— Nie wiem nic o tym. I co to mnie w ogóle obchodzi? — oburzył się Jim.
— Powinno pana bardzo obchodzić — rozległ się znów głos, niski i jakby znajomy Jimowi. -Powinno pana obchodzić, gdyż morderstwa tego dokonał pański ojciec.
— Nieprawda! To kłamstwo! — rzucił się Jim.
— Niestety, to prawda. Ale nie obawiaj się pan, Summerson nie wyda pańskiego ojca. Nie wyda pod jednym warunkiem…
— To jest kłamstwo! Nigdy w to nie uwierzę, żeby mój ojciec mógł popełnić zbrodnię!
— Zapytaj go pan o to sam, a zorientujesz się, że to prawda. Tak, panie Bradley. Radzę to panu uczynić, jeśli ma pan wątpliwości.
Przemawiający człowiek widocznie obawiał się, że będzie poznany, bo wyraźnie usiłował zmienić głos. Jim mimo ogromnego wzburzenia spostrzegł to i począł z uwagą wsłuchiwać się w dźwięki płynące z głośnika.
— Słuchaj pan, panie Bradley! Summerson nie zdradzi pańskiego ojca, jeśli wyświadczy nam pan pewną drobną przysługę. Na Celestii II montuje się w tej chwili nowy uniwerproduktor, który za cztery dni ma przystąpić do wytwarzania zewnętrznej aroternowej powłoki. Otóż arotern, jak pan wie, jest końcowym produktem szeregu przemian jądrowych. Takim przedostatnim ogniwem jest mezotem, który ma tego rodzaju właściwości, że przy większym skupieniu, podobnie jak uran 235, ulega gwałtownemu rozpadowi łańcuchowemu. Dlatego też w czasie jego produkcji stosuje się jako pochłaniacze neutronów pręty kadmowe. Otóż drobna przysługa, której od pana żądamy, polega na tym, aby pan wymienił kilka tych prętów na inne, otrzymane od nas. Rozumie pan?
— Aż za dobrze rozumiem! Nigdy tego nie zrobię! — zatrząsł się z oburzenia Jim.
— Nie wątpię, że się pan namyśli. Nic pan przecież nie ryzykuje. Pręty wymieni pan w wyznaczonym terminie, w czasie przerwy w pracy uniwerproduktora. Pański lot na Celestię II nie wzbudzi niczyich podejrzeń, gdyż bywa pan tam często. Odleci pan spokojnie na Celestię i nie ma się pan czym martwić.
— To byłaby zbrodnia.
— Zbrodnia? W każdym razie mniejsza od zamordowania Rosenthala przez pańskiego ojca. Wie pan, że ten uniwerproduktor sterowany jest z odległości i ze względu na wysoką temperaturę i promieniowanie towarzyszące produkcji aroternu nikogo wówczas nie będzie na Celestii II.
— Ale to uniemożliwi nam powrót na Ziemię! Przecież eksplozja ta rozniosłaby w pył całą nową Celestię.
— No, cóż, trudno…
— Ja tego nigdy nie zrobię!
— Niech się pan nad tym dobrze zastanowi. Hańba pańskiego ojca spadnie i na pana. Czy myśli pan, że po ujawnieniu mordercy Rosenthala Horsedealer czy ci ludzie z Astrobolidu będą mieli do jego syna zaufanie?
— Ja nie wierzę, żeby mój ojciec był mordercą!
— To wszystko, co chciałem panu powiedzieć! — odezwał się głos. — Czekaj pan na dalsze instrukcje. Nie potrzebuję chyba dodawać, że każda próba zdrady oznacza śmierć… Od tej chwili będzie pan pod naszą stałą obserwacją.
Światło zgasło raptownie.
Uczuł, że jakieś ręce znów go obezwładniają i okręcają głowę płachtą.
Po kilku minutach znalazł się w windzie, która zjechała w dół.
Wreszcie pozostał sam, oszołomiony i wstrząśnięty niedawnym przeżyciem. Zerwał płachtę z głowy i rozejrzał się wokoło. Nikogo w windzie ani przed windą nie było. Zjechał więc na 57 poziom, gdzie tymczasowo mieściła się klinika rządowa.
Poszedł wprost do kliniki i zadzwonił. Po chwili drzwi rozsunęły się, na progu stanęła pielęgniarka Ellen.
— Jest ojciec?
— Doktor jeszcze nie wrócił.
— A gdzie poszedł?
— Nic wiem… Był tu ktoś z dyrekcji policji…
Jim zachwiał się, jakby na plecy spadł mu jakiś ogromny ciężar.
