Выбрать главу

Soteryk wzruszył ramionami; wdał się w rozmowę z Namdalajczykiem siedzącym po jego lewej ręce, który omawiał zalety psów myśliwskich. — Nie lubię ras ze ściętymi nosami — mówił mężczyzna. — To sprawia, że ich pyski są za małe, żeby złapać zająca. A jeśli jeszcze mają szare oczy, to tym gorzej; nie widzą na tyle dobrze, żeby chwycić zwierza.

— Co do tego, to nie jestem taki pewien — odparł Soteryk, pociągając z kufla. Im więcej pił, tym wyraźniejszy stawał się jego przeciągły, wyspiarski akcent; ostatnie słowo zabrzmiało niemal jak „peł-łen”. — Mówił dalej: — Szarookie psy mają czuły węch, tak mówią.

Nie mogąc wzbudzić w sobie zainteresowania psami myśliwskimi — szarookimi czy jakimikolwiek innymi — Marek chętnie podążył za Taso Vonesem, który spacerowym krokiem zmierzał ku ciemności zalegającej za dziedzińcem. Poseł nieustannie szczebiotał o nocnych kwiatach i innych nieistotnych sprawach, dopóki nie wydostali się z ciżby. Kiedy przekonał się, że nikt ich nie może podsłuchać, jego zachowanie zmieniło się. Obdarzywszy Rzymianina kolejnym badawczym, jednookim spojrzeniem, powiedział: — Muszę jeszcze zdecydować, czy jesteś najsprytniejszym człowiekiem, czy też największym głupcem, jakiego ostatnio spotkałem.

— Zawsze mówisz zagadkami? — zapytał Marek.

— W rzeczy samej, zwykle tak; to odpowiedni trening dla dyplomaty. Lecz zapomnij o mnie na chwilę i spójrz na siebie. Kiedy zmierzyłeś się z Avsharem na miecze, byłem pewien, że nasza znajomość okaże się bardzo krótka. Lecz zwyciężyłeś, a ja odniosłem wrażenie, że mimo wszystko dobrze wiedziałeś, co robisz. A teraz to!

— Co teraz? — zdumiał się trybun, całkowicie oszołomiony.

— Ty i twoi ludzie pobiliście Namdalajczyków na ćwiczeniach. Znakomicie. Nephon Khoumnos z pewnością poczuł się dumny i prawdopodobnie poprawiliście też samopoczucie Imperatorowi. Mieszkańcy Księstwa to doskonali żołnierze; Mavrikios ucieszy się wiedząc, że ma lojalnych ludzi, którzy w razie potrzeby potrafią się im przeciwstawić.

Gwałtownym ruchem wyciągnął rękę, wskazując oskarżycielsko na Skaurusa.

— Ale czy wy jesteście lojalni? Pobiliście ich i co robicie? Chełpicie się tym? Skądże. Pijecie razem wino, jak byście byli najlepszymi przyjaciółmi. Spróbujecie zdenerwować Imperatora? A może sądzisz, że Sevastos polubi cię teraz bardziej? Po tych śledziach? — śmiem wątpić. Tak, widziałem, jak się zawahałeś, a twój żołądek wydaje mi się całkiem zdrowy.

— Co ma do tego Sphrantzes… — zaczął Skaurus. Jego usta zamknęły się nagle nim jeszcze dokończył pytanie, ponieważ znał odpowiedź. Namdalajczycy byli najemnikami, to oczywiste, lecz dopiero teraz zrozumiał, co to znaczyło. To nie obecny Imperator ani jego zwolennicy byli tymi, którzy zatrudniali najemników. To była polityka biurokratów stolicy, którzy wykorzystywali najęte miecze, by trzymać w szachu Gavrasa i jego stronników, podczas gdy oni rządzili Imperium dla własnych korzyści… A na ich czele stał Vardanes Sphrantzes.

Zaklął, najpierw po videssańsku, ze względu na Taso Vonesa, potem po łacinie, by dać upust własnym uczuciom.

— Widzę, że wreszcie mnie zrozumiałeś — rzekł Vones.

— To tylko uregulowanie zakładu — zaprotestował Skaurus. Taso Vones uniósł wymownie brew. Żaden inny komentarz nie był potrzebny. Rzymianin wiedział, jak łatwo osądzić człowieka poprzez towarzystwo, z którym przestawał. Sam Cezar za czasów młodości znalazł się w niebezpieczeństwie z powodu swych związków z przegraną frakcją Mariusza. Poza tym, nie można było zaprzeczyć, że lubi Namdalajczyków. Cechowało ich praktyczne, rzetelne podejście do życia, tak podobne do filozofii życiowej Rzymian. Nie było w nich drażliwej dumy i krętej przebiegłości Videssańczyków ani też ponurego fatalizmu Halogajczyków. Mieszkańcy Księstwa w każdej sytuacji starali się dać z siebie wszystko i postawa ta harmonizowała ze stoickim wychowaniem i przeszłością trybuna. Były też inne powody — rzekł do siebie w głębi ducha.

