Выбрать главу

Kiedy wrócili do koszar, związany Khamorth wrzasnął z rozpaczy, gdy ujrzał w ręku Neposa spaloną broń. Więzień skurczył się w sobie, przyciągając kolana do brzucha i chowając głowę między ramionami.

Gajusz Filipus, stanowczy zwolennik zbawczego działania rutyny, wysłał już większość Rzymian na plac ćwiczeń. Teraz Nepos usunął z koszarów wszystkich oprócz siebie, koczownika, dwóch nieprzytomnych rzymskich wartowników i Gorgidasa, któremu pozwolił pozostać w roli swego pomocnika.

— Idźcie, idźcie — mówił, wyganiając ich. — Nie możecie mi pomóc, a jakieś słowo w nieodpowiedniej chwili mogłoby przynieść ogromną szkodę.

— Prawdziwy z niego druid — mruknął Viridoviks. — Jest przekonany, że wie dwa razy tyle, co każdy inny.

— Widzę, że jesteś tu na zewnątrz z nami wszystkimi — zauważył Gajusz Filipus.

— Jestem-przyznał Celt. — Aż nadto często taki druid ma rację. Sprzeciwiać mu się to bardzo ryzykowna rzecz.

Zdążyło minąć zaledwie parę minut i z budynku koszar wyszli rzymscy wartownicy. Sprawiali wrażenie, że to, co im się przydarzyło, nie uczyniło im żadnej krzywdy, lecz nie pamiętali, jak zaczął się ich niechciany sen. Pamiętali tylko, że w jednej chwili stali na warcie, podczas gdy w następnej pochylał się nad nimi pogrążony w modlitwie Nepos. Obaj czuli zarówno gniew, jak i zakłopotanie wywołane tym, że nie wykonali swych obowiązków.

— Nie kłopoczcie się tym — pocieszył ich Marek. — Nie można nikogo winić, że padł ofiarą czarów. — Wysłał ich na ćwiczenia razem z ich towarzyszami, a potem usiadł, by poczekać na Neposa.

I naczekał się; maleńki tłusty kapłan nie wyszedł z koszar w ciągu następnych dwóch godzin z okładem. Kiedy w końcu się pojawił, Skaurus zdusił w sobie wywołany wstrząsem okrzyk. Nepos szedł jak ktoś krańcowo wyczerpany; czepiał się łokcia Gorgidasa jak rozbitek zbawczej deski. Jego toga była przesiąknięta potem, a oczy otoczone czarnymi obwódkami. Mrugając w jasnym blasku słońca, osunął się z wdzięcznością na ławkę. Siedział tak przez kilka minut, zbierając siły, nim zaczął mówić.

— Ty, mój przyjacielu — rzekł ze znużeniem do Marka — nie wyobrażasz sobie, jakie miałeś szczęście, że się przebudziłeś, i że — co jest jeszcze większym szczęściem — nie zostałeś zadraśnięty tym przeklętym nożem. Gdyby cię przebił, czy nawet ukłuł, wyssałoby to duszę z twego ciała i wtłoczyło w najgłębsze lochy piekła, gdzie byłaby dręczona przez całą wieczność. W tym ostrzu zaklęto demona; demona, który miał być uwolniony po skosztowaniu krwi — lub zniszczony blaskiem słońca Phosa, jak to się w rzeczywistości stało.

W swym własnym świecie trybun wszystko to wziąłby za metaforę określającą działanie trucizny. Tutaj nie był tego taki pewny… i nagle niemal w to uwierzył, kiedy przypomniał sobie, jak sztylet wrzasnął, gdy został porażony blaskiem słońca.

Kapłan ciągnął dalej: — Miałeś rację obwiniając Avshara o nasłanie na ciebie tego biednego, przeklętego koczownika w czasie, kiedy spałeś w koszarach. Biedna, stracona dusza; czarownik związał jego życie z życiem demona zaklętego w ostrzu noża i kiedy ono zgasło, on również zaczaj przygasać, jak płomień świecy bez dostępu powietrza. Lecz zniszczenie demona przerwało więź władzy, jaką Avshar miał nad nim, i dowiedziałem się wiele, nim jego płomień zgasł w nicości.

— Czy wasza czcigodność chce powiedzieć, że on nie żyje? — zapytał Viridoviks. — Nie odniósł prawie żadnych obrażeń, kiedy go braliśmy.

— Nie żyje — potwierdził Gorgidas. — Jego dusza, jego wola życia, nazwij to jak chcesz, opuściły go i zmarł.

