auberta w Paryżu, żeby sprawdził, czy pergamin istotnie pochodzi z roku trzydziestego, a papirus z sześćdziesiątego drugiego. Szczegółów dowiesz się od Auberta. W każdym razie to odkrycie wydawało się zdarzeniem niemal nadprzyrodzonym, Steve.
– A moim zdaniem było efektem wnikliwości i uporu twojego ojca, Angelo.
– Odkrycie tak, ale nie to, że dokumenty się zachowały. To był prawdziwy cud. – Przerwała, skupiając na nim spojrzenie swych zielonych oczu. – Czy pozwolili ci przeczytać cały tekst, Steve?
– Tak, kilka dni temu w Amsterdamie. Efekt był piorunujący.
– To znaczy?
– Na przykład zadzwoniłem do żony i zgodziłem się na rozwód, chociaż przedtem nie chciałem o tym słyszeć.
Angela pokiwała głową.
– Rozumiem to. Mnie też się przydarzyło coś podobnego. Nienawidziłam doktora Fernanda Tury za te utrudnienia i złośliwości wobec ojca. Poprzysięgłam mu nawet wendetę. Szukałam czegoś, czym mogłabym go zaszantażować, skompromitować, zranić. Nie było to trudne. Doktor Tura, szanowany uczony i ojciec rodziny, ma na boku kochanka, młodego chłopaka. Kiedy wspomniałam o tym ojcu i powiedziałam, że chcę to wykorzystać przeciwko Turze, poprosił mnie, żebym tego nie robiła, lecz okazała miłosierdzie, nadstawiła drugi policzek, tak jak on to uczynił. Pokazał mi wówczas po raz pierwszy włoski przekład Pergaminu Petroniusza i Ewangelii według Jakuba. Tej nocy, Steve, płakałam, poznałam, co to współczucie. Odrzuciłam na zawsze pragnienie zemsty i nadstawiłam drugi policzek. Od tamtej pory wiem, że spokój wewnętrzny możemy osiągnąć nie wskutek odpłacania za krzywdę, lecz dzięki zrozumieniu, dobroci i wybaczeniu.
– Dla mnie to nie jest jeszcze takie pewne. Wciąż staram się odnaleźć… drogę.
– Odnajdziesz ją, Steve – odparła z uśmiechem. Randall wyłączył dyktafon.
– Pierwsza sesja zakończona – rzekł. – Przypuszczam, że mogłabyś mi opowiedzieć o ojcu wiele więcej?
– To prawda. W jedno popołudnie nie da się przekazać wszystkich szczegółów. No i są zdjęcia, mnóstwo zdjęć z wykopalisk. Musisz je koniecznie zobaczyć, Steve. Możesz zostać w Mediolanie do jutra?
– Chciałbym, ale mam bardzo napięte terminy, Angelo. Jeszcze dziś lecę do Paryża. Stamtąd do Frankfurtu i Moguncji, i za trzy dni powinienem być w Amsterdamie. – Spojrzał na dziewczynę z nieskrywanym upodobaniem. Wcale nie miał ochoty się z nią rozstawać. – Dałaś mi dokładnie to, czego potrzebowałem, Angelo. Będę mógł te informacje wykorzystać i uwypuklić osiągnięcia twojego ojca, tak jak na to zasługuje. Ale chciałbym się jeszcze z tobą zobaczyć. Mam pewną propozycję. Dysponuję otwartym budżetem na kampanię promocyjną i mogę zatrudniać, kogo chcę. Mógłbym cię włączyć do zespołu jako konsultanta, z wynagrodzeniem i pokryciem kosztów. Czy mogłabyś przyjechać do Amsterdamu?
Jej pełne, karminowe wargi ułożyły się w uśmiech.
– Zastanawiałam się, czy mnie o to poprosisz – odparła.
– Poprosiłem.
– A ja odpowiadam: kiedy mam tam przyjechać?
– Jak wrócę z tej podróży, za trzy dni. Co do twojego wynagrodzenia…
– Nie chcę pieniędzy. Lubię Amsterdam i chcę się przysłużyć dobremu imieniu ojca. Zależy mi na tym, żeby nowa Biblia trafiła do wszystkich. No i…
Nie chciał jej popędzać, lecz po chwili jednak zapytał:
– No i, Angelo?
– E voglio essere con te, Stefano, a basta.
– To znaczy?
– I chcę być z tobą, Steve. I tyle.
Steve Randall przybył do Paryża w nocy. Podczas lotu jego umysł wypełniały obrazy Angeli Monti. Był zdumiony swoim oczarowaniem dziewczyną, którą dopiero co spotkał i której prawie nie znał.
Zameldował się w L'Hotel, tętniącym życiem zajeździe przy Rue des Beaux-Arts na lewym brzegu Sekwany. Miejsce wpadło mu kiedyś w oko podczas spaceru tylko dlatego, że obok wejścia miało wmurowaną tablicę upamiętniającą Oscara Wilde'a, który tu mieszkał aż do swej śmierci w roku tysiąc dziewięćsetnym.
Ponieważ restauracje hotelowe były hałaśliwe, pełne jazzu i rozbawionych młodych ludzi, Randall przeszedł się do Le Drugstore na Boulevard St-Germain i znalazł miejsce na piętrze. Tutaj też królowały jazz i młodzież, ale jakoś mu to już nie wadziło. Zjadł stek i popijając różowe wino, oddawał się fantazjom na temat ponownego spotkania z Angela Monti.