— Chyba za późno, by martwić się tym teraz, nie sądzisz? — zauważył. Potem zapytał: — Dlaczego zawracasz sobie głowę, ostrzegając mnie? Ledwie się znamy.

Vones roześmiał się głośno; tak jak w śmiechu patriarchy Balsamona, i w jego śmiechu brzmiała prawdziwa radość.

— Już osiem lat prowadzę placówkę w stolicy i wcale nie jestem tutaj najstarszym posłem; Gawtruz jest ambasadorem ponad dwukrotnie dłużej. Znam wszystkich i wszyscy znają mnie. Znamy gierki, w których uczestniczymy; podstępy, których próbujemy; interesy, które załatwiamy — i większość z nas, jak sądzę, potwornie się nudzi. Przynajmniej ja się nudzę, czasami.

— Jednak ty, ty i twoi Rzymianie… — spokojnie przyglądał się, jak Marek skrzywił twarz — jesteście parą nowych kości w kubku, i to kości znaczonych. Widać to bez względu na to, czy rzucasz jedynki, czy szóstki. — Podrapał się w szczękę porośniętą kędzierzawą brodą.

— Co przypomina mi, że chyba powinniśmy już wracać. Soteryk nie będzie bez końca gadał o psach ze ściętymi nosami, zapewniam cię.

Kiedy trybun naciskał go, by wytłumaczył, o co mu chodzi, nie zgodził się, mówiąc: — Sam zrozumiesz, i to wcale szybko, podejrzewam. — Ruszył w stronę dziedzińca, pozostawiając Skaurusowi do wyboru czy zostać, czy pójść za nim. Wybrał to drugie.

Taso Vones chrząknął z zadowoleniem, kiedy wychynęli zza ostatniego zakrętu.

— Nieco wcześnie — powiedział — ale nieźle. Lepiej przyjść za wcześnie niż za późno, bo inaczej nie znaleźlibyśmy miejsca w grze, którą lubimy; w każdym razie nie ze względu na stawki, na jakie możemy sobie pozwolić. — Złoto i srebro zadźwięczało, kiedy sięgnął do sakiewki po pieniądze.

Wytrzeszczywszy oczy na scenę, jaką przed sobą ujrzał, Marek zastanowił się nad swoimi wcześniejszymi analizami charakteru Namdalajczyków. Czy lubili hazard, ponieważ wierzyli w Phosa Hazardzistę, czy też ich teologowie wykoncypowali Hazardzistę, ponieważ byli urodzonymi hazardzistami? W tej chwili postawiłby na to drugie — i prawdopodobnie znalazłby jakiegoś wyspiarza, który przyjąłby zakład.

Większość stołów i ławek zniknęła. Ich miejsce zajmowały narysowane kredą na ziemi kręgi do rzucania kośćmi, koła fortuny, deski do rzucania strzałkami, inne do ciskania nożami, metalowa misa pośrodku rozległego, pustego kręgu do celowania resztkami z kubków do wina — Skaurus, tak jak się spodziewał, zobaczył tam Gorgidasa; Grek był specjalistą w grze w kottabos — oraz przyrządy do innych gier losowych i zręcznościowych, których trybun nie rozpoznał na pierwszy rzut oka.

Przetrząsnął własną sakiewkę, by zobaczyć, ile ma pieniędzy. Było tego mniej więcej tyle, ile się spodziewał; kilka sztuk mosiądzu, o rozmaitych rozmiarach i wadze, trochę srebra i pół tuzina sztuk złota, każda wielkości paznokcia jego kciuka. Starsze, mocniej wytarte, były z czystego złota, lecz nowsze, wykonane z domieszką srebra, połyskiwały blado albo też płonęły czerwienią od dodatku miedzi. W obliczu spadających dochodów rząd, tak jak muszą to robić wszystkie rządy, uciekł się do obniżenia wartości waluty. Wszystkie jego złote pieniądze, bez względu na wiek, nominalnie miały tę samą wartość, lecz na rynku czy w sklepie stare monety pozwalały nabyć więcej.

Videssańskie zasady gry w kości, jak dowiedział się podczas długiej zimy w Imbros, różniły się od tych znanych mu z Rzymu. Zwykle używali tutaj dwóch kości, nie trzech, i Wenus — potrójna szóstka, najlepszy rzut w jego grze — wywołałaby tylko szydercze gwizdy, nawet gdyby dopuszczono do gry trzecią kość. Para jedynek — nazywali je „słoneczkami Phosa” — była tutaj najwyższą figurą. Gracz dysponował kośćmi, dopóki nie wyrzucił ich przeciwieństwa — „demonów”, podwójnej szóstki — co oznaczało przegraną. Dodatkowo zakładano się o to, co gracz wyrzuci najpierw, przez ile rzutów zatrzyma kości przy sobie i poza tym o wszystko, co zdołał wymyślić pomysłowy hazardzista w związku z toczącą się grą.