Выбрать главу

A Taso Vones, choć ucieszony widokiem upokorzonego Avshara, miał też do trybuna słowo przestrogi.

— Przypuszczam — gderał mysi człowieczek z Khatrish — że roi ci się, iż mógłbyś teraz zdobyć Mashiz w pojedynkę, a wszystkie dziewczyny, tu i tam, będą rzucały ci się na szyję.

Marek skierował swoją uwagę na Helvis, lecz Vones nie przestawał mówić.

— Nie wierz w to! — powiedział. — Parę lat temu Avshar dowodził oddziałem, który najechał zachodnie kresy Videssos, i pewien szlachcic imieniem Mourtzouphlos obszedł się z nim doprawdy niezwykle szorstko, by nie powiedzieć brutalnie. Następnej wiosny największy wąż, jakiego kiedykolwiek widziano w tamtych stronach, połknął Mourtzouphlosa.

— Przypadek — odparł tknięty nagłym niepokojem Marek.

— Cóż, być może, ale ręce Yezdy są długie. Mądrej głowie dość dwie słowie, że tak powiem. — I wyszedł, strzepując jakiś pyłek z rękawa swej brązowej szaty, jak gdyby zdumiony, że ktokolwiek mógłby podejrzewać istnienie jakiegoś związku pomiędzy nim a tym obcokrajowcem — na tyle nierozważnym, by pobić Avshara.

IV

Kiedy Adiatun poszedł do koszar po tarczę Marka, musiał pewnie zbudzić śpiących tam Rzymian. Przez okna wydobywał się blask płonących pochodni; wszyscy podnieceni żołnierze byli na nogach i nim Marek wrócił do swej kwatery, uzbrojona po zęby spora grupa legionistów gotowała się, by go pomścić.

— Nie wykazaliście zbyt wielkiego zaufania do umiejętności bojowych swego dowódcy — zwrócił się do nich, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest zadowolony z ich postawy. Zgotowali mu gromką owację, a potem stłoczyli się wokół niego, pytając o szczegóły pojedynku. Opowiedział całą historię najlepiej jak potrafił, zrzucając z siebie pas, zbroję i nagolenniki w trakcie relacji. W końcu ani chwili dłużej nie mógł już utrzymać opadających powiek.

Gajusz Filipus przyszedł mu z pomocą.

— Dowiedzieliście się najważniejszego. Całą resztę możecie usłyszeć jutro rano; wcześnie rano — rzekł na poły z pogróżką. — Przez ostatnie dwa dni, kiedy się tu lokowaliście, nie robiliście nic innego oprócz obijania się, ale nie wyobrażajcie sobie, że tak będzie dalej.

Tak jak spodziewał się tego centurion, jego oświadczenie wywołało chór gwizdów i jęków, ale też wybawiło Skaurusa od dalszych pytań. Zasyczały gaszone pochodnie. Trybun, wpełzając pod gruby wełniany koc, cieszył się z perspektywy snu jak nigdy w życiu.

Wydawało się, że zaledwie po paru sekundach zbudził się potrząsany, lecz przez okna wlewało się już morelowe światło brzasku. Wciąż jeszcze mając załzawione od snu oczy, zobaczył pochylającego się nad nim z gniewną miną Viridoviksa.

— Niech cię diabli wezmą, południowcze bez serca! — zawołał Gal.

Marek uniósł się na łokciu. — Co ja ci zrobiłem? — wychrypiał. Ktoś, stwierdził z absolutną bezstronnością, przepędził stado kóz przez jego usta.

— Co ty zrobiłeś, człowieku? Jesteś stuknięty? Najpiękniejsza walka od czasu, kiedy tutaj przybyliśmy, a mnie tam nie było, żeby ją zobaczyć! Dlaczego nie posłałeś po mnie kogoś, bym mógł zobaczyć całą awanturę na własne oczy, a nie dowiadywać się o niej z drugiej ręki?

Skaurus usiadł ostrożnie. Choć nie miał żadnych określonych planów na ranek, nie miał zamiaru tracić czasu na uspokajanie wściekłego Celta.

— Po pierwsze — stwierdził z naciskiem — nie miałem pojęcia, gdzie cię szukać. Wyszedłeś na chwilę przed tym, nim zderzyłem się z Avsharem. Poza tym, o ile się nie mylę, wyszedłeś nie sam.

— Och, to była zimna i niezdarna dziewka, mimo jej wspaniałych piersi. — Zatem wyszedł ze służącą. — Ale to nie ma znaczenia. Żadnego. Zawsze można znaleźć dziewczęta, lecz teraz dobra walka to jednak zupełnie coś innego.

