— Nic nie mogłoby mnie bardziej ucieszyć — odpowiedział Nepos, uśmiechając się promiennie do Marka. — Prowadź, a ja podążę za tobą najlepiej jak potrafię; twoje nogi są dłuższe od moich, obawiam się.
Mimo swej krągłej budowy, maleńki kapłan nie miał żadnych kłopotów z dotrzymaniem kroku Rzymianinowi. Jego obute w sandały stopy migały nad ziemią i idąc, nieustannie mówił. Kipiał nie kończącym się strumieniem pytań, nie tylko dotyczących religijnych i magicznych praktyk Rzymian i Galów, lecz również spraw społecznych i politycznych.
— Sądzę — rzekł Rzymianin, zastanawiając się nad związkiem występującym pomiędzy pewnymi sprawami, o które pytał Nepos — że wasza wiara odgrywa znacznie większą rolę we wszystkim, co robicie, niż ma to miejsce w naszym świecie.
— Sam zacząłem dochodzić do tego wniosku — przytaknął kapłan. — W Videssos nie zdołasz kupić kubka wina, nie słysząc przy okazji, że ostatecznie zatryumfuje Phos ani nie dobijesz targu z jubilerem z Khatrish, nie dowiedziawszy się, że siły w walce dobra ze złem są równo rozłożone. Wszyscy w mieście wyobrażają sobie, że są teologami. — Potrząsnął głową z udawaną irytacją.
Przy koszarach Rzymian Marek zastał wartowników czujnych i w postawie na baczność. Zdumiałby się, gdyby było inaczej.
Dla legionisty daleko mniej niebezpieczną sytuacją było stawienie czoła zbliżającemu się wrogowi niż oburzeniu Gajusza Filipusa, które niezawodnie spadało na próbujących uchylać się od swych obowiązków.
W sali większość legionistów kończyła już swój wieczorny posiłek: gęsty gulasz z jęczmienia, gotowanej wołowiny i kości szpikowych, grochu, marchwi, cebuli i rozmaitych ziół. Było to lepsze jedzenie niż to, które jadali w koszarach Cezara, lecz podobnego rodzaju. Nepos z podziękowaniem przyjął miskę i łyżkę.
Marek przedstawił kapłana Gajuszowi Filipusowi, Viridoviksowi, Gorgidasowi, Kwintusowi Glabrio, Adiatunowi, zwiadowcy Juniuszowi Blisusowi i paru innym Rzymianom. Znaleźli spokojny kąt i rozmawiali posilając się. Ile już razy — zastanowił się trybun — opowiadał swoją historię Videssańczykom? W przeciwieństwie do niemal wszystkich pozostałych, Nepos nie był biernym słuchaczem. Zadawał pytania życzliwie, lecz z dociekliwością, nie zaprzestając ani na chwilę wysiłków zmierzających do stworzenia spójnej relacji z rozmaitych wspomnień towarzyszy stołu.
Dlaczego, pytał, zarówno Gajusz Filipus jak i Adiatun utrzymują, że widzieli, jak Skaurus i Viridoviks wciąż wymieniali ciosy wewnątrz kopuły światła, choć ani trybun, ani Gal niczego takiego nie pamiętają? Dlaczego tylko Gorgidas miał trudności z oddychaniem, a oprócz niego nikt inny? Dlaczego Juniusz Blisus czuł przeszywające zimno, a Adiatun spływał potem?
Gajusz Filipus przez jakiś czas odpowiadał cierpliwie Neposowi, lecz wkrótce doszło do głosu jego czysto praktyczne usposobienie Rzymianina.
— Co ci przyjdzie z tego, jeśli dowiesz się, że Publiusz Flakkus pierdział, kiedy lecieliśmy?
— Bardzo możliwe, że nic w ogóle — odpowiedział z uśmiechem Nepos, nie obrażając się. — A pierdział?
Wśród ogólnego śmiechu, starszy centurion odparł:
— O to musisz zapytać jego, nie mnie.
— Jedynym sposobem, by zrozumieć cokolwiek, co zdarzyło się w przeszłości — podjął Nepos poważniejszym tonem — jest dowiedzieć się o tym tak wiele, jak można. Często ludzie nie mają pojęcia, ile potrafią zapamiętać albo, co gorsza, jak wiele z tego, co sądzą, że wiedzą, okazuje się nieprawdą. Tylko cierpliwe wypytywanie i porównywanie wielu relacji może zbliżyć nas do prawdy.
— Mówisz jak historyk, nie jak kapłan czy czarodziej — rzekł Gorgidas.
Nepos wzruszył ramionami, tak samo zaskoczony uwagą greckiego lekarza, jak Gorgidas jego słowami. Odpowiedział: — Mówię jak ja i nikt inny. Istnieją kapłani tak porażeni chwałą boskości Phosa, że rozważają boską istotę z wykluczeniem wszelkich doczesnych trosk i odrzucają świat, jako pułapkę zastawioną przez Skotosa ku ich pokuszeniu. Czy o to ci chodziło?
