Pierwsza nadawana specjalnie dla Celestii audycja z Ziemi wzbudziła tak ogromny entuzjazm, że w ciągu kilku dni szeregi Partii Powrotu podwoiły się. Topniały powoli uprzedzenia rasowe, które usiłowali wykorzystać przeciwnicy powrotu na Ziemię. Coraz więcej tych, którzy długo nie mogli przezwyciężyć nieufności i zabobonnego lęku przed ludźmi z Astrobolidu, porzucało Partię Niezależnych opowiadającą się za dalszym lotem do Gwiazdy Dobrej Nadziei.
W wyborach zwyciężyła Partia Powrotu. Trwały intensywne przygotowania do referendum, którego termin przyśpieszono o dwa tygodnie.
W przededniu głosowania, które powinno było zadecydować o tym, czy Celestia ma dalej lecieć do Alfa Centauri, czy też wracać na Ziemię, Horsedealer wygłosił wielką mowę na skwerze Tobiasza Greena, jak oficjalnie nazwano ten dawny skwer Greenów na 26 poziomie. Prawnuk wielkiego przedstawiciela rodu Greenów również dwoił się i troił agitując przez telewizory za powrotem.
Zwolennicy Partii Niezależnych nie próżnowali również, ale nikt z nich już się nie łudził, że referendum przyniesie wielkie zwycięstwo Partii Powrotu.
W radosnym dniu opublikowania wyników głosowania, na uroczystym posiedzeniu rządu Celestii zatwierdzono jednomyślnie plan budowy nowego wielkiego statku kosmicznego. Gdy Bernard Kruk jako minister budowy ogłosił po raz pierwszy oficjalnie, że nowy statek kosmiczny skróci termin powrotu na Ziemię do 20 lat, entuzjazm delegatów i przysłuchujących się przez głośniki i telewizory tłumów przeszedł wszystko, co widziała dotąd Celestia. Ludzie padali sobie w objęcia, całowali się i płakali z radości.
Nikt nie spał tej nocy. Na wszystkich niemal skwerach i placach „almeralitowego dysku” odbywały się tańce i zabawy. Powszechny nastrój radości zatarł wszelkie uprzedzenia i opory: w korowodzie tanecznym mieniły się czarne i białe twarze.
Tego wieczoru odbyła się skromna uroczystość weselna Daisy i Deana. Termin ślubu ustaliła Daisy, która w ten sposób chciała podkreślić nierozerwalność swego szczęścia ze szczęściem całej Celestii. Poza rodzinami nowożeńców na ślubie obecni byli Andrzej, Wiktor, Rita, Bernard i Stella. Stella chciała początkowo wymówić się chorobą, lecz na wiadomość, że na weselu będzie Sokolski, szybko odzyskała zdrowie. Obiecali również wpaść choć na chwilę zajęci sprawami państwowymi Horsedealer, Mallet i Green.
Daisy podczas kilkumiesięcznego pobytu w Astrobolidzie spoważniała i jakby wysubtelniała. Pod wpływem Rity, z którą dawna reporterka — a obecnie początkujący inżynier radiotelewizyjny — zawarła głęboką przyjaźń, nauczyła się wnikliwiej patrzeć na świat.
Atmosfera panująca na Astrobolidzie wpłynęła podobnie również na Deana. Rozwój jego jednak postępował bardzie] jednostronnie. Niepohamowane pragnienie wiedzy przysłoniło mu niemal cały świat. Młody astronom, zwolniony ze stanowiska w rządzie na własną prośbę, oddał się całkowicie studiom pod kierunkiem astrofizyka Engelsterna.
Green zjawił się już na początku uczty weselnej, ofiarowując nowożeńcom piękny gobelin ze swych prywatnych zbiorów.
Po złożeniu życzeń przysiadł się do Rity, którą już od czasów pierwszej wizyty w Astrobolidzie wyraźnie adorował.
— Dlaczego pani nie wstąpiła do rozgłośni, gdy tydzień temu odwiedziła pani Celestię? Było mi bardzo przykro — żalił się z wylewnością.
— Nie obiecywałam. Tyle mamy teraz pracy…
— Praca… praca… Kiedyż wreszcie nadejdą czasy, w których zniknie praca?…
— Nigdy — odrzekła Rita z uśmiechem. — Człowiek bez pracy nie byłby człowiekiem. A zresztą, czy można długo wytrzymać nie pracując? Dla mnie moja praca to wielka przyjemność.
