— Szybko myślisz, cudzoziemcze — powiedział Hemond, gdy Marek go mijał. — Mogliśmy wpaść tam w niezłe kłopoty.
— Nie musisz mi tego mówić — odparł z przekonaniem trybun.
— Z drogi, idą mężni Rzymianie! — zawołał herold i procesja znowu ruszyła naprzód.
— Nie wiedziałem, że zdecydowałeś się czcić Phosa — rzekł Tzimiskes.
— Ani słowa nie powiedziałem o sobie — odparł Marek. Na twarzy Tzimiskesa pojawił się wyraz zgorszenia. Przemierzyli ostatni rynek, większy niż oba poprzednie, minęli ogromny owalny amfiteatr i weszli do dzielnicy eleganckich budynków, wzniesionych wśród rozległych połaci krótko przystrzyżonych szmaragdowych trawników i gustownie przyciętych krzewów oraz winorośli.
— Jeszcze tylko parę chwil i wprowadzę was do waszych koszar — powiedział Khoumnos.
— Tutaj? — zapytał zaskoczony Marek. — To chyba zbyt piękne.
Teraz z kolei zdziwił się Videssańczyk.
— Dlaczego? Gdzie indziej miałby kwaterować oddział Gwardii Imperialnej, jeśli nie w Pałacach Imperatora?
Budynki użytkowane przez Imperatorów Videssos tworzyły ogromny, rozległy kompleks, sam w sobie stanowiący jedną z wielu dzielnic stolicy Imperium. Rzymianie zostali zakwaterowani w pewnej odległości od właściwej rezydencji Imperatora, w czterech pokrytych sztukaterią salach koszar wśród drzew cytrusowych obsypanych pachnącym kwieciem.
— Miałem gorsze — powiedział ze śmiechem Gajusz Filipus, gdy zdjął swój marszowy tornister i położył go przy nowym i czystym sienniku.
Marek doskonale rozumiał ton, z jakim powiedział to centurion; nie mógł przypomnieć sobie jakichkolwiek kwater dających się porównać z tymi. Koszary były przewiewne, dobrze oświetlone i przestronne. W pobliżu znajdowały się łazienki oraz kuchnie; lepiej wyposażone niż niejeden wykwintny zajazd. Tylko brak prywatności czynił długie sale mniej komfortowymi niż zajazd czy gospoda. Jeśli już, to grzeszyły nadmiarem luksusu.
— W tak wspaniałych kwaterach ludzie mogą stracić swoją twardość — powiedział Marek.
Gajusz Filipus spojrzał na trybuna z wilczym uśmiechem. — Nie ma obawy, już ja się tym zajmę. — Skaurus skinął głową, lecz zastanowił się, jak wyszkolona jest reszta Gwardii Imperatora.
Odpowiedź uzyskał na to w ciągu paru minut, bowiem trąbki zagrzmiały, kiedy Rzymianie wciąż jeszcze chowali swój dobytek. Zażywny urzędnik pojawił się w wejściu i wrzasnął:
— Jego Wysokość Sevastos Vardanes Sphrantzes! Jego Wysokość Sevastokrata Thorisin Gavras! Wszyscy korzą się przed Imperatorską Mością, Autokratą Videssańczyków, Mavrikiosem Gavrasem!
Trąbki zagrzmiały ponownie. Gajusz Filipus przekrzyczał fanfarę: — Cokolwiek trzymacie, rzućcie to! — Rzymianie, przyzwyczajeni do niespodziewanych inspekcji, wyprężyli się na baczność.
Poprzedzani tuzinem Halogajczyków, władcy Imperium weszli do sali koszar, by przeprowadzić inspekcję swych nowych wojowników. Zanim postawili w niej stopę, Marek rzucił ukradkowe spojrzenie na gwardzistów i to, co ujrzał, zrobiło na nim korzystne wrażenie. Mimo złoceń na ich pancerzach, mimo delikatnych inkrustacji zdobiących ich toporki, byli prawdziwymi żołnierzami. Ich oczy, zimne jak lód ich północnej ojczyzny, zmierzyły koszary sprawdzając, czy nie ma w nich czegoś podejrzanego. Dopiero gdy uznał, że wszystko jest w porządku, ich dowódca dał znak swym, podopiecznym, że mogą bezpiecznie wejść.
Kiedy to uczynili, Tzimiskes uklęknął, a potem wyciągnął j się na brzuchu w hołdzie, jaki wszyscy Videssańczycy oddawali swemu władcy. Marek, a za jego przykładem jego ludzie, dalej stali na baczność. Nie przyszło mu do głowy, by uczynić inaczej. Jeśli Videssańczycy chcieli poniżać się | przed swym panem, to niech postępują zgodnie z tym zwyczajem, ale Rzymianom, republikanom od czterech i pół wieku, niełatwo przyjdzie go naśladować.
