— Czyżby Summerson posunął się aż do tego, że uwięził członka „wielkich rodów”?
— Albo i zabił. Nie zapominaj, że Green to przywódca Agro.
— A więc jeszcze jedna zagadkowa sensacja — Roche nie ukrywał podniecenia.
— No, ja już muszę jechać — westchnęła dziewczyna otwierając drