— Ostatecznie, mów po ludzku, Ed. Obraziła cię czymś?
— Ma się rozumieć: faktem przyjścia i przeprowadzania ze mną wywiadu. Przecież to kobieta!
Green udał zdziwienie.
— No tak, kobieta. Ja w tym nie widzę nic złego.
— Boś zgłupiał i stąd po sobie sądzisz, iż także inni mężczyźni zgłupieli. Czy musisz zatrudniać baby, a nawet wysyłać je na rozmowy z dygnitarzami? Ba, nawet z samym prezydentem!
— Mów, o co ci chodzi, bo chyba nie po to mnie prosiłeś do siebie, abym wysłuchiwał twoich nieuzasadnionych pretensji.
Summerson uznał jednak, że jest jeszcze za wcześnie na grę w otwarte karty.
— Uspokój się — podjął pojednawczo. — Wzywając cię nic miałem zamiaru znów pokłócić się z tobą, zrozum, Ike, bądź co bądź dajesz kobietom odpowiedzialną robotę. Skoro nic odgrywają tu roli względy sercowe, nie rozumiem, co zyskujesz zatrudniając istoty tępe umysłowo i nic nadające się do powierzania im jakichkolwiek poważnych zleceń. Prócz tego swą samowolą wyrządzasz krzywdę społeczeństwu.
— Jaką krzywdę? Powiem ci więcej: nie tylko zatrudniam kobiety w rozgłośni, ale nawet jestem zdania, i to zupełnie poważnie, iż byłoby z korzyścią dla nas nieco rozszerzyć zakres tak bardzo szczupłych praw kobiety. To prawdopodobnie w przyszłości nastąpi.
Summerson spojrzał zaciętym wzrokiem w twarz Greena i rzucił z naciskiem:
— Nigdy! Czy nic rozumiesz, że to nonsens?
— Moja kalkulacja dowodzi czegoś odwrotnego. Prezydent stropił się. Nie mógł zrozumieć taktyki Greena.
— Posłuchaj — rzekł postanawiając grać na zwłokę. — Żeby uwypuklić przewrotność twego stanowiska w tej sprawie, za tło mego wyjaśnienia niech posłuży przypomnienie ci faktycznej roli kobiety w Celestii. Wiesz przecież, że jest ona otoczona w społeczeństwie szacunkiem i uwielbieniem. Z głęboko pojętej kurtuazji wynika odsunięcie kobiety od tych praw publicznych, które nam, mężczyznom, każą dźwigać na barkach ciężar różnorodnej odpowiedzialności. Pan Kosmosu stwarzając kobietę uprzywilejował ją szczególnie, zwalniając na niekorzyść mężczyzny z trzech obowiązków: władzy, odpowiedzialności za nią i pomnażania dóbr doczesnych. Każąc kobiecie być dobrym duchem domowego ogniska obdarował ją na równi z nami nieśmiertelną duszą. Czyż nie jest to dar szczodrobliwy?
— Słuchaj, Ed! — przerwał Green. — Czy ty mówisz do ciemnej masy? Chodzę przecież każdej niedzieli do kaplicy centralnej na nabożeństwa, ażeby dawać dobry przykład „szarym”. Wtedy chcąc nie chcąc wysłuchuję twych kazań.
Prezydent nie dał się jednak wytrącić z równowagi.
— To już twoja sprawa, czy dbasz o swoją duszę — rzekł nieco patetycznie. — Ja jednak nie pozwolę na to, abyś kobietom przewracał w głowach. Wiem, że przygotowujesz jakąś wywrotową bzdurę, którą chcesz puścić na wszystkie programy. Otóż oświadczam ci, że nie pozwolę na to.
— W jaki sposób? — zaśmiał się Green. — Czy myślisz, że będę się ciebie pytał o pozwolenie? Cykl „Tam, gdzie rządzą kobiety” puszczam jutro na wszystkie ekrany. Mogę ci zresztą pokazać prospekt. Mam go przy sobie.
Green spokojnie sięgnął do kieszeni i wyjął cienką książeczkę oprawną w barwną okładkę przedstawiającą na pierwszym planie młodą kobietę w przesadnie wydekoltowanej wieczorowej sukni, rozpartą wygodnie w głębokim skórzanym fotelu, umieszczonym na podwyższeniu. Drugoplanowe postacie mężczyzn ustawione były w pozach poddańczej uległości.
Green zachęcająco przewracał kartki. Summerson ukradkiem spoglądał na obrazki.
— Więc ty… jednak… — syknął prezydent.
— Więc ja… właśnie… — odpowiedział Green jak przekorne echo. Silił się naśladować syczący głos gospodarza.
Summerson zrozumiał, że nie uniknie postawienia sprawy na ostrzu noża. Green kpił w żywe oczy. Widocznie grupa Agro dobrze przygotowała się do rozgrywki i nie zamierzała dobrowolnie zrezygnować z zamiaru wykorzystania trudnej sytuacji rządu w związku z przebudową miotaczy dla umocnienia swej pozycji. Nie ulega wątpliwości, że Green zastosuje wszelkie środki dla wzmocnienia nastrojów antyrządowych, a zarazem zyskania samemu na popularności.
Prezydent miał już zresztą pierwsze tego próbki w postaci nadanego zaraz po jego wywiadzie słuchowiska pt. „O starym Sumberze, który świat oszukał”. Teraz widocznie Green zamierzał posłużyć się drażliwą kwestią praw kobiet dla pogłębienia fali niezadowolenia. Najbardziej jednak niepokojące były otrzymane od Godstona informacje o tym, że grupa Agro weszła w porozumienie z Morganem i czyni przygotowania do wzniecenia rozruchów na szerszą skalę. A jeśli Green spróbuje sięgnąć po władzę? Summerson wiedział, że tej ewentualności musi zapobiec szybko i radykalnie.
— Słuchaj, Ike — powiedział podnosząc nieco głos. — Czy ty nie rozumiesz, jaką szkodę wyrządzasz społeczeństwu usiłując podważyć w tak niebezpiecznej dla Celestii chwili siłę władzy państwowej? Czy ty nie rozumiesz, że wszystkie nasze spory i urazy muszą zejść na drugi plan wobec groźby ciał eksplodujących? Przecież chyba…
— Czy ty istotnie jesteś tak naiwny i sądzisz, że wierzę w twoją bajeczkę o ciałach eksplodujących? — przerwał Green.
Summerson przybladł gwałtownie. Tego właśnie obawiał się najbardziej.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Nic poza tym, co usłyszałeś. Nie wierzę w twoją bajeczkę. Nie jestem głupcem, abym dał się złowić na tego rodzaju kombinacje. Wiedz, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią przejrzeć i pokrzyżować pewne perfidne plany. Sądzę, że czas zwołać wreszcie po tylu latach radę państwową, a może nawet dopuścić do niej paru przedstawicieli „szarych”.
Green rozparł się w fotelu patrząc zimno w oczy prezydenta.
Summerson pozieleniał na twarzy, a oczy jego zdały się wyskakiwać z orbit. Zerwał się z miejsca i podbiegł do Greena.
— Na czyj to rozkaz robisz, zdrajco? Ile ci t a m c i za to obiecali zapłacić? Czy ty wiesz, kim oni są?
Teraz przywódca Agro stracił orientację. Twarz Greena wyrażała niepomierne zdziwienie.
— Zwariowałeś? O czym ty pleciesz? Kto?
Prezydent stropił się. „A więc Green nie zna prawdy” — odetchnął z ulgą. Ale czy nieopatrzne słowa prezydenta nie naprowadzą opozycji na właściwy ślad?
A gdyby tak wtajemniczyć Greena? Nie wątpił, że wobec powagi sytuacji grupa Agro zrezygnowałaby na razie ze swych planów sięgnięcia po władzę i współdziałałaby z nim w akcji. Jednak prawda była tak pozornie absurdalna i fantastyczna, że nie mógł się spodziewać, aby Green uwierzył słowom. Trzeba byłoby wówczas odsłonić przed „opozycją” wiele tajemnic, tajemnic, na których Sial opierał swą dominującą pozycję. Na to Summerson nie mógł się zgodzić. Pozostawało tylko przygotowane na wszelki wypadek chirurgiczne cięcie — obezwładnić „opozycję” choćby na parę dni, dopóki miotacz nie spełni swego zadania.
— O czym ty mówisz? — ponowił pytanie Green nie mogąc doczekać się odpowiedzi. Lecz Summerson podjął już decyzję.
— Myślałem o Morganie — rzucił niedbale. Chociaż zdawał sobie sprawę, że nie rozproszy tym kłamstwem wątpliwości Greena, jednak w tej chwili nie było to już ważne. — Oświadczam ci — rozpoczął tonem nie znoszącym sprzeciwu — że prawdą jest, iż zagraża nam niebezpieczeństwo z kosmosu. W tej chwili wszelkie rozgrywki między nami wzmacniają tylko siły motłochu, który chce wykorzystać sytuację dla siebie. Czy wiesz, że Nieugięci znów działają? A chyba nie potrzebuję ci tłumaczyć, czym to pachnie. Dlatego też żądam od was kategorycznie, abyście przestali dolewać oliwy do ognia. Żadnych więcej audycji skierowanych przeciw rządowi. Przerwiesz natychmiast werbunek straży. Poza tym na okres niepokojów zgodzisz się, aby policja miała wstęp do twego biura kontroli wind. Jest to moje ostatnie słowo. Inaczej…