Выбрать главу

Horsedealer podniósł wzrok na astronoma.

— Może to nie Morgan wyprodukował ten gaz…

— Myśli pan, że Summerson? — zdziwił się Kruk.

— Może w ogóle nie produkowano go w Celestii…

— To znaczy?

Chwilową ciszę przerwał szmer.

W rozsuniętym tajnym przejściu do centrali pojawił się Schneeberg.

— Ber! Green chce z tobą rozmawiać.

Ostatnie dni bardzo zbliżyły dawnego naukowego doradcę Summersona do Nieugiętych. Niemały wpływ miała tu przyjaźń z Krukiem i kilkakrotne dłuższe rozmowy z Malletem. Wiele też spraw, w miarę poznawania materiałów archiwalnych, nabrało dla fizyka nowego sensu. Nigdy zresztą Schneeberg nie pochwalał metod rządzenia Summersona i pełnił funkcję jego doradcy tylko dlatego, że samowładczy prezydent Celestii lubił otaczać się wybitnymi naukowcami.

Teraz, po wybuchu nowych walk, zajął się samorzutnie obsługą centrali prezydenckiej. Do jego też zadań należało utrzymywanie ścisłej łączności z Astrobolidem.

Kruk niedługo przebywał w centrali.

— Przedstawiłem Greenowi sytuację. Nie ma jednak wielkich nadziei, aby przybysze z Ziemi pomogli nam w walce z Morganem. Są tam duże różnice zdań co do tego, czy wolno im mieszać się w nasze sprawy.

— Łatwo im teoretyzować, gdy tymczasem tu giną ludzie — stwierdził Dean tonem pełnym goryczy.

— Gdyby choć wprowadzili do walki,metalowego diabła” — westchnął Smith. — Dla niego gaz…

— A ja wam mówię, że to Green kręci — przerwał Mallet. — Zdaje się jednak, że źle zrobiliśmy, zostawiając tych dwóch w Astrobolidzie.

— Nie zgadzam się z wami. Green robi, co może — zaprotestował Kruk. — Nie powiedziałem jeszcze wszystkiego. Kiedy Green dowiedział się, jak tragiczna jest sytuacja z bronią i maskami, natychmiast oświadczył, że może nam ofiarować 22 reflektory Green-Bolta, 60 elektrytów i 25 masek. Ma ukrytą broń.

— Gdzie? — zapytał krótko Horsedealer.

— W swym mieszkaniu pod podłogą.

— Może to taka broń, jak w tych 14 skrzyniach od Morgana? — wtrącił Smith. Po ucieczce Daltona, gdy Cornick nakazał otwarcie złożonych w dyrekcji policji skrzyń, okazało się, że zawierają one nie broń, lecz stare żelastwo. Było to jeszcze jednym dowodem, że pucz przygotowany był bardzo skrupulatnie.

— Co do tego nie ma obawy — zaoponował Bernard. — Po co Green miałby nas oszukiwać?

— Wezmę trzech ludzi i pójdę tam sam — rzekł Mallet wstając z fotela.

— Masz tu klucz liczbowy otwierający skrytkę — Bernard podał Johnowi kartkę z zanotowanymi cyframi, podanymi mu przez Greena drogą radiową.

W kilka minut po wyjściu Malleta potężna detonacja zatrzęsła ścianami. Zaraz potem druga i trzecia — najsilniejsza. Bernard ujął słuchawkę telefonu.

— Z Lettem Cornickiem… Tu Kruk. Nie ma go? Czy wiecie, co się stało? No właśnie… Jeśli możecie, zawiadomcie Cornicka, że dostanie broń: Green-Bolty, elektryty, a przede wszystkim maski. Dwadzieścia pięć sztuk! Musicie za wszelką cenę dowiedzieć się, jaka jest przyczyna detonacji. Dacie mi znać telefonicznie.

Zaledwie Bernard odłożył słuchawkę — zabrzmiał ponownie sygnał telefonu.

— Jesteś, Lett? Co? Mallet jest w mieszkaniu Greena. Dostaniecie większą ilość broni i maski. Trzeba za wszelką cenę utrzymać 41 poziom. Zaraz dzwonię do dyrekcji policji. Wyślę wam ostatnie rezerwy. I meldujcie. Koniecznie meldujcie.

— Źle jest! — Bernard opadł na fotel. — Morgan wysadził ścianę pomiędzy 42 a 43 poziomem. Cała chmara jego ludzi spycha naszych w dół. Tylko z VII przejścia morganowcy cofnęli się. Cornick trzyma się, ale mu trudno. Co robić?