Marek przypomniał sobie wypełniony przeczuciem zguby okrzyk, jaki wydobył się z ust Khamortha, kiedy ujrzał resztki swej broni; przypomniał sobie, jak załamał się i zwinął.

— Czy można zaufać wiadomościom, jakie wydobyłeś od umierającego człowieka, będącego narzędziem w rękach twego wroga? — zapytał Neposa.

— Dobre pytanie. — Kapłan skinął głową. Z wolna, w miarę jak odpoczywał siedząc na ławce, oznaki całkowitego wyczerpania zaczęły znikać z jego głosu i zachowania. — Więzy, jakie Yezda nałożył na niego, były silne; przekląłbym go, lecz on sam przeklął się z siłą większą niż moja moc do rzucania klątw. Niemniej jednak, Phos obdarza tych, którzy go czczą, znajomością środków służących do przecinania takich więzów…

— Użyliśmy wywaru z lulka czarnego — wtrącił Gorgidas, zniecierpliwiony okrężnym sposobem wyrażania się Neposa. — Używałem go już wcześniej, nie zważając na Phosa. Uśmierza ból i uwalnia język człowieka spod jego kontroli. Jednak trzeba być ostrożnym; zbyt duża dawka i pacjent zostaje uwolniony od cierpienia na zawsze.

Kapłan nie dał wyraźnie do zrozumienia, że przejął się przypadkowym ujawnieniem przez Gorgidasa tajemnic swego magicznego rzemiosła. Kierowany poważniejszymi troskami zapanował nad sobą, mówiąc:

— Wystarczy, że wiemy dwie rzeczy: to Avshar przypuścił na ciebie ten zdradziecki atak; i jest on czarodziejem potężniejszym w swej nikczemności niż jakikolwiek, z którym spotkaliśmy się od niezliczonych lat. Jednak przez działanie, o którym wyżej wspomniałem, stracił poparcie wszystkich posłów, bez względu na to, jak niegodziwych, jakie posiadał.

Uśmiech oczekiwania przemknął przez twarz Neposa, kiedy mówił dalej.

— Tak więc, moi zagraniczni przyjaciele, ten diabeł sam oddał się w nasze ręce! Teraz poślemy po Nephona Khoumnosa!

VI

Wizja głowy Avshara osadzanej na kamieniu milowym miała dla Marka tak nieprzeparty urok, że wybiegł spod koszar nim jeszcze uświadomił sobie, że nie jest pewien, gdzie szukać Khoumnosa. Nie wiedział tego też Nepos, który sapał, dziarsko dotrzymując mu kroku.

— Rozumiesz, wiem o człowieku — powiedział do Rzymianina — ale nie znam go osobiście.

Skaurus nie zmartwił się nadmiernie jego niewiedzą. Miał pewność, że każdy żołnierz, przebywający w Videssos dłużej niż tydzień, udzieli mu wskazówek, których potrzebował. Pierwszą grupą, jaką zobaczył, był oddział Namdalajczyków powracający z musztry. Prowadził go Hemond z Metepont, ze swym stożkowatym hełmem wetkniętym pod ramię. On również dostrzegł trybuna; machnął ręką swym ludziom, by się zatrzymali, i wolnym krokiem podszedł do Skaurusa.

— Jak na niedawno przybyłego najemnika, zdążyłeś pozawierać niezmiernie dziwne znajomości — zauważył z uśmiechem. — Długa droga wiedzie od czarownika-posła z Yezd do kapłana Akademii.

Szaty Neposa niczym nie różniły się od szat jakiegokolwiek innego kapłana podobnej rangi; Hemond — pomyślał Marek — jest nadzwyczaj dobrze poinformowany.

Po przedstawieniu go Neposowi, Namdalajczyk skinął przyjaźnie głową. — Doprawdy — ciągnął Skaurus — możesz zrobić nam przysługę, jeśli zechcesz.

— Powiedz tylko, o co chodzi — rzekł wylewnym tonem Hemond.

— Musimy zobaczyć się z Nephonem Khoumnosem tak szybko, jak to tylko możliwe, a żaden z nas nie jest pewien, gdzie można go zastać.

— Ho-ho! — Hemond przyłożył palec do nosa i mrugnął. — Zamierzacie zmierzwić jego brodę czymś więcej niż wartownikami śpiochami, czy tak?

Rzeczywiście nadzwyczaj dobrze poinformowany — pomyślał Marek — lecz w tym wypadku niezupełnie dokładnie. Zastanowił się nad tym przez chwilę. Wspomniawszy, że Hemond i Helvis poparli go przeciwko Avsharowi postanowił, że może opowiedzieć Namdalajczykowi swoją historię. — Nie o to chodzi… — zaczął.