Halogajski kapitan, o twarzy mroźnej jak zima, wytrzeszczył oczy na Skaurusa. Trybun nie miał teraz czasu, by zmierzyć się z nim wzrokiem, bowiem całą swoją uwagę skupił na trzech mężczyznach w wejściu.
Pierwszy przeszedł przez nie — jeśli szli w kolejności, w jakiej zapowiedział ich urzędnik — Vardanes Sphrantzes, którego tytuł Sevastosa oznaczał mniej więcej premiera. Raczej krępy niż tłusty, swoje wyszywane klejnotami urzędowe szaty nosił z elegancją strojnisia. Wąska linia brody okalała jego krągłą, rumianą twarz. Kiedy zobaczył, że Rzymianie wciąż stoją, jego oczy nie rozszerzyły, ale zwęziły z zaskoczenia.
Odwrócił się, by powiedzieć coś do Imperatora, lecz został odsunięty przez młodszego brata Mavrikiosa, Sevastokratę Thorisina Gavrasa. Dobiegający czterdziestki, Sevastokrata wyglądał, jak gdyby czuł się o wiele swobodniej w kolczudze niż w jedwabiach i złotych szatach, które miał na sobie. Włosy i brodę miał niedbale przycięte; miecz u jego boku nie był odświętną bronią, lecz wysłużonym pałaszem w pochwie z nie ozdobionej skóry.
Na widok stojących Rzymian zareagował nie zdziwieniem, lecz wściekłością. Jego wyryczane: — Na święte imię Phosa, myślą że kim są, te urodzone w rynsztoku obce bękarty? — przerwało bardziej wyważony protest Sphrantzesa: — Wasza Miłość, ci obcokrajowcy nie zachowują właściwej powagi…
Obaj mężczyźni zamilkli zmieszani; Skaurus odniósł wrażenie, że ci dwaj od lat w niczym się nie zgadzali. Zza ich pleców po raz pierwszy usłyszał głos Imperatora:
— Jeśli wy dwaj zejdziecie mi z drogi, sam zobaczę te potwory. — I wypowiedziawszy tę łagodną uwagę, Autokrata Videssańczyków wszedł do środka, by przyjrzeć się swym nowym najemnikom.
Nie ulegało wątpliwości, że jest bratem Thorisina; mieli te same długie twarze, te same silnie wygrzbiecone nosy, nawet te same brązowe włosy, które rzedły na skroniach. Lecz po pierwszym spojrzeniu Marek powiedziałby, że Mavrikios Gavras jest o jakieś piętnaście lat starszy od swego brata. Jego wyraziste, pełne siły usta okalały bruzdy, takie same marszczyły czoło; jego oczy były oczyma człowieka, który sypia bardzo mało.
Kiedy Rzymianin przyjrzał się bliżej stwierdził, że znaczna różnica w wieku pomiędzy braćmi Gavras była złudzeniem. Tak jak masywny złoty diadem, który miał na głowie, Mavrikios dźwigał na swych barkach ciężkie brzemię odpowiedzialności, i to pozostawiło na nim swój ślad. Niegdyś pewnie dzielił z Thorisinem jego wybuchowość i porywczą buńczuczność, lecz w nim cechy te zostały okiełznane świadomością ceny, jaką może kosztować błąd.
Kiedy Imperator się zbliżył, Tzimiskes powstał i stanął obok Marka, gotów służyć pomocą w tłumaczeniu. Lecz pytanie Mavrikiosa było wystarczająco jasne, by Skaurus je zrozumiał.
— Dlaczego nie oddaliście mi hołdu?
Gdyby zapytał go o to Sphrantzes, Marek mógłby zbyć go jakąś gładką odpowiedzią, lecz ten — czuł to instynktownie — był człowiekiem, któremu mówiło się prawdę. Powiedział wiec:
— Nie należy do zwyczaju mojego kraju, by zginać kolana przed jakimkolwiek człowiekiem.
Oczy Autokraty błądziły po Rzymianach, gdy rozważał odpowiedź Skaurusa. Jego spojrzenie zatrzymało się na powyginanej tarczy; na sztywnej, chłopskiej twarzy młodego legionisty; na Viridoviksie, który wyróżniał się z powodu swego wzrostu i celtyckiej zbroi.
Wreszcie odwrócił się do czekających Sevastosa i Sevastokraty, mówiąc cicho: — To są żołnierze. — Wydawało się, że Thorisinowi Gavrasowi wyjaśniło to wszystko. Natychmiast rozluźnił się, tak samo jak halogajscy gwardziści. Jeśli ich zwierzchnik ma ochotę pozwolić, by ci obcokrajowcy dalej zachowywali się zgodnie ze swymi grubiańskimi zwyczajami, to im to wystarcza.