— Jeśli Green zełgał… — rzucił ponuro Smith.

Znów zadzwonił telefon. Stojący przy biurku Horsedealer pochwycił słuchawkę.

— Tak… To dobrze… Zaraz? Już się łączę. Co? Co mówisz?… Idę tam natychmiast… Tak. Ja sam.

— Na skwerze Greena wybuchła panika — powiedział odkładając słuchawkę. — Są to przeważnie mieszkańcy górnych poziomów z rodzinami, dziećmi… Nie ma chwili do stracenia. Sam tam pójdę. Trzeba ludzi uspokoić. Mallet jest w dyrekcji policji. Kieruje akcją. Green nie kłamał. Mamy broń i maski. — Horsedealer odetchnął z ulgą — A teraz sprawa najważniejsza: natychmiast połącz się z Astrobolidem — zwrócił się do Kruka. — Oni muszą nam przyjść z pomocą…

— Nie puszczę cię samego — zawołał Smith kładąc rękę na ramieniu filozofa. — Idę z tobą. Wyszli pośpiesznie.

Bernard i Dean skierowali się ku ukrytemu przejściu prowadzącemu do archiwum. Ściana rozsunęła się cicho. Ale oto znów zadzwonił telefon.

— Powiedz Schneebergowi, aby połączył się z Astrobolidem — zwrócił się Bernard do przyjaciela. — Ja zaraz przyjdę.

Dzwonił doktor Bradley. Lekarstwa i środki opatrunkowe były na wyczerpaniu. Chorych i rannych przybywało nieustannie.

Skończywszy pośpiesznie rozmowę już miał pójść za Deanem do archiwum, gdy w drzwiach gabinetu stanęła Stella.

Po raz ostatni Bernard widział Stellę owej pamiętnej nocy, gdy wraz z Roche'em przeniósł do jej sypialni wpółprzytomną Daisy. Po zajęciu dyrekcji policji przez powstańców dowiedział się, że dziewczyna powróciła do domu. Zamknęła się jednak w swoim pokoju i dopiero wieczorem poszła odwiedzić Daisy przebywającą w szpitalu Bradleya.

Po powrocie Stella znów nie opuszczała ani na chwilę swego pokoju. Bernard był niemal pewien, że unika spotkania po tym, co stało się tam, w dyrekcji policji. Było mu jej żal. Nie potrafił winić jej o to, że nie zdobyła się na taki hart i siłę jak Daisy. Chciał nawet sam pójść do niej, ale w powodzi wielkich wydarzeń, przeobrażających z godziny na godzinę życie małego świata, jego osobiste sprawy zagubiły się i zeszły na drugi plan.

Teraz ona sama przyszła do niego.

Wiedział, że powinien się śpieszyć, że w centrali czekają na niego Dean, Green i tamci nieznani ludzie. Nie miał jednak siły odejść, przerwać spotkania oczekiwanego od wielu, wielu godzin.

Stella podeszła do biurka i stanęła naprzeciw Bernarda. Uśmiechnął się do niej, ona zaś, nie patrząc mu w oczy, cicho, zmienionym głosem zapytała:

— Ber, czy ci nie przeszkadzam?

— Ależ nie — skłamał, jakby bojąc się urazić dziewczynę tym, że nie ma dla niej czasu. — Nie wiesz sama, jaką mi sprawiłaś radość — dorzucił już zupełnie szczerze.

— Chciałam zapytać… — zawahała się.

— Mów, kochana — powiedział ciepło. — Ja wszystko zrozumiem… Poruszyła się niespokojnie.

— Słuchaj, Ber… Jak myślisz? Czy… Czy to jeszcze długo potrwa?

Bernard odczuł instynktownie, że coś nieuchwytnego stanęło między nimi.

— Walka jest niełatwa — odrzekł usiłując ukryć rozczarowanie. — Ale nie obawiaj się… Wkrótce skończymy z Morganem i zapanuje spokój.

— Tak. Ale…

— Ale co?

— To wszystko jest takie okropne… I ci ludzie… I te aresztowania. Ja myślałam, że to będzie inaczej.

— Przejęłaś się aresztowaniem ojca? Twarz dziewczyny wyrażała obojętność.

— Nie wiem… — odpowiedziała sucho. — Tak widocznie musiało być…

— Ale o co ci chodzi?

Teraz Stella stropiła się. Zdawało się, że sama nie wie.

— No, powiedz? Czy stała ci się jakaś krzywda?

Bernard sądził, że może przywiązanie do ojca i świadomość jego zupełnej klęski wpłynęły tak deprymująco na nastrój dziewczyny.