— Z policji… — powtórzył.
— Tak.
Bez słowa odwrócił się i nie wiedząc sam po co, podążył ku windzie.
Blisko godzinę włóczył się bez celu po zatłoczonych sprzętem i maszynami korytarzach. Był tak zdruzgotany i oszołomiony, że nie zauważył nawet Greena, z którym zderzył się w wąskim przejściu na 72 poziom, gdzie obecnie mieściło się studio telewizyjne.
Przysiadł wreszcie na pustej ławce na skwerze Sandersa i trwał nieruchomo, zatopiony w ponurych myślach.
— A więc przypuszczasz, że Summerson kontaktuje się z kimś? Dlaczego więc nie zastosujesz ostrzejszych środków izolacji? — Bernard nie ukrywał zdziwienia.
— Widzisz — uśmiechnął się Mallet — tu nie chodzi o samego Summersona. Podejrzewamy, że istnieje jakaś organizacja spiskowa. Summerson chyba nie odgrywa tam większej roli. Jednak nici prowadzą do członków jego rządu. Właściwie w tej chwili konkretne dane dotyczą tylko Kuhna, wykluczone jednak, żeby on działał sam.
— Jaki twym zdaniem może być cel tej organizacji? Nie są chyba tacy naiwni, aby myśleli, że uda im się przywrócić dawny porządek?
Mallet machnął niezdecydowanie ręką.
— To nie takie proste. Dane, które mamy, nie wskazują na to, aby próbowano organizować jakąś szerszą sieć. Właściwie wiemy tylko tyle, że Kuhn nadmiernie interesuje się różnymi sprawami technicznymi dotyczącymi budowy Celestii II.
— Co on w tej chwili robi?
— Jest księgowym w biurze aprowizacyjnym. Zajęcie, że tak powiem, nie bardzo związane na przykład z montażem generatorów transpozycyjnych. Szkic tych właśnie urządzeń kupił ponoć Kuhn przedwczoraj za platynowy sygnet od tego pijusa Tomasza Greye, który pracował przy kontroli generatorów.
— Ale na co mu ten szkic? — zdziwił się Kruk.
— Ja też chciałbym to wiedzieć. Ale nie bój się, wkrótce to wyjaśnimy.
— Czy to ma jakiś związek z procesem?
— I tak, i nie. Jedno pewne, że Kuhn utrzymuje kontakt z Summersonem. Zresztą — uśmiechnął się nieznacznie — w tej chwili ich łącznikiem jest Bob Korla, który, oczywiście, trzyma rękę na pulsie. Zdaje się, że jednak coś czują, bo korespondencja w ostatnim czasie stała się bardzo ostrożna i zawoalowana. Ale niewątpliwie działalność ich idzie w wielu kierunkach. Umieją się jednak świetnie maskować. Właściwie zastanawiamy się jeszcze z Willem, czy nie odroczyć procesu, tylko że — zdaje się — oni do tego samego dążą, więc byłoby to taktycznym błędem. Mallet zasępił się.
— Czym się gryziesz? — zapytał Bernard.
— Nie wiem, czy dobrze się stało, że ulegliśmy Willowi i znieśliśmy karę śmierci.
— Nie wolno nam stosować tych samych środków, co „sprawiedliwcy”. Czy śledztwo zakończone? — Bernard zmienił temat.
— Niby tak, ale niektóre sprawy gmatwają się od nowa. Doktor Bradley zeznał, że otrzymał od Summersona rozkaz otrucia ciebie, Roche'a i Daisy wtedy, gdy was przywieziono z zewnątrz. Jestem też przekonany, że to Summerson zamknął drzwi w śluzie. Przecież nic prostszego, jak pojechać windą z archiwum na górę do osi. Natomiast w śledztwie wypiera się wszystkiego, gada jak z kazalnicy, wylicza swe „zasługi”, szeroko rozwodzi się o reformach, które jakoby zamierzał wprowadzić. Kuhn dostarczył „dowodu rzeczowego” w formie zapisków, rzekomo powierzonych mu dla opracowania ostatecznego tekstu na tydzień przed aresztowaniem Summersona. Oczywiście, to robota Kuhna. Czego tam nie ma! Nawet o przyznaniu Murzynom niektórych praw obywatelskich. Nie dość na tym — dla ciebie wysokie odznaczenie i podwyżka pensji. Ach, śmiech bierze… Myśli, że mu to wiele pomoże. Jakby brakowało dowodów…
— Słyszałem — wtrącił Bernard — że zeznania Bradleya są trochę niekonsekwentne. Podobno niektóre potem złagodził, czy w ogóle odwołał…