Выбрать главу

— Otóż to miałem na myśli mówiąc o kłopotach — zapalił się Mallet. — Wydaje się, że Summerson wzbudza w profesorze paniczny lęk. Przy konfrontacjach stary jąka się jak sztubak. Na przykład Summerson zapiera się, że miał zamiar was otruć. Twierdzi, że polecił Bradleyowi dać wam środek nasenny w trosce o wasz odpoczynek, o szybszy powrót do zdrowia. Wówczas Bradley potwierdził to, tłumacząc swoje zeznanie w ten sposób, że dostał rzeczywiście dyspozycje uśpienia, a tylko znając metody Summersona myślał, że to jest wstęp do późniejszego zlikwidowania. Jak przyszło do podpisywania zeznań, to swoje rzekome przypuszczenie wykreślił. Coś się chyba za tym kryje…

— Czyżby Bradley bał się Summersona jeszcze teraz?

— Wiemy, że szantaż był — a dziś jest na pewno tym bardziej — ulubioną przez Summersona formą przekonywania ludzi, nie wyłączając jego najbliższego otoczenia. Jeśli mógł po tylu latach wywlekać murzyńskie pochodzenie Bradleya i grozić mu gettem…

— Co ty mówisz? — przerwał Bernard. — Przecież doktor Bradley nie ma nic wspólnego z czarnymi.

— Mylisz się — wyjaśnił Mallet. — Archiwum potwierdza zeznania Summersona. Matka Bradleya była Mulatką. To był głośny skandal…

— Ciekawe… — pokręcił głową Bernard. — No, to teraz wyobrażam sobie, jak Summerson — mając taki argument — na nim sobie używał.

Do gabinetu weszła Stella. Pewnym siebie krokiem podeszła do siedzących i zapytała trochę ostro:

— Czy nie przeszkadzam panom?

— Bardzo się cieszę — powitał ją Bernard, choć odczuł niepokój.

Mallet spojrzał na dziewczynę niechętnie i wstał. Nie lubił Stelli pomimo jej czynnego udziału w przygotowaniach do przewrotu. Nie mógł zapomnieć, że jest córką Summersona, do którego żywił nieprzepartą nienawiść.

— Gdyby zaszło coś ważnego — zadzwonię albo przyjdę. Będę w dyrekcji.

Dziewczyna zajęła fotel opróżniony przez Malleta i spokojnym wzrokiem wpatrywała się w Bernarda. Usiadł na poręczy jej fotela i pochylił się nieco do przodu, by spojrzeć jej w oczy.

— No i co? — zagadnął. — Tak bardzo się cieszę, że przyszłaś… — urwał niepewnie. Zapatrzyła się przed siebie. Czyżby odczuwała lęk przed podjęciem ostatecznego kroku?

Ze wzrokiem uczepionym jakiegoś nieokreślonego punktu na równomiernie oświetlonej ścianie, rzuciła szybko, jakby w obawie przed przeciągającym się milczeniem:

— Przyszłam po to, aby ci powiedzieć, że lecę do Alfa Centauri. Tak sobie postanowiłam. Bernard był zaskoczony kategorycznym tonem dziewczyny. Początkowo nie znajdował odpowiedzi. Odradzać? Prosić, żeby zmieniła decyzję?

— Czy załoga Astrobolidu już zgodziła się na to? — zapytał wreszcie.

— Tak — skłamała bez zająknienia. — Wik koniecznie chce mnie zabrać.

Bernard był niemal pewny, że jest inaczej. Przecież Sokolski namawiał go do małżeństwa ze Stellą. Pamiętał też odmowną odpowiedź Krawczyka na weselu Daisy i Deana. Ale rozumiał pobudki dziewczyny. „Tak jej każe duma Summersonów” — pomyślał. W tej chwili uprzytomnił sobie, że rozumie ją tylko dlatego, iż ma głęboko wyryta w pamięci rozmowę z Summersonem po powrocie z wyprawy na płaszcz Celestii.

— To znaczy, że pojedziemy razem? — podstępnie zapytał wiedząc, iż nieoczekiwaną zachcianką dziewczyny kieruje kapryśny afekt do Sokolskiego.

— Nie wiem — odparła z udanym zatroskaniem. — Dla nich każdy człowiek więcej, to wielkie zagadnienie…

Spojrzawszy w twarz Kruka urwała w pół zdania. Drwiący uśmieszek czaił się wokół jego warg.

— Czy sądzisz, że Wik nie ożeni się ze mną, jeżeli ja zechcę? — wybuchnęła nagle. Bernardowi wydało się, że słyszy głos Summersona z jego taktyką zaskakiwania przeciwnika w dyskusji.

