Imperator zmierzył wzrokiem tłum, obserwując jak opada na swe ławki. Rzymianin pomyślał, że nie ma żadnej nadziei, by jeden człowiek został usłyszany przez tak wielu, lecz nie miał pojęcia o wyrafinowaniu, z jakim videssańscy rzemieślnicy zbudowali amfiteatr. Środek krawędzi areny stanowił ognisko skupiające i odbijające wszelkie dźwięki, tak że słowa wypowiadane z tego jednego miejsca rozbrzmiewały wyraźnie w całym amfiteatrze.
— Nie potrafię kwieciście mówić — zaczął Imperator i Marek musiał się uśmiechnąć, pamiętając jak na galijskiej polanie, nie tak dawno temu, zarzekł się podobnie, by rozpocząć mowę.
Mavrikios mówił dalej: — Dorastałem jako żołnierz, całe moje życie spędziłem wśród żołnierzy i nauczyłem się cenić żołnierską otwartość. Jeśli ktoś woli retorykę, nie musi jej dzisiaj szukać daleko. — Machnął ręką, by wskazać szeregi siedzących biurokratów. Tłum zachichotał. Odwróciwszy głowę, Skaurus zobaczył zaciśnięte z odrazą usta Vardanesa Sphrantzesa.
Choć Imperator nie mógł powstrzymać się przed tym docinkiem, to jednak nie wbijał szpilki głębiej. Wiedział, że potrzebuje całej jedności, na jaką mógł zdobyć się ten podzielony kraj, i mówił dalej w sposób zrozumiały dla wszystkich jego poddanych.
— W stolicy — ciągnął — jesteśmy szczęśliwi. Jesteśmy bezpieczni, jesteśmy syci, jesteśmy chronieni murami i flotą, z jakimi nie może się mierzyć żaden kraj na świecie. Większość z was należy do rodzin od dawna osiadłych w mieście i większość z was żyje w dostatku. — Marek pomyślał o Phostisie Apokavkosie powoli umierającym z głodu w ruderach Videssos. Żaden król — zadumał się — nawet tak otwarty i niepodobny do innych jak Mavrikios, nie mógł mieć nadziei na poznanie wszystkich kłopotów swego kraju.
Jednak Imperator aż nadto dobrze zdawał sobie sprawę z niektórych z nich. Ciągnął: — Na naszych zachodnich ziemiach, po drugiej stronie cieśniny, zazdroszczą wam. Już od wielu lat trucizna Yezd zalewa nasze ziemie paląc nasze pola, zabijając naszych rolników, plądrując i morząc głodem nasze miasta i sioła, i bezczeszcząc świątynie naszego boga.
— Biliśmy czcicieli Skotosa, ilekroć mogliśmy dopaść ich obładowanych łupem. Lecz są tak liczni jak szarańcza; na miejsce każdego, który umiera, czeka już dwóch innych. A teraz, w osobie ich ambasadora, rozciągnęli swe zgubne oddziaływanie nawet na samo Videssos. Avshar, o którym Phos zapomniał, niezdolny przeciwstawić się jednemu żołnierzowi Imperium w uczciwej walce, zarzucił sieć swych oszukaństw na drugiego i posłał go jak żmiję w nocy, by zamordował człowieka, któremu sam nie śmiał stawić czoła z otwartą przyłbicą.
Tłum, do którego się zwracał, wydał złowieszczy pomruk; niski, gniewny dźwięk, jak dudnienie poprzedzające trzęsienie ziemi. Mavrikios pozwolił, by grzmot narastał przez chwilę, nim uniósł ręce prosząc o ciszę.
Gniew brzmiący w głosie Imperatora był prawdziwym gniewem, nie jakąś sztuczką krasomówczą. — Kiedy jego zbrodnia została odkryta, morderca z Yezd zbiegł jak tchórz, którym jest; znowu uciekając się do pomocy swej nieczystej magii, by ukryła jego ślady, i by raz jeszcze zabiła za niego, tak żeby sam nie musiał stawiać czoła niebezpieczeństwu! — Tym razem gniew tłumu nie opadł od razu.
— Dość, powiadam, dość! Yezd uderzał zbyt często i zbyt mało ciosów otrzymywał w odpowiedzi. Jego zbóje muszą otrzymać lekcję, którą zapamiętają na zawsze: że choć jesteśmy cierpliwi wobec naszych sąsiadów, nasza pamięć wyrządzonych nam krzywd również jest długa. A krzywdy, jakie Yezd nam wyrządził, są niewybaczalne! — Jego ostatnie zdanie zostało niemal zagłuszone przez zajadły ryk tłumu, teraz bliskiego wrzenia.
