— Wiesz równie dobrze jak ja, że oblałem cię winem przez przypadek. Lecz jeśli musisz brać to do siebie, miecz i tarcza załatwią się z tym doskonale.
Avshar odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem, wypełniając salę dźwiękiem zimniejszym i okrutniejszym niż wycie wszystkich zimowych zamieci, które spadały na Imbros.
— Niech tak będzie — własnymi ustami wypowiedziałeś swoją zagładę. Mebod! — krzyknął i służący Yezda o zalęknionej twarzy pojawił się przy nim. — Przynieś broń z moich apartamentów. — Skłonił się szyderczo przed Rzymianinem. — Widzisz, Videssańczykom nie spodobałoby się, gdyby ktoś, kto nie darzy ich miłością, przybył uzbrojony na uroczystość, którą zaszczycił swoją obecnością ich drogocenny Imperator. Taso Vones szarpnął Skaurusa za ramię.
— Zupełnie straciłeś rozum? To najbardziej morderczy szermierz, jakiego w życiu widziałem, zwycięzca wielu! pojedynków, a poza tym czarownik. Błagaj go teraz o wybaczenie, zanim wytnie ci drugie usta w gardle.
— Prosiłem go raz, lecz wydaje się, że nie jest w nastroju do wybaczania. Poza tym — rzekł Marek, myśląc o potężnej broni, którą miał u boku — może wiem coś, czego on nie wie.
Gajusz Filipus był tak pijany, że ledwo mógł utrzymać się na nogach, lecz mimo to stwierdził ze znajomością rzeczy człowieka walki:
— Ten wielki syn rajfurki najprawdopodobniej będzie próbował wykorzystać zasięg swych ramion, by porąbać cię na kawałki z niedostępnego dla ciebie dystansu. Zmniejsz wiec dystans i wypuść z niego powietrze.
Marek skinął głową; sam postanowił obrać taką taktykę. — Poślij kogoś po moją tarczę, dobrze?
— Adiatun już po nią poszedł.
— Doskonale.
Kiedy wszyscy czekali na to, by przyniesiono broń walczących, paru wysokiej rangi oficerów oraz wielu służących odsuwało stoły pod ściany, by zrobić miejsce do walki.
Stawiano szybkie i wysokie zakłady. Okrzyki powiedziały Markowi, że nie liczono na jego zwycięstwo. Jednak poczuł zadowolenie, kiedy usłyszał, jak Helvis swym czystym kontraltem oznajmia: — Trzy sztuki złota na Rzymianina! — Gawtruz z Thatagush przybił jej zakład.
Sevastokrata Thorisin Gavras zawołał do Vardanesa Sphrantzesa: — Którego wybierasz, mistrzu pieczęci?
Niechęć na twarzy Sevastosa odnosiła się w równej mierze do Gavrasa, Avshara jak i Skaurusa. Potarł szczękę okoloną schludnie przyciętą brodą. — Choć mówię to ze smutkiem, wydaje się aż nadto prawdopodobne, że zwycięży Yezda.
— Jesteś tego pewien na tyle, by postawić sto sztuk złota? Sphrantzes zawahał się znowu, a potem skinął głową.
— Stoi! — zawołał Thorisin. Marek ucieszył się, że ma za sobą Sevastokratę, lecz wiedział, że brat Imperatora równie szybko postawiłby na Avshara, gdyby Sphrantzes wybrał jego.
W sali rozległ się okrzyk, kiedy służący ambasadora Yezd powrócił z orężem swego pana. Marek z zaskoczeniem stwierdził, że Avshar używa długiego, prostego miecza, a nie zakrzywionego pałasza, zwykłej broni mieszkańców zachodu. Tarczę miał okrągłą, ze sterczącym pośrodku kolcem.
Parę chwil później wrócił Adiatun ze scuto trybuna.
— Posiekaj go na plasterki — powiedział, klepnąwszy Skaurusa po ramieniu.
Rzymianin wyciągnął swój miecz, kiedy coś jeszcze przyszło mu do głowy. — Czy Avshar nie będzie chciał, bym ściągnął zbroję? — zapytał Taso Vonesa.
Vones potrząsnął głową. — Powszechnie wiadomo, że sam pod tymi szatami nosi kolczugę. Rozumiesz, nie jest posłem zaprzyjaźnionego kraju.
Ostatnią chwilę przed walką Marek spędził wyrzucając sobie, że tak się upił. Zastanowił się, ile wina ma w sobie Avshar. A potem było już za późno na takie zmartwienia. Pozostał tylko krąg ożywionych, obserwujących z napięciem twarzy, z nim i Yezdą pośrodku — a potem, gdy Avshar skoczył, by powalić go jednym ciosem, zapomniał o nich również.
Jak na człowieka tak wysokiego, Yezda był diabelnie szybki, i silny na dodatek. Marek sparował tarczą jego pierwsze ciecie i zachwiał się pod nim, zastanawiając się, czy nie złamało mu ręki. Pchnął w górę, w niewidoczną twarz Avshara. Yezda płynnie odskoczył, a potem zaatakował znowu jeszcze jednym cieciem, zadanym z wykorzystaniem całej długości ręki.
Wydawało się, że ma tyle ramion co pająk i miecz w każdym z nich. W ciągu paru chwil Marek otrzymał ciecie w górną cześć prawego ramienia i jeszcze jedno, na szczęście płytkie, tuż nad prawym nagolennikiem. Tarczę miał porąbaną i powyginaną. Avshar władał swoim ciężkim mieczem jak witką.
Przezwyciężywszy rozpacz, Marek zaatakował. Avshar odbił cios tarczą. Nie pękła, na co Rzymianin miał nadzieję, lecz pod wpływem uderzenia zaskoczony Avshar zrobił do tyłu dwa kroki. Uniósł klingę w szyderczym salucie.
— Masz dobry miecz, włóczęgo, ale są zaklęcia chroniące przed taką bronią.
Jednak od tej chwili walczył ostrożniej, a gdy wysiłek walki pomógł wypędzić wino z krwiobiegu Skaurusa, Rzymianin nabrał pewności i większej wiary w siebie. Zaczął atakować; jego ostrze śmigało raz wysoko, raz nisko, a Avshar niechętnie oddawał pole krok po kroku.
Yezda, który dotychczas milczał, choć wszędzie wokół niego głosy wznosiły się w pieśni, zaczął monotonnie śpiewać. Śpiewał w jakimś mrocznym języku, silnym, chrapliwym i mrożącym krew w żyłach, gorszym nawet niż jego śmiech. Światło pochodni przygasło i niemal zniknęło w pajęczynie ciemności wirującej przed oczyma Marka.
Lecz na całej długości klingi Rzymianina gorącym i złotym blaskiem zapłonęły druidyczne runy, odbijając zaklęcie, które rzucił czarownik. Skaurus sparował cios wymierzony w jego twarz.
Mogło to trwać tylko chwilę, bowiem kiedy odbijał cios, jakaś kobieta w tłumie — pomyślał, że to Helvis — krzyknęła: — Tylko bez czarów!
— Też coś! Żadne nie są potrzebne przeciwko robakowi takiemu jak ten! — warknął Avshar, ale przestał śpiewać. Teraz trybun zdobył przewagę. Jeden z jego ciosów ściął kolec na wypukłości tarczy Avshara. Szaty posła Yezd zaczęły przypominać strzępy i poczerwieniały nie tylko od wina.
Z okrzykiem zawiedzionej wściekłości Avshar rzucił się na Rzymianina, usiłując po raz ostatni zgnieść go ślepą siłą. Wyglądało to tak, jak stawienie czoła trąbie powietrznej ze stali, lecz w swym gniewie Yezda zapomniał o ostrożności i wreszcie Marek zrozumiał, że nadeszła jego chwila.
Zamarkował cios w twarz Avshara i wyszedł z finty szybkim pchnięciem mierzącym w brzuch. Yezda złożył paradę tylko po to, by zrozumieć, za późno, że to również jest finta. Miecz Rzymianina uderzył go w skroń. Parada, jaką zaczął składać, była o wiele za wolna, lecz by ją ominąć, Skaurus musiał skręcić nieco nadgarstek. Stąd jego miecz uderzył w bok głowy Avshara płazem, a nie ostrzem.
Yezda zachwiał się, jak rażone piorunem drzewo, a potem runął, upuszczając miecz. Skaurus zrobił krok naprzód, by skończyć z nim, lecz zatrzymał się i potrząsnął głową.
— Zabicie nieprzytomnego człowieka to robota rzeźnika — powiedział. — To on kłócił się ze mną, nie ja z nim. — Wsunął klingę do pochwy.
Z pełnych wyczerpania chwil, które nastąpiły po walce, zapamiętał jedynie drobne odpryski z potoku gratulacji, jaki spłynął na niego. Komentarz Gajusza Filipusa był, jak zwykle, krótki i trafny: — To zły człowiek — powiedział, gdy Avshar, opierając się na swoim służącym, chwiejnym krokiem opuścił salę — i powinieneś skończyć z nim, kiedy miałeś tę możliwość.
Z wygranym złotem podzwaniającym w dłoni, Hełvis wyściskała i wycałowała trybuna, podczas gdy Hemond walił go w plecy i wywrzaskiwał do ucha pijackie gratulacje.