— Oddasz to natychmiast do rąk dyrektora Godstona — rozkazał.
— Co tu się dzieje?
Bernard podniósł zdziwiony wzrok na grupkę mężczyzn szamoczącą się pośrodku długiej hali.
— Zabierają ich! — wołał rozpaczliwym głosem Jini Bradley biegnąc ku konstruktorowi.
— Kogo? Kto? — Kruk spojrzał pytająco na swego asystenta.
— Przed chwilą policja aresztowała dwóch fachowców od stopów — wyrzucił z siebie Jim oddychając gwałtownie. — Tych, których dopiero co pan wypożyczył od Frondy'ego.
Rumieniec oblał twarz Kruka.
— To skandal! — zawołał z gniewem. — Co oni sobie w ogóle myślą? Szybkim krokiem podszedł ku przybyłym.
Trzech policjantów przynaglało do wymarszu aresztowanych, którzy gestami i słowami zapewniali o swojej niewinności. Bernard podchodził do nich właśnie w chwili, kiedy rosły drągal w mundurze chwycił za kark Steye'a Browna wrzeszcząc na całe gardło:
— Dosyć tej gadaniny! Obydwaj naprzód i już! Chcemy ich prowadzić jak ludzi, żeby ich palcami po drodze nie wytykano, a świnia jedna z drugą gardłuje, że nie wic, o co chodzi. Dowiecie się w dyrekcji policji. Skoro otrzymaliśmy rozkaz przymknięcia was, to znaczy, że jesteście dobre numery. Szybciej!
Pchnął Browna tak raptownie, że ten przewrócił się uderzając głową o posadzkę.
— Co tu się dzieje? — zawołał Bernard. Policjanci obrzucili go obojętnym spojrzeniem.
— Co ma się dziać — odparł jeden z nich. — Dostaliśmy nakaz aresztowania tych dwóch.
— Nakaz? Od kogo?
— To nie pańska rzecz.
— A właśnie, że moja — zaperzył się konstruktor. Sięgnął do kieszeni i podsuną! pod nos policjantowi plenipotencję prezydenta głoszącą obowiązek udzielania Krukowi wszelkiej pomocy. — Ci ludzie są mi koniecznie potrzebni — wyjaśnił. — Czy to panu wystarczy?
— Dyrektor Godston polecił tych dwóch zaraz doprowadzić na przesłuchanie — zmiękł trochę policjant. — Niech się pan stara u niego, żeby cofnął rozkaz. Nam przecież wszystko jedno.
— Zadzwonię wprost do prezydenta! — obruszył się Bernard. — Tymczasem nie przeszkadzajcie ludziom pracować. Wykonują zamówienie prezydenta Summersona — dodał znacząco i szybko oddalił się w stroni; kantoru.
Pchnął gwałtownie drzwi i stanął zdziwiony.
Obok biurka, na którym leżały rozłożone plany miotacza, siedziała w fotelu… Stella.
Bernard zatrzymał się w progu.
Dziewczyna zerwała się z miejsca i podbiegła do niego.
— Ber!
Kruka ogarnęło radosne podniecenie. Miotacz, policja, aresztowani robotnicy, wszystko odbiegło gdzieś daleko, zagubiło się w niepamięci i pozostało tylko jedno: ona — Stella. Po raz pierwszy mówiła mu po imieniu nic sobie nie robiąc z obecności świadka, którym był siedzący przy drugim biurku nadzorca.
Bernard zapomniał, po co przybył. Wydało mu się, że przyszedł tu właśnie dlatego, aby się spotkać ze Stellą.
I jej również udzielił się nastrój długo oczekiwanej chwili. Chciała się spotkać z Bernardem jak najszybciej. Oto otworzył się przed nią nowy etap życia. Nie potrafiła początkowo uwierzyć, że to prawda i dlatego tu przyszła, aby usłyszeć potwierdzenie z jego ust.
Młodość Stelli, mimo otaczającego ją luksusu, była monotonna i blada. Nie przeżyła ani osobistych triumfów, ani życiowych niepowodzeń, nie wiedziała, co znaczy mocno, uparcie o coś walczyć.
Miała duże powodzenie, związane w znacznym stopniu z pozycją jej ojca. Prócz tego była ładna, chociaż w górnych, a zwłaszcza najwyższych sferach czynnik ten nie miał prawie żadnego znaczenia w sprawie wyboru żony. Bardzo typowym przykładem był jej ojciec.