— Niezupełnie. — Kapłan i lekarz spoglądali na życie z tak odmiennych punktów widzenia, że niemal uniemożliwiało to porozumienie między nimi, lecz każdego z nich pragnienie wiedzy pchało do poznawania świata.
— Moim zdaniem — ciągnął Nepos — świat i wszystko w nim odzwierciedla wspaniałość Phosa i zasługuje na badania ludzi, którzy chcą zbliżyć się do zrozumienia planu Phosa wobec Imperium i całego rodzaju ludzkiego.
Na to Gorgidas nie mógł w ogóle odpowiedzieć. W jego rozumieniu, świat i wszystko w nim warte było badań dla samej swej istoty i jakiś ostateczny sens był, jeśli w ogóle był, najprawdopodobniej niepoznawalny. Doceniał jednak szczerość i dobroć Neposa.
— „Niezliczone są cudy świata, lecz żaden nie jest cudowniejszy niż człowiek” — mruknął do siebie i odchylił się na krześle sącząc wino, jak zawsze ukojony cytatem z Sofoklesa.
— Czy jako czarodziej dowiedziałeś się czegoś od nas? — zapytał Kwintus Glabrio, który aż do tej chwili przeważnie milczał.
— Muszę przyznać, że mniej niż chciałbym. Wszystko, co mogę wam powiedzieć, to tę oczywistą prawdę, że dwa miecze, Skaurusa i twój, Viridoviksie, sprowadziły was tutaj. Jeśli za waszym przybyciem kryje się jakiś większy cel, sądzę, że nie został jeszcze wyjawiony.
— Teraz wiem, że nie jesteś zwykłym kapłanem — zawołał Gorgidas. — W moim świecie nie spotkałem żadnego, który przyznałby się do niewiedzy.
— Jakże zarozumiali muszą być wasi kapłani! Czy może być większa nikczemność niż utrzymywanie, iż wie się wszystko, roszcząc sobie prawo do przywilejów boskości? — Nepos potrząsnął głową. — Phosowi niech będą dzięki, że nie jestem taki próżny. Tak ogromnie wielu rzeczy muszę się dowiedzieć. Miedzy innymi, moi przyjaciele, chciałbym zobaczyć, a nawet potrzymać, owe osławione miecze, którym zawdzięczacie swoją obecność tutaj.
Marek i Viridoviks wymienili spojrzenia, wypełnione taką samą niechęcią. Żaden z nich nie oddał swojej broni w obce ręce od czasu przybycia do Videssos. Wydawało się jednak, że nie ma sposobu, by odmówić tak rozsądnej prośbie. Obaj mężczyźni powoli wyciągnęli swoje miecze z pochew; każdy zwrócił go rękojeścią do Neposa. — Czekaj! — powiedział Marek, wyciągając w ostrzegawczym geście rękę w stronę Viridoviksa. — Sądzę, że nie byłoby mądrym pozwolić, by nasze miecze się zetknęły, bez względu na okoliczności.
— Masz rację — zgodził się Viridoviks, chowając na razie miecz do pochwy. — Doprawdy, jedno takie pechowe wydarzenie zmniejsza apetyt na następne. Nepos ujął miecz Rzymianina, unosząc go do lampy, by przyjrzeć mu się uważnie. — Wydaje się całkiem zwyczajny — rzekł do Marka z nutą zakłopotania w głosie. — Nie czuję przypływu mocy ani nie jestem zmuszany, by przenieść się gdzie indziej — co nie oznacza, że się na to skarżę, rozumiesz chyba. Pominąwszy dziwne litery wycięte na ostrzu jest to zaledwie jeszcze jeden długi miecz, nieco prymitywniejszy niż większość. Czy tymi literami wypisane jest jakieś zaklęcie? Co one mówią?
— Nie mam pojęcia — odparł Skaurus. — To celtycki miecz, wykuty przez rodaków Viridoviksa. Zdobyłem go jako łup wojenny i zatrzymałem, ponieważ lepiej pasuje do mojego wzrostu niż krótkie miecze, jakich używa większość Rzymian.
— Ach, rozumiem. Viridoviksie, czy mógłbyś mi odczytać ten napis i powiedzieć, co on oznacza?
Gal z pewnym zakłopotaniem pociągnął swe ogniste wąsy. — Nie, obawiam się, że nie mógłbym. Dla mojego ludu litery nie są zwykłą rzeczą, taką jak dla Rzymian — i dla twoich rodaków również, jak sądzę. Tylko druidzi — czyli kapłani — potrafią się nimi posługiwać, a ja nigdy nie byłem druidem i wcale tego nie żałuję. Powiem ci jednak, że mój miecz jest również tak oznaczony. Zobacz, jeśli chcesz.