Bytem przywódcą i organizatorem spisku, zmierzającego do opanowania statku międzygwiezdnego — Astrobolidu — i do uniemożliwienia zarówno Celestianom, jak i ludziom przybyłym z Ziemi, powrotu na tę planetę.
Jestem w pełni odpowiedzialny za przygotowanie zamachu na Celestię II, jakkolwiek projekt ten nie zrodził się cii mojej głowie i wykonania jego nie uważałem za rzecz konieczną dla realizacji moich własnych planów. Moje własne, ukryte cele całkowicie odbiegały od celów innych przywódców spisku. Chciałem ukraść statek międzygwiezdny dla siebie, aby w układzie planetarnym gwiazd Alfa Centami założyć nowy ludzki świat. Jako zalążek nowego społeczeństwa dobrałem sześciu chłopców i sześć dziewcząt. Mieli stać się nie tylko załogą zdobytego statku… Całkowita odpowiedzialność za udział tych młodych ludzi w spisku spada na mnie. Przyznaję się również do zamiaru porwania siłą jednej s uczestniczek ziemskiej ekspedycji — Rity Croce, którą miałem zamiar uczynić współwładczynią i pierwszą matką nowej ludzkości.
Chciałbym tu dodać, jako „okoliczność łagodzącą”, że plan mój nie zmierzał absolutnie do uniemożliwienia Celestianom powrotu na Ziemię. Nawet zniszczenie Celestii II — co z mojego punktu widzenia byłoby tylko złośliwością wobec pewnych durniów, którzy musieliby ponosić konsekwencje swego głupiego pomysłu — nie przekreśliłoby możliwości waszego powrotu, przy odległości Celestii od Ziemi nie przekraczającej miesiąca biegu światła.
Na tym kończę moje zeznania.
Gdy list ten dotrze do Pana, Profesorze, nie będę już należał do waszego świata. Proszę zarówno Pana, jak przewodniczącą Astrobolidu, byście oszczędzili mi przykrości budzenia mnie do życia, jak również nie wyłączali strefy dezintegracji.
Ostatni z rodu Greenów Urodzony 7 marca 2368 roku. Zmarły 12 lutego 2407 roku.
Wydarł kartkę z notesu, złożył ją w czworo i zaadresował.
— No i cóż? — zwrócił się do pilota. — Daleko jeszcze?
— Widać płytę.
— A więc już za chwilę.
Ogarnęła go nieodparta potrzeba otworzenia przed kimś serca.
— Słuchaj, James. Powiesz Bernardowi Krukowi — niech nie myśli, że oszukiwałem go od początku. Ja jemu życzyłem zwycięstwa. Nie Summersonowi ani też później Morganowi. Prawda, że chciałem rządzić… że chciałem nim kierować… ale nie miałem nigdy zamiaru torować drogi durniom…
Umilkł na chwilę.
Rakieta dobijała do płyty startowej.
— Znasz z widzenia Rite Croce? Tę, która ukazała się na ekranie, tam przy Celestii II. Powiedz jej, gdy ją zobaczysz, a zobaczysz z pewnością jeszcze nieraz, że wszystko to zrobiłem dla niej… dlatego, że ona stała się dla mnie wszystkim… A zresztą… Nie mów jej nic. To nie ma sensu.
Rakieta wpełzła powoli do śluzy. Green wstał, otworzył właz i podał list Jamesowi.
— Zanieś to zaraz prezydentowi Horsedealerowi. To bardzo ważne. Również dla was.
— Co z nami będzie?
— Zobaczycie za dwadzieścia lat Ziemię. Może to dla was lepiej, niż włóczyć się po bezdrożach kosmicznych…
— A pan, mistrzu?
— Ja? Mam jeszcze drobną sprawę do załatwienia.
Lekko wypchnął Jamesa z kabiny i zatrzasnął drzwi. Chłopiec stał chwilę, mówiąc coś, czego już Green przez grube ściany rakiety nie mógł dosłyszeć. Dopiero na wyraźny znak, aby się oddalił, zniknął we włazie prowadzącym do wnętrza Celestii.
Green usiadł w fotelu pilota. Włączył automatyczne urządzenie wyprowadzające rakiety na zewnątrz świata.
Znów otoczyło go wyiskrzone gwiazdami niebo.
Zagrał silnik, lecz nie na długo.
Rakieta oddalała się teraz od Celestii siłą bezwładności, dążąc po prostej na spotkanie strefy dezintegracji.
Green wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełeczko. Wyjął z niego dwie różowe pastylki i zażył.
Szybko uczuł ogarniającą go senność.
