— Gryzipiórki rozdrapały majątek Mankaphajów i powiedziały, że sprawy będą wyglądały tak, jak za czasów dziadunia. Ha! Nie mogli zaufać nam jako milicji; walczyliśmy po stronie szlachty. Tak więc pojawili się poborcy podatków, żądając od razu wszystkich opłat, i to od czasu, kiedy pradziadek Phostisa kupił naszą ziemię. Wytrzymywałem to tak długo, jak się dało, lecz gdy krwiopijcy skończyli, nie miałem już na czym ani czego uprawiać.
— Wiedziałem, że tam nie mam szans, i pomyślałem, że może nie będzie tak tutaj, więc rok temu opuściłem swoje rodzinne strony. Rzeczywiście, dużo mi to dało. Nie potrafię kłamać ani oszukiwać; znam się tylko na żołnierce i uprawie roli. Zacząłem głodować od chwili mojego przybycia tutaj i tak już było przez cały czas. Całkiem się też z tym pogodziłem, aż nagle ty się zjawiłeś.
Skaurus pozwolił Apokavkosowi snuć jego opowieść nie przerywając. Teraz, kiedy skończył, Rzymianin stwierdził, że odpowiedzi, jakie usłyszał, zrodziły jeszcze więcej pytań. — Ziemie twojego pana graniczyły z Yezd?
— W każdym razie leżały dość blisko granicy.
— I zbuntował się przeciwko Imperatorowi. Czy miał wsparcie z zachodu?
— Od tych gnojożerców? Nie, walczyliśmy z nimi i równocześnie korowodziliśmy się z urzędnikami. To jeden z powodów, dla których przegraliśmy.
Marek zamrugał; nie była to najwspanialsza strategia. Coś innego nie dawało mu spokoju.
— Ty, i przypuszczam, że jeszcze sporo takich jak ty, tworzyliście milicję, tak powiedziałeś?
— Tak, tak właśnie powiedziałem.
— Lecz kiedy się zbuntowaliście, milicja się rozpadła?
— Słuchaj, przecież ci mówiłem, czy nie?
— Ale jesteście w stanie wojny z Yezd, albo tak blisko niej, że nie robi to żadnej różnicy — zaprotestował trybun. — Jak można rozpuszczać wojsko w takim czasie? Kto zajął jego miejsce?
Apokavkos spojrzał na niego dziwnie. — Powinieneś wiedzieć.
Mnóstwo rzeczy stało się nagle jasnych dla Skaurusa. Nic dziwnego, że Imperium miało kłopoty! Jego władcy stwierdzili, że nie mogą ufać miejscowym żołnierzom widząc, jak są wykorzystywani przez żądnych władzy arystokratów do walki z centralnym rządem. Ale Imperium wciąż miało wrogów za granicą, jak również musiało tłumić miejscowe rebelie. Zatem biurokraci Videssos najmowali zaciężne wojska, by walczyły za nich, co — trybun był tego pewien — stanowiło kurację gorszą od choroby.
Najemnicy stanowili rozwiązanie; dopóki regularnie otrzymywali żołd i dopóki ich dowódcom bardziej zależało na pieniądzach niż na władzy. Jeśli zdarzyłaby się któraś z tych rzeczy… najemnicy mieli trzymać w szachu miejscową soldateskę, ale kto z kolei miałby ukrócić ich samowolę?
Potrząsnął głową w konsternacji.
— Co za bałagan! Och, jaki rozkoszny bałagan! — A my Rzymianie w samym jego środku, pomyślał z niepokojem.
— Jesteś najosobliwszym usprawiedliwieniem najemnictwa, jakie kiedykolwiek widziałem — zauważył Apokavkos. — Każdy inny z tych drani intrygowałby, żeby dowiedzieć się, ile z tego może wycisnąć dla siebie i swoich ludzi, ale z pogłosek, jakie o tobie krążą wynika, że próbujesz ustalić, co jest najlepsze dla Imperium. Muszę przyznać, że tego nie rozumiem.
Marek zastanawiał się nad tym przez minutę czy dwie i stwierdził, że Apokavkos ma rację. Jak to mu jednak wyjaśnić?
— Jestem żołnierzem, to fakt, lecz nie zawodowym najemnikiem. Tak naprawdę nigdy nie planowałem wojskowej kariery. Moi ludzie i ja pochodzimy z miejsca leżącego dalej niż ktokolwiek — łącznie ze mną, jeśli już o to chodzi — może sobie wyobrazić. Videssos przyjął nas, choć przecież od razu mogliśmy zostać zabici. Jeśli mamy mieć dom, to musi nim być Imperium. Jeśli zginie, my zginiemy wraz z nim.