— Nie myślałem o tym — pohamował złość. — Sadziłem dotąd, że jesteś moją narzeczoną. Wierzyłem ci. Wierzyłem, że polecimy razem na odzyskaną, piękną Ziemię i będziemy się bardzo kochali. To wszystko, co mi mówisz, jest takie dziwne…

— A więc nie chcesz lecieć do Alfa Centauri? — zapytała już spokojnie. — Tym lepiej…

— Chcę lecieć z tobą, ale na Ziemię! — powiedział kategorycznie.

— Więc polecisz sam! — ucięła.

Gwałtownym ruchem uwolniła się spod jego ramienia i wybiegła z pokoju.

Sokolski przyglądał się Stelli z zaciekawieniem. Dlaczego tak obcesowo zażądała rozmowy, zanim po przylocie na Celestię zdążył zamienić z kimkolwiek parę zdań? Był przygotowany na to, że Stella chce wyjawić mu jakąś tajemnicę. Znał dobrze rolę, jaką odegrała córka eksprezydenta pomagając Krukowi w przełomowych chwilach Celestii. Wiedział także, ile przeróżnych nici łączy ją z tamtym, doliodowym światkiem.

Teraz spostrzegł w wyglądzie dziewczyny szczególnie dużo dziwacznych cech. Oczy jej płonęły sztucznym blaskiem. Pąsowe wargi o nienaturalnym, szerokim wykroju, fantazyjne kreski nad wygolonymi brwiami i przyklejone do powiek dwie czarne frędzle rzęs, naśladujące skrzydła jakiegoś egzotycznego motyla — wywierały na Wiktorze nieprzyjemne wrażenie dziwacznej charakteryzacji.

Prócz tego zauważył coś wyzywającego w twarzy i ruchach Stelli. Spojrzał na nią badawczo, trochę zdziwiony. Od czasu, gdy ją poznał, a nawet polubił, jeszcze jej nigdy takiej nie widział.

— Chcę pana prosić… prosić ciebie — poprawiła się Stella — żebyś zabrał mnie na Astrobolid. Zgoda?

Sokolski przystał chętnie. Był trochę zdziwiony.

— Kiedy? — dopominała się natarczywie dziewczyna.

— Wracam za cztery godziny — odparł przyglądając się jej uważnie. — Muszę uzgodnić pewne szczegóły techniczne z Bernardem i z Jimem. Nazbierało się trochę spraw, związanych z drugim etapem budowy Celestii II. Dziś razem ze mną wracają na Astrobolid również Andrzej, Kora, Jarosław, Władek, Igor i Suzy. Już za dwa miesiące będziemy się mogli pożegnać.

— Wtedy polecimy ku Alfa Centauri — rzuciła niespodziewanie Stella. — I zostawimy poza sobą te wiecznie wybuchające wśród Celestian niezgody. To będzie pięknie… Cieszysz się?

Obdarzyła go wymownym, najczulszym z uśmiechów.

Sokolski w lot ogarnął sytuację. A więc Stella przyjęła jego zaproszenie jako zgodę na zabranie jej w odkrywczą wyprawę międzygwiezdną. A przynajmniej chciała sprowokować taką zgodę. Uczuł konieczność prostego i uczciwego wyjaśnienia nieporozumienia.

— Stello! — zaczął łagodnie. — Ja inaczej zrozumiałem twoją prośbę. Myślałem, że chcesz tylko teraz, na kilka dni, przylecieć do nas. Bo my nie możemy zabrać cię ze sobą. Muszę powiedzieć…

— Słuchaj! — przerwała mu. — Dlaczego mówisz: „My nie możemy?” Ja rozumiem, że wam, wyprawie uczonych, nie jestem potrzebna jako jeszcze jeden członek załogi. A tobie? Mówże od siebie! Gdybyś tak powiedział swoim: „Ja chcę ją zabrać!” Sprzeciwiliby się czy nie? No powiedz! Nie wykręcaj się od odpowiedzi.

Wiktor poczuł się niemile dotknięty.

— Dlaczego mnie obrażasz, Stello? Ani ja, ani nikt z ludzi, wśród których wzrosłem i wychowałem się, nie odpowiedział nigdy nikomu w sposób wykrętny. Takie postępowanie uważamy za uwłaczające godności człowieka. Jak możesz podejrzewać — lekko podniósł głos — że moja odpowiedź nie będzie prosta i szczera? Oczywiście, że mógłbym postawić sprawę tak, jak mi sugerujesz. Ale na jakiej podstawie ja osobiście miałbym żądać od kolegów zabrania ciebie? W jakim charakterze poleciałabyś ze mną?

— Jako twoja żona! — wypaliła Stella, patrząc mu w oczy wzrokiem pełnym oczekiwania. Odpowiedź taka zupełnie zaskoczyła Wiktora. Chociaż w ostatnim czasie wyczuwał, iż