Gdy Summerson miał trzydzieści lat, powszechnie mówiono w Celestii, że kocha się w pięknej córce Morgana. Prowadzono już targi o posag narzeczonej, gdy stary Handerson zachorował i wewnątrz grupy Sialu rozpoczęła się walka o to, kto obejmie po nim stanowisko prezydenta. W tej sytuacji Edgar Summerson postanowił wykorzystać sprawę małżeństwa dla wzmocnienia swej pozycji.
Układy zostały zerwane. W miesiąc później Edgar Summerson poślubił, jak wtedy mówiono, wytwórnię metali lekkich Harrimana, na dodatek biorąc żonę krępą, trochę kulawą i do tego starszą od swego małżonka o 8 lat. Summersona nie raziło to bynajmniej. Poparcie wpływowej rodziny Harrimana dla kandydatury Edgara na stanowisko prezydenta było zapewnione. Wkrótce też Handerson umarł i Summerson objął urzędowanie. o Mary Morgan szybko zapomniał, a zapytywany w poufalszym gronie, czy nie żałuje niedawnej miłości, odpowiadał, że w lokalach rozrywkowych Greena są przecież ładniejsze dziewczyny. Żona w ogóle się nie liczyła. Zresztą po dwóch latach.umarła.
Po roku Summerson ożenił się po raz drugi z młodszą siostrą Kuhna, która zmarła po czterech latach małżeństwa. Pozostawiła mu córkę, Stellę, i powinowactwo z Kuhnami, którzy przedtem lawirowali między Morganem a grupą Agro. Ta umiejętna polityka sprawiła, że Summerson mógł wzmocnić niezmiernie swą pozycję jednowładcy.
Echa tych dawnych spraw rodzinnych docierały i do Stelli. Nie miała też żadnych złudzeń, że gdy ojciec postanowi wydać ją za mąż, o jej zdanie nawet dla formy nie zapyta, a los jej uzależniony będzie od dojścia czy niedojścia do skutku jakiejś kombinacji politycznej.
Od pewnego czasu na widoku był Jack Handerson, o którym w kołach Sialu mówiło się jako o projektowanym następcy Edgara Summersona. Stella nie kochała go. Wydawał jej się nudny i zarozumiały. Nie pociągał jej też rozwiązły tryb życia otaczającej ją „złotej młodzieży”. Choć atmosfera „wyższych sfer” Celestii wykluczała jakiekolwiek skrupuły moralne, jednak wciągnięta w wir dzikich zabaw i orgii Stella rychło odczuła niesmak i zniechęcenie.
Pasją jej stał się sport. Basen i boisko przedkładała zdecydowanie nad nocne eskapady i przygodne miłostki. Dansingowi championi, wielbiący wdzięki prezydenckiej jedynaczki, pocieszali się, że to tylko chwilowy kaprys, jednakże ta zmiana trybu życia miała głębszy podkład.
Stelli zdawało się dotychczas, że nie kocha nikogo. Z chwilą poznania na basenie Bernarda coś jakby zmieniło się w jej życiu, choć sama sobie z tego sprawy nie zdawała. Niektóre z zawistnych koleżanek twierdziły, że zainteresowania sportowe Stelli wiążą się z wyczynami Kruka na basenie czy ringu.
Było w tym nieco przesady. Stosunki między konstruktorem a córką prezydenta nie przekraczały nigdy granicy sportowego koleżeństwa.
Stella bardzo lubiła Bernarda. Lubiła słuchać opowiadań konstruktora, odpoczywała duchowo, gdy był z nią. Nie wiedziała sama, kiedy uczucie przyjaźni przerodziło się w miłość, choć ukrywaną, jednak coraz potężniej dopominającą się o swe prawa.
Aż nagle… Najniespodziewaniej w świecie ojciec wyraził zgodę na jej małżeństwo z Bernardem, zgodę zagwarantowaną własnym podpisem i wielką pieczęcią prezydencką.
Teraz ogarniał ją niepokój, czy radosna prawda nie rozwieje się jak piękny sen. Dlatego chciała ujrzeć Kruka, usłyszeć od niego samego to, w co wierzyła, a zarazem nie śmiała wierzyć.
— Ber… — powtórzyła cicho. — Jak dobrze, że jesteś… Kruk patrzył w jej oczy bez słowa.
— Ber, dobrze, że jesteś… — wyszeptała. — Dlaczego nie było cię dziś na basenie? A ja byłam, czekałam nawet trochę, myślałam, że wyjątkowo się spóźniasz. Tak nie można, Ber — dodała z figlarnym uśmiechem.
Nadzorca wstał i dyskretnie się wyniósł. Młodzi stali teraz naprzeciw siebie, sami, w ciszy, która mimo dalekich odgłosów pracy maszyn pozwalała im słyszeć tętno własnych serc.