— Większość z tego potrafię zrozumieć i podoba mi się to, co mówisz. Jednak co miałeś na myśli mówiąc, że pochodzicie z tak daleka? Już ci powiedziałem, że wydajesz się tutaj nowy.
Tak więc chyba po raz dwudziesty trybun opowiedział o tym, jak Rzymianie — i kłótliwy Gal — pojawili się w Videssos. Kiedy skończył, Apokavkos wytrzeszczył na niego oczy.
— Musisz mówić prawdę; nikt nie mógłby żądać, by mu uwierzono, jeśli wymyśliłby taką historyjkę. Phos świadkiem, tysiące ludzi mogłoby opowiedzieć taką historię, jak moja albo podobną, ale odkąd żyję, nie słyszałem żadnej choć trochę podobnej do twojej. — Nakreślił ręką na piersi słoneczną tarczę.
— Było jak było. — Skaurus wzruszył ramionami. — Wciąż jednak pozostaje problem, co zrobić z tobą. — Zaczynał lubić tego tak osobliwie poznanego człowieka, doceniając jego trzeźwe spojrzenie na kłopoty, w jakich się znalazł. Nawet jeśli wiedziałby, że to nie wystarczy, Apokavkos dałby z siebie wszystko. W tym — pomyślał Marek — jest podobny do większości moich ludzi.
Ta myśl dała mu odpowiedź; zadowolony pstryknął palcami. Tych parę chwil, jakie poświęcił na zastanawianie się, było jednymi z najgorszych dla Apokavkosa, w którym świeżo rozbudzona nadzieja walczyła z przeczuciem nieszczęścia, jakiego nauczył się oczekiwać od życia.
— Przepraszam — powiedział Skaurus, ponieważ wszystko to odbiło się wyraźnie na twarzy Videssańczyka. — Nie chciałem cię martwić. Powiedz mi, czy nie zechciałbyś zostać Rzymianinem?
— Teraz wiem, że za tobą nie nadążam.
— To właśnie masz zrobić; podążyć za mną. Zaprowadzę cię do naszych koszar, otrzymasz tam ekwipunek i kwaterę wspólną z moimi ludźmi. Byłeś już przedtem żołnierzem; takie życie nie będzie dla ciebie ciężkie. Poza tym, niezbyt ci się powiodło jako Videssańczykowi, więc co masz do stracenia?
— Skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że wiele — przyznał Apokavkos. Nieszczęśliwy pobyt w stolicy zaowocował wielkomiejskim cynizmem, bowiem jego następne pytanie brzmiało: — A co będziesz z tego miał?
Skaurus wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Po pierwsze — dobrego żołnierza; jestem najemnikiem, pamiętasz? Jednak nie tylko o to chodzi. Szale twojej wagi przechyliły się na złą stronę i to nie była twoja wina. Jakoś mi się wydaje, że jeśli pomogę je nieco wyrównać, to będzie to sprawiedliwe.
Rolnik-wygnaniec ujął dłonie Marka w uścisku, który wciąż zawierał w sobie obietnicę wielkiej siły.
— Jestem twoim człowiekiem — powiedział, a jego oczy dziwnie zalśniły. — Wszystko, czego kiedykolwiek pragnąłem, to równe szansę, i nigdy ich nie miałem, aż do tej chwili. Kto by pomyślał, że da mi je jakiś obcokrajowiec? Po zapłaceniu rachunku w tawernie — bezczelnie wygórowanego, jak na tak podłe jedzenie i picie — trybun pozwolił, by Apokavkos wyprowadził go z cuchnącego labiryntu, do którego się zabłąkał. Zaraz potem Videssańczyk powiedział:
— Teraz twoja kolej. To szczurze gniazdo jest jedyną częścią miasta, którą naprawdę znam. Nigdy nie miałem pieniędzy, by zobaczyć resztę.
Po krótkim błądzeniu i przy pomocy przechodniów dotarli na rynek Palamasa. Tam Marek, ku swej irytacji, natychmiast został ponownie rozpoznany. Apokavkosowi opadła szczęka, kiedy dowiedział się, że jego towarzysz pokonał na miecze wzbudzającego grozę Avshara.
— Raz czy dwa widziałem w akcji tego syna żmii, kiedy walczył przeciwko nam, dowodząc częścią armii króla Wulghasha. Sam wart jest połowy armii, ponieważ jest tak silny jak chytry, niestety. Pobił nas z kretesem.