— Zupełnie się z panią zgadzam — podchwycił Green. — Bez pracy życie byłoby nudne, jednostajne, nieciekawe… Jeśli mówiłem, że chciałbym, by nie było pracy, to miałem na myśli nie pracę dla przyjemności, lecz pracę z obowiązku, z konieczności. Zawsze uchodziłem w mojej sferze za człowieka bardzo pracowitego. Pracowałem dużo dla osobistej przyjemności, ale bywało nieraz i tak, że interesy wymagały ode mnie wypełniania pewnych obowiązków wtedy, gdy nie miałem na to najmniejszej ochoty. Taką pracę z przymusu, niegodną naprawdę wolnego człowieka, chciałbym na zawsze wykreślić z życia.
— A czy nie odczuwasz satysfakcji z wykonanej pracy, nawet wówczas, gdy nie sprawiała ci ona przyjemności, jeśli osiągnięty dzięki niej cel ma dla ciebie i innych ludzi odpowiednio dużą wartość?…
— Oczywiście, że wówczas jestem zadowolony z siebie. Ale czy nie jest to też pewnego rodzaju przymus wewnętrzny? Czy nie pragnęła pani nigdy znaleźć się w takiej sytuacji, aby móc robić wyłącznie to, co się pani podoba? Czy nie czuje pani radości, gdy może dowolnie pokierować rakietą? Czy nie chciałaby pani być wielbiona przez wszystkich i czuć, że świat cały posłuszny jest jej woli? — zapalał się coraz bardziej. — Że nie potrzebuje pani liczyć się z niczym i z nikim?…
— Co za dziwaczne pomysły? — żachnęła się Rita. Green stropił się nieco.
— Można czasem dać się ponieść fantazji… Czy pani nigdy nie chciałaby stać się bohaterką z bajki? Choćby na chwilę?…
— Może i chciałabym.. na chwilę — rzuciła w zamyśleniu. — Ale każda bajka miewa jakiś sens…
— Czasami bajkę można przyoblec w realny kształt. Trzeba tylko chcieć… Mocno chcieć… Kto jak kto, ale właśnie pani godna jest takiego szczęścia…
— Nie lubię, jak kto plecie głupstwa.
— Pani to nazywa głupstwem?… Mówię tylko to, co czuję… Można co prawda milczeniem manifestować to, co się czuje, ale to nie w moim stylu — to mówiąc wskazał wzrokiem Stellę siedzącą po przeciwnej stronie stołu, obok Bernarda.
Istotnie, jak to zauważył Green, tego wieczoru Stella była wyraźnie nachmurzona i milcząca. Raz po raz rzucała ukradkiem spojrzenie na Wiktora, który z ożywieniem tłumaczył coś młodej parze.
— Stello… — usłyszała cichy szept Kruka. — Spójrz, jacy oni szczęśliwi.
— Mhm — westchnęła, spuszczając oczy.
— Czy… czy… myślałaś też o tym, że… — urwał w pół zdania.
— O czym?
Spojrzała na niego tak zimno, że uczuł skurcz w okolicach serca. Stelli zrobiło się żal Bernarda, więc chcąc zatrzeć dalszą rozmową nieprzyjemne wrażenie zapytała:
— Długo jeszcze zostaniesz na Astrobolidzie?
— Za tydzień rozpoczynamy wstępne przygotowania do budowy — ożywił się. I jakby nie pamiętając niedawnego zgrzytu dodał: — Będziemy znów razem.
— Nie wiem.
Zapanowało przykre, przejmujące milczenie. Opanował się jednak. — Czy wiesz, że oni chcą pozostać na Astrobolidzie? — zapytał z pozornym spokojem, zmieniając temat.
— Kto?
— Daisy i Dean.
— Jak to: pozostać?
— Dean pragnie polecieć do Alfa Centauri.
Fala krwi oblała twarz Stelli. Kurczowo zacisnęła palce na krawędzi stołu. „Lecieć do Alfa Centauri… W Astrobolidzie… Razem z Sokolskim… Tak. Jeśli oni gotowi są zabrać ze sobą Daisy i Deana, to dlaczego nie mieliby zabrać i mnie? Oni muszą mnie zabrać” — myślała gorączkowo.
Bernard zauważył nagłą zmianę w zachowaniu się Stelli.
— Czy ci niedobrze? Jesteś chora? — zapytał szeptem. Spojrzała na niego nie rozumiejąc, co do niej mówi.
— Może odprowadzić cię do domu?
— Nie! — rzuciła ze złością. — Daj mi spokój.
Spuścił z rezygnacją głowę. Czuł się coraz bardziej niepotrzebny, coraz bardziej samotny w tym roześmianym weselnym towarzystwie.
Tymczasem Stella odwróciła się do siedzącego obok niej Krawczyka.
— Panie profesorze — zagadnęła uczonego zajętego rozmową z ojcem Deana — czy to prawda, że w Astrobolidzie ludzie żyją wiecznie?