Czy wszystko to miało jakiś sens? „Gdybym nie spotkał Rity, inaczej by się potoczyły moje losy. A zresztą czy to wszystko ważne? — coraz trudniej przychodziło mu skupić myśli. — Kto w ogóle wie, czego należy szukać w życiu?…”
Wyciągnął się wygodnie w fotelu. Wydało mu się, że przebywa w swym mieszkaniu. Hali, gabinet, biblioteka… Wędrując w wyobraźni poprzez swój „pałac z bajki”, zatrzymał wzrok na wielkim portrecie pradziadka.
Wzdrygnął się.
Wydało mu się, że w oczach Tobiasza Greena dostrzega jakby kpiący wyraz…
Ujawnienie spisku było dla Bernarda ciężkim przeżyciem, zwłaszcza że zagrożony był bezpośrednio podległy mu odcinek. Próbował nawet podać się do dymisji, ale Horsedealer oświadczył z miejsca, że nie ma o tym mowy, gdyż odpowiedzialność spada na wszystkich członków rządu. Widać było zresztą, że sam Horsedealer gryzie się mocno tym, że tak łatwo dał się wywieść w pole Greenowi.
Jedynym pocieszeniem dla Bernarda było to, iż pierwsza konkretna wiadomość o spisku wyszła od Stelli. Choć dziewczyna nie znała szczegółów przygotowywanego zamachu, wiedziała jednak, że zbrodnicze plany dotyczą Celestii II, i z zachowania Kuhna wywnioskowała, iż termin ich realizacji jest krótki. Nie ulegało też wątpliwości, że tylko strach przed zemstą spiskowców zamykał Stelli długo usta.
W dramatycznej rozmowie z Sokolskim i Krukiem Stella opowiedziała szczerze, w jaki sposób dała się omotać siecią intryg. Widać też było, że ostatnie godziny wywołały gwałtowny wstrząs w jej psychice, co wzbudziło w Bernardzie nadzieję, że być może i między nimi nie wszystko jeszcze zostało przekreślone. Skorzystał też chętnie z propozycji Wiktora, by pojechać z nim na Astrobolid i tam poradzić się Kory, jak dalej postępować wobec dziewczyny.
I oto teraz siedział naprzeciw przewodniczącej rady Astrobolidu i jak przed matką zwierzał się ze wszystkich swych trosk.
— Jak sądzisz? Czy ona może mnie jeszcze pokochać? Kora uśmiechnęła się serdecznie.
— Nie widzę żadnych powodów, by w to nie wierzyć. Wydaje mi się, że rozumiem motywy dotychczasowego postępowania Stelli. Wychowana była w luksusie, przyzwyczajona do zaspokajania wszystkich swych kaprysów, do nadskakiwania i pochlebstw. Nie dziw się, że w takich okolicznościach serce może uderzać dla uczuć płytkich, nawet wyimaginowanych. Pewną rolę odgrywał tu czynnik romantycznej przygody. Ona kocha, ojciec nie pozwala itd. Twoja rola przy przebudowie miotacza, której nie rozumiała, zaimponowała jej niewątpliwie. W oczach dziewczyny wyrosłeś na bohatera. Zaraz po tym nastąpiło wydarzenie, które olśniło ją swoją fantazją — nasze przybycie. To wszystko było dla niej fantastyczne: technika, nauka, nawet wygląd zewnętrzny ludzi. Mówiłeś mi parę dni temu, że od chwili twej klinicznej śmierci i powrotu do życia Stella przestała cię kochać. Być może. Ale to nie tylko dlatego, że lękała się albo brzydziła twojej poufałości ze śmiercią. Zaimponowali jej ludzie, którzy tę śmierć, odwiecznie wszechwładną, podporządkowali swojej woli. U takiej jak ona kobiety, kierującej się emocjami, mogło to wystarczyć do nie przemyślanego zerwania z tobą i poszukiwania jeszcze bardziej niezwykłej, romantycznej przygody. Człowiek żyjący sto ileś tam lat, a mogący przespać całą podróż trwającą trzy stulecia, to nie lada pożywka dla wyobraźni. Kruk słuchał w milczeniu.
— Stella znajduje się na rozdrożu uczuciowym — ciągnęła Kora. — Chciałaby lecieć z Sokolskim, a jednocześnie na pewno jest ciekawa zobaczyć Ziemię. Kiedy rozlecimy się w dwóch przeciwnych kierunkach, zacznie żyć myślą o planecie, której „egzotyczne” piękno z pewnością będzie coraz silniej wpływać na jej wyobraźnię. Wtedy znowu powinna zbliżyć się do ciebie. Nie trać nadziei, Ber.