Centralnych warsztatów pilnuje policja… Moja instrukcja — utrzymać pracę i spokój. Wszystkie środki, jakie do tego prowadzą, są dobre. Z terrorem ostrożnie… W stosunku do Murzynów — oczywiście. Ale… Murzyni też przeciwstawiają się twojej władzy? Winszuję! Tego się po tobie nie spodziewałem. Ależ tak, wszyscy jesteście winni. Nie mam więcej czasu. No, porozum się, z kim trzeba. Jeśli masz dzwonić o awanturach, to do policji… Prezydent otarł pot z twarzy.
— Nie do wiary! Nawet Harrimana postawiło na nogi. Wszędzie to samo. Czuję w tym rękę Greena. Ta kanalia gotowa jest doprowadzić do krwawych rozruchów, byle tylko dorwać się do władzy. Ale my się obronimy. Obronimy Celestię, obronimy życie. To jedyne godne życie we wszechświecie. Czy nie mam racji, profesorze Schneeberg?
Dzwonek telefonu wyprzedził uczonego. Prezydent nasrożył się na niewidzialnego wroga w aparacie i dopiero głos Godstona uspokoił go nieco. Dyrektor policji donosił, że trzej aresztowani, Andrew Olster, Bernard Wilier i Steye Brown, przyznali się do winy.
— A więc główni organizatorzy awantur znajdują się pod kluczem?… W dalszym ciągu?… W zakładach?… Gdzie jeszcze?… Oj, czy przywódcy naprawdę są zamknięci?… No słusznie — ty odpowiadasz. Nawet więcsj — głową. Dobrze, że choć to rozumiesz.
Groźba stanowiła raczej swoistą formę wyrażenia niezadowolenia, niż rzeczywiste ostrzeżenie, gdyż Godston był siostrzeńcem prezydenta.
— Jeszcze jedno pilne zadanie. Macie natychmiast zebrać wszystkich wariatów włóczących się swobodnie po całej Celestii. Zamkniesz ich… Gdzie? Gdzie chcesz… Możesz wziąć do pomocy doktora Rotha… Na razie nie… Słyszałem, że dotychczas niezbyt sumiennie wypełniacie polecenie likwidacji czarnych obłąkańców… Teraz szczególnie… Bądź w ścisłym kontakcie ze mną i melduj mi o każdej poważniejszej zmianie.
Powiesił słuchawkę.
— A więc? — spojrzał na Schneeberga. — Może zaczniemy od pytania: czy pan podziela zdanie Williamsa, że chodzi tu o antyrządowy spisek?
— Ująłbym to trochę inaczej — podjął ostrożnie profesor, lecz dalszy bieg wydarzeń przeszkodził mu w wyjaśnieniu, co ma na myśli.
Brzęczek telefonu nie dał o sobie zapomnieć. Prezydent znów sięgnął po słuchawkę. Twarz jego przybrała złowrogi wyraz.
— Natychmiast do mnie! — powiedział ostro, prawie groźnie i rzucił słuchawkę na widełki. W drzwiach stanął Kruk.
— Przepraszam, że przeszkadzam, ale napotykam na trudności nie do pokonania. Ani zapowiedź specjalnych premii, ani groźba zwolnienia z pracy nie odnoszą już skutku. Po wprowadzeniu policji do hal produkcyjnych zaledwie kilku ludzi wróciło po przerwie do pracy. Nie wiem, czy ci, którzy nie wrócili, boją się dalszych aresztowań, czy też przyjmują bezkrytycznie plotki i nie chcą uczestniczyć w budowie rzekomego narzędzia zbrodni.
Summerson patrzył na Kruka podejrzliwie. Na ustach jego pojawił się ironiczny uśmiech.
— A jak pan sądzi: skąd biorą się plotki, owo działanie wielu ludzi na szkodę społeczeństwa?
— Z tajemnicy. Tylko z tajemnicy. Z chwilą, gdy ekscelencja oznajmi jasno i publicznie, czemu służą zmiany w miotaczu, bajki o jego zabójczym przeznaczeniu same upadną. To jest jedyna skuteczna broń. Nie przymus, nie więzienie, nie zamykanie ludziom ust, ale prawda!
Prezydent zdawał się nie słuchać, przerzucając jakieś papiery na biurku. W rzeczywistości pilnie łowił uchem każde słowo, bo może pierwszy raz nie dowierzał swoim umiejętnościom zduszenia narastającej rebelii.