Krytyczna strona Skaurusa podziwiała sposób, w jaki Imperator krok po kroku rozniecał w swych słuchaczach wściekłość; jak murarz, który wznosi dom kładąc warstwami cegły. Podczas gdy Rzymianin, by rozgrzać swych ludzi, sięgał po mowy, jakie wygłaszał nim został żołnierzem, Gavras wykorzystywał dawne przemowy z pól bitewnych, by poruszyć tłum cywilów. Jeśli biurokraci stanowili wzór, do jakiego przywykli mieszkańcy miasta, to burkliwa otwartość Mavrikiosa skutecznie to zmieniła.
— Wojna! — krzyczał tłum. — Wojna! Wojna! — Jak barbarzyńca bijący w żelazny dzwon, słowo to rozbrzmiewało i powracało echem w amfiteatrze. Imperator nie przerywał krzyków. Może cieszył się chwilą rzadkiej jedności, którą stworzył; może — pomyślał Marek — próbował wykorzystać tę burzę nienawiści do Yezd, by zastraszyć biurokratów, którzy przeciwstawiali się wszystkim jego poczynaniom.
W końcu Imperator uniósł ręce prosząc o ciszę i cisza z wolna zapadła.
— Dziękuję wam — powiedział do tłumu — za to, że każecie mi zrobić to, co od początku do końca jest słuszne. Czas półśrodków minął. W tym roku uderzymy całą siłą, jaka znajduje się do naszej dyspozycji; kiedy w następnym roku zobaczycie mnie tutaj, Yezd nie będzie sprawiał już kłopotu!
Arena pustoszała po ostatnich gromkich owacjach; wychodzących ludzi otaczał podniecony gwar. Dopiero kiedy ostatni z nich wyszli, oddziały gwardii mogły również opuścić swe stanowiska i wrócić do mniej uroczystych obowiązków.
— Co o tym sądzisz? — zapytał Skaurus Gajusza Filipusa, kiedy maszerowali z powrotem do koszar.
Starszy centurion potarł bliznę na policzku. — Jest dobry, co do tego nie ma wątpliwości, ale też nie jest Cezarem. — Skaurus musiał się zgodzić. Mavrikrios rozpalił tłum — tak — lecz Skaurus nie miał wątpliwości, że wrogowie Imperatora w rządzie ani nie zostali przekonani jego słowami, ani nie dali się zastraszyć namiętnościami, które rozniecił. Takie przedstawienie nic nie znaczyło dla tak zimnych rachmistrzów jak Sphrantzes.
— Poza tym — dodał nieoczekiwanie Gajusz Filipus — to nieroztropne mówić o swoich zwycięstwach nim się je odniosło. — Również i tej myśli trybun nie mógł podważyć.
VII
Przed koszarami jest jakiś Namdalajczyk, który chce się z tobą widzieć — powiedział Skaurusowi Phostis Apokavkos rankiem drugiego dnia po wypowiedzeniu przez Imperatora wojny. — Mówi, że nazywa się Soteryk, czyjś tam syn. To imię nic Markowi nie mówiło.
— Czy powiedział, dlaczego chce się ze mną widzieć?
— Nie; ani też go o to nie pytałem. Nie przepadam za Namdalajczykami. Wedle mnie większość z nich nie jest niczym więcej jak… — i tu Apokavkos rzucił jędrne, łacińskie przekleństwo.
Były rolnik przystosował się do Rzymian lepiej, niż Marek mógł się spodziewać, kiedy wyciągał go z żałosnego życia w dzielnicy złodziei Videssos. Wymizerowanie zaczynało znikać z jego twarzy i ciała, lecz tego można się było spodziewać przy regularnych posiłkach.
Jednak było to najmniejsze z jego przystosowań. Odrzucony przez naród, który go wydał, robił wszystko, co mógł, by stać się w pełni częścią tego, który go przyjął. Mimo to, że Rzymianie nauczyli się Videssańskiego, by ułatwić sobie życie w Imperium, Phostis uczył się łaciny, aby wtopić się w swoje nowe otoczenie. Ćwiczył ciężko z krótkim mieczem i oszczepem, choć do żadnej z tych broni nie był przyzwyczajony.