Marek wytrzeszczył na niego oczy, uświadamiając sobie, że Viridoviks mówi poważnie. Oszołomiony potrząsnął głową. Nie potrafił zrozumieć postawy Celta. Prawda, niektórzy Rzymianie lubowali się w rozlewie krwi, lecz większość — łącznie z nim — walczyła wówczas, kiedy zachodziła taka konieczność i kończyła walkę tak szybko, jak to tylko było możliwe.

— Jesteś dziwnym człowiekiem, Viridoviksie — powiedział w końcu.

— Gdybyś patrzył moimi oczami, pewnie i ty ujrzałbyś w sobie zabawne dziecko. Niegdyś pewien Grek wędrował przez moje ziemie, na kilka lat przedtem nim wy, Rzymianie — którzy nie macie do nich żadnego prawa — postanowiliście nam je odebrać. Ów Grek miał bzika na punkcie zrozumienia, w jaki sposób działają rzeczy. Taki właśnie był. Miał ze sobą mechanizm zegarowy; cudowną rzecz z trybami i naciągami, i nie wiem z czym jeszcze, i bez przerwy dłubał przy nim, by właściwie działał. Czasami zachowujesz się nieco podobnie, tylko że ty robisz to z ludźmi. Jeśli nie rozumiesz ich, dlaczego sądzisz, że to oni się mylą, a nie ty, i nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego?

— Hmm, — Marek rozważył to i stwierdził, że uwadze Celta nie można odmówić słuszności. — Co się stało z tym twoim Grekiem?

— Miałem nadzieję, że zapytasz o to — odparł z uśmiechem Viridoviks. — Siedział pod starym, uschłym drzewem, zabawiając się swoim zegarem spokojnie jak zawsze, kiedy konar, którego nie zauważył, spadł na jego biedną, głupią głowę i zmiażdżył go na placek, tak że musieliśmy pochować jego zwłoki ułożone na drzwiach i przykryte drugimi. Biedaczyna. Uważaj, żeby to samo nie przytrafiło się tobie.

— Niech cię zaraza! Jeśli masz zamiar opowiadać historie z takimi morałami, możesz zacząć nosić błękitne szaty. Krwiożerczego Celta zniosę, lecz niech bogowie chronią mnie przed Celtem-kaznodzieją!

Po robocie, jaką wykonał poprzedniej nocy, trybun stwierdził, że ma prawo przekazać prowadzenie porannej musztry Gajuszowi Filipusowi. To, co pobieżnie zdążył zobaczyć przed kilkoma dniami, wzmogło jego apetyt na zwiedzanie. Było to większe, pełniejsze życia i bardziej rozawanturowane miasto niż Rzym. Pragnął skosztować jego życia, zamiast oglądać je skamieniałe okiem maszerującego w paradzie żołnierza.

Morskie ptaki wirowały i skwirzyły w górze, gdy opuścił wytworny spokój imperatorskiej dzielnicy i zanurzył się w zgiełk rynku Palamasa, wielkiego placu nazwanego imieniem zmarłego przed dziewięcioma wiekami Imperatora. Pośrodku placu stał Kamień Milowy, kolumna z czerwonego granitu, od którego liczono odległości do różnych miejsc w całym Imperium. U podstawy kolumny sterczały zatknięte na pikach dwie głowy, niemal już pozbawione ciała przez upływ czasu i zabiegi padlinożerców. Umieszczone pod nimi tabliczki przedstawiały zbrodnie, jakich ich właściciele dopuścili się za życia. Znajomość pisanego języka Videssos, jaką posiadał Marek, wciąż pozostawiała co nieco do życzenia, lecz pogłowiwszy się trochę zrozumiał, że ci niegodziwcy byli zbuntowanymi generałami, na tyle w dodatku bezczelnymi, by pomocy dla rebelii szukać w Yezd. Stwierdził, że zasłużyli sobie co najmniej na żerdzie, które obecnie zajmowali.

Mieszkańcy Videssos nie zwracali uwagi na makabryczną ozdobę kolumny. Głowy na pikach widzieli już przedtem i spodziewali się, że te nie będą ostatnimi.

O Skaurusie natomiast można było powiedzieć wszystko tylko nie to, że nie zwracano na niego uwagi. Sądził, że będzie jednym z tysięcy obcokrajowców, lecz tajemnicza sieć przekazująca wieści, jaka istniała w każdym wielkim mieście, wyróżniła go jako człowieka, który pobił wzbudzającego przerażenie Avshara. Ludzie tłoczyli się, by potrząsnąć jego rękę, klepnąć po plecach, albo po prostu dotknąć go i zaraz cofnąć się z wyrazem nabożnej czci na twarzy. Z ich zachowania wobec siebie zaczął uświadamiać sobie, jak wielki strach musiał wzbudzać Yezda.