Pragnął również upokorzyć Kruka i naprawić to, co wypominał sobie samemu jako największą w życiu nieopatrzność. Prawie nie patrząc na konstruktora, z przymrużonymi powiekami, zaczął mówić cicho, lecz dobitnie, ważąc każde słowo:
— Prawda, która nie ukrywa zła, może wystąpić bez maski. Ku Celestii zbliża się rój ciał tak szybkich i tak różnych od dotychczas znanych, że miotacze zawiodłyby na pewno. A spotkanie z tymi ciałami wydaje się nieuniknione i gdybyśmy nie byli uzbroili przynajmniej w jeden przebudowany miotacz i to w terminie przeze mnie wyznaczonym, z naszego świata pozostałby martwy czerep. Nic więcej. A pan, konstruktorze Kruk, nie zawahał się wykorzystać grożącego nam śmiertelnego niebezpieczeństwa do egoistycznych celów. Z lekkim sercem opierałeś się podjęciu decyzji i tym chytrym sposobem wymogłeś na mnie tak bajeczne warunki. Dopiero wtedy łaskawie zechciałeś podjąć się roboty, bez której zginęlibyśmy wszyscy. I ty również. Nie dość na tym: dopuściłeś się publicznego rozgłoszenia układu, którego treść, jak specjalnie podkreślałem, nie powinna przedostać się poza ściany tego gabinetu. Stało się więc najgorsze: obłąkany motłoch zaczął myśleć po swojemu. I nie tylko motłoch. Konsekwencje tego ugodziły nie w pana.
Najciężej we mnie, bo ja odpowiadam za wszystko, co w Celestii może się stać. A teraz, teraz, konstruktorze Kruk, oczekuję od pana wyczerpujących wyjaśnień. Może postanowień, może czegoś więcej. Niech pan się nie krępuje obecnością moich doradców. To jest bez znaczenia.
Kruk sam nie wiedział, co sądzić o tym wszystkim. Czuł się zarówno winnym jak niewinnym, tym, którego podstępem podeszli, i tym, który sytuację wyzyskuje do granic możliwości. Zwłaszcza po rozmowie z Horsedealerem nie miał żadnego zaufania do słów prezydenta, zresztą dobrze znał jego i całą sferę rządzącą. Ale też wiedział, że nawet dziś nie może wypowiedzieć Summersonowi posłuszeństwa. Pomyślał, że idąc na ustępstwa zyska więcej.
— Zdaniem ekscelencji najwięcej zła wyrządziło telewizyjne opublikowanie dokumentu. Stało się to nie z mojej winy, ale odpowiedzialność spada na mnie. Chcę to naprawić. Gotów jestem zdementować wiadomość o zawartej umowie. Jednocześnie mogę podać właściwy cel budowy miotacza.
Kruk sięgnął do kieszeni. Zimnym wzrokiem patrzył na prezydenta, gdy wręczał mu papier.
— Niech spokój znów zapanuje w Celestii — dokończył krótko. Summerson na pozór obojętnie schował dokument.
— Dziękuję. Żeby pan nie czuł się skrzywdzony, powiem panu coś zupełnie prywatnie. W tym obywatelskim czynie społeczność nasza zyskała podstawę do dawnej koniecznej równowagi. Pan zaś niczego nie stracił, bo w sprawie mojej córki tylko jej wola ma znaczenie, a serce nie podporządkowuje się dokumentom.
— Czy dostanę brakujących ludzi? — zapytał Kruk chłodno.
— Za ile godzin przewiduje pan montaż ostateczny?
— O ile wszystkie części otrzymam w terminie, tak jak mi obiecano, jutro wczesnym rankiem przystąpię do instalowania na zewnątrz. Będę musiał wtedy wyłączyć miotacz, możliwie na jak najkrócej. Rano, a w każdym razie przed południem, nowy miotacz powinien być gotów. Dziś całą noc pracuję wraz z asystentem.
— Czy Jim Bradley jest dobrze zorientowany w całokształcie prac?
— Tak.
— Niech pan będzie spokojny. Ludzi panu dostarczę. Jeśli zaś chodzi o dementi, niech pan sobie tym głowy nie zawraca. To moja sprawa.
Prezydent nacisnął guzik i kazał połączyć się z Greenem.
— Tu Summerson. Przyślij za pół godziny jakiego poważniejszego reportera. Chcę mu udzielić wywiadu dotyczącego przebudowy miotacza… Tak, to sprawa dużej wagi. Wywiad ogłosisz natychmiast po autoryzowaniu tekstu. Na wszystkie linie. Również przez głośniki publiczne…
Powiesił słuchawkę. Znów zadzwonił telefon. Prezydent słuchał przez chwilę i naraz twarz jego spąsowiała.
— Co? Co? A to łajdak… I tamten też? Pilnuj ich jak oka w głowie… Oczywiście! Natychmiast donieś mi, jeśli zauważysz coś podejrzanego. Rozumiesz chyba dobrze, co ten łajdak knuje. I to jeszcze w takiej chwili… Ale się przeliczy.