– W szpitalu jest obrzydliwie – stwierdził. Obrzucił ją bacznym spojrzeniem. – Dawno cię nie widziałem. Chyba nieźle sobie radzisz.
– Nie najgorzej. – Uśmiechnęła się.
– A co z Judy? Jak ona się czuje?
– Teraz jest w łóżku. Wymęczył ją lot, potem ten szpital, musi odpocząć. Pewnie już zasnęła. Ale chciała się z tobą zobaczyć. Może jutro.
– Chcę ją zobaczyć teraz.
– Jak sobie życzysz. Zrobić ci drinka?
– Myślałem, że może posiedzimy w barze na dole. Jest otwarty do późna.
– Wolałabym zostać tutaj, Steve. Tu mamy więcej prywatności, a chciałabym z tobą chwilę porozmawiać. Obiecuję, że krótko.
Chce chwilę porozmawiać, pomyślał… Pamiętał te ich krótkie rozmowy z przeszłości. Kto to powiedział – chyba jakiś niemiecki filozof- że małżeństwo to jedna długa rozmowa? Gdybyż mogło tak być, jedna długa rozmowa, spokojna i łagodna… Ich rzeczywistość składała się raczej z krótkich pyskówek, w których on poddawany był słownej kastracji, a ona uważała, że przechodzi werbalną amputację macicy.
– Jak wolisz – odparł. – Poproszę szkocką z lodem. Otworzył cicho drzwi sypialni i wszedł do środka. Przez abażur lampki na toaletce sączyło się przyćmione światło. Gdy jego oczy przywykły do półmroku, dojrzał sylwetkę córki na podwójnym łóżku.
Podszedł bliżej i przyklęknął na jedno kolano. Leżała z głową wtuloną w poduszkę, z kocem podciągniętym pod brodę i rozsypanymi wokół jedwabistymi włosami. Spała i była piękna, ta piętnastoletnia cząstka jego samego, ten anioł, jedyna rzecz na tym świecie, z której stworzenia mógł być dumny. Patrzył w milczeniu na gładką twarz, mały nosek, lekko rozchylone usta, słuchał płytkiego oddechu.
Impuls kazał mu się pochylić i musnąć jej policzek wargami. Kiedy się cofał, powieki dziewczynki uniosły się ku górze.
– Cześć?- mruknęła sennie.
– Witaj kochanie! Tęskniłem za tobą. Jutro zapraszam cię na śniadanie.
– Mhm.
– Teraz śpij, zobaczymy się rano. Dobranoc, Judy. Wstając z klęczek, spostrzegł, że już zasnęła. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym wyszedł z sypialni. W salonie było jaśniej niż przedtem, Barbara zapaliła kinkiety na ścianach. Ciekawe po co?
Siedziała na kanapie, łokcie oparła na leżącej na podołku poduszce i trzymała w obu dłoniach wysoką szklankę z drinkiem.
– Twoja szkocka jest tam – skinęła ku szklance stojącej na końcu stolika.
– A ty co pijesz? – zapytał lekkim tonem. – Sevenup z lodem?
– Piję to samo co ty – odpowiedziała.
Niezbyt to zachęcające, pomyślał, zajmując krzesło naprzeciwko niej. Barbara od lat nie pijała w jego towarzystwie. Czasem wypiła kieliszek czy dwa na przyjęciu, ale gdy byli sami, zawsze odmawiała. W ten sposób chciała go skarcić, dać do zrozumienia, że nienawidzi takiego picia, do jakiego się uciekał, picia, które oddzielało, pomagało mu być jak najdalej od związku z własną żoną. A teraz nagle piła szkocką. Nie wiedział, czy jest to dobiy znak, czy raczej złowieszczy. Wybrał złowieszczy i postanowił mieć się na baczności.
– Czy Judy spała? – zapytała Barbara.
– Tak – odparł, biorąc do ręki szklankę. – Obudziła się na chwilkę. Powiedziałem, że zjemy razem śniadanie.
– To dobrze.
Randall posmakował szkockiej.
– Jak jej idzie w tej prywatnej szkole w Oakland, na której tak ci zależało? Czy ma…
– Nie ma – przerwała mu. – Nie idzie jej, bo już tam nie chodzi. Od miesiąca.
– To co ona robi? – Randall nie krył zdziwienia.
– Siedzi w domu. Dlatego między innymi chciałam się z tobą zobaczyć. Miesiąc temu wyrzucono ją ze szkoły.
– Jak to wyrzucono? O czym ty mówisz? – To była rzecz bez precedensu. Jego Judy to doskonałość, zawsze uczyła się na piątki.
– Mówię o tym, że ją wywalili. Bez zawieszenia, bez okresu próbnego. – Barbara przerwała, by dodać z naciskiem: – Znaleźli narkotyki.
Randall poczuł, że pali go twarz.
– Co ty wygadujesz, do diabła ciężkiego?
– Mówię o dragach. O ćpaniu, o prochach, o koksie, o amfie. O amfetaminie, Steve, którą się łyka i którą się wpuszcza do żyły. Złapali Judy, jak chodziła po ścianach, dyrektor wziął ją na dywanik, pogadał, potem pogadał ze mną, a potem zwyczajnie ją wyrzucili.
– Jak to, nie dali jej nawet jednej szansy? Co za sukinsyny, przecież każdemu dziecku może się zdarzyć potknięcie, może je ktoś namówić albo chce tylko spróbować…
– Steve, to nie było próbowanie. Ona brała regularnie, ciągle była na haju. I nikt jej nie namawiał, to raczej ona namówiła kilka osób z klasy.
– Nie mogę w to uwierzyć. – Pokręcił głową.
– Ale musisz.
– Przecież takie dzieci jak Judy nie robią czegoś takiego. A gdzie ty byłaś, Barbaro?
– A gdzie ty byłeś, Steve? – Powiedziała to bez zajadłości, konstatując tylko fakt. – Przepraszam. Gdzie ja byłam? Dlaczego nic nie spostrzegłam? Dlatego że na początku tego nie widać. Człowiek niczego się nie spodziewa, więc nie wypatruje oznak, nie zauważa ich. Judy trochę się zmieniła, ale kładłam to na karb nowej szkoły, obciążenia nauką, trudności w znalezieniu nowych przyjaciół. Początkowo, kiedy przyjeżdżała do domu na weekend, wydawała mi się ożywiona, błyskotliwa, pewna siebie, potem parę razy zauważyłam, że jest rozdrażniona, niespokojna, przygnębiona… nazywają to zapadnięciem… a pod koniec całkiem zamknęła się w sobie, i wtedy nagle wezwali mnie do szkoły i wszystko się wydało.
– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś, nie zadzwoniłaś? Barbara patrzyła na niego w skupieniu.
– Myślałam o tym, Steve, ale uznałam, że to nie ma sensu. I tak już byś tego nie odkręcił, a na dłuższą metę też nie mógłbyś nic poradzić. Nie chciałam, żeby nasze drogi znów się splątały, uznałam, że Judy nic na tym nie zyska. Postanowiłam poradzić sobie z tym samodzielnie i udało mi się.
Randall dopił drinka.
– Czy ona wciąż to bierze? Wydawała mi się w porządku, nienaćpana ani jakaś dziwna…
– Nie bierze, Steve. Wychodzi z tego i wierzymy, że już nie wróci. Przez przyjaciół znalazłam dla niej najlepszą pomoc, jaka w ogóle jest dostępna. Było okropnie, było trudno, ale wychodzi z tego. Myślę, że czasem może zapali trawkę na imprezie, ale to nic takiego i na pewno już nie bierze twardych narkotyków.
– Rozumiem. – Randall przyjrzał się pustej szklance i wstał. – Siedź, nie rób sobie kłopotu, ale ja muszę się jeszcze napić.
– Przepraszam cię, Steve, za to wszystko. Już bez tego miałeś ciężki dzień. Ale musiałam z tobą porozmawiać, i to nie przez telefon.
Randall nalał sobie pół szklaneczki whisky i wrócił na krzesło.
– Oczywiście, dobrze, że mi powiedziałaś. A jak ją z tego wyciągnęłaś? Jakieś sanatorium?
– Właściwie to był… i jest… jeden człowiek. Psycholog z San Francisco, specjalista od uzależnień. Nazywa się Arthur Burkę. Napisał…
– Nieważne, co napisał. Judy wciąż do niego chodzi?
– Tak. On prowadzi także klinikę. Judy bardzo go lubi i słucha. Dość młody, z wąsami i brodą, wszystko mówi wprost. Doktor Burkę jest przekonany, że nie tylko wyleczy Judy, ale że to będzie trwałe.
Randall zaczynał już czuć działanie alkoholu.
– Na pewno się okazało, że wszystko to moja wina – powiedział. – Ojciec ciągle zajęty, więc córka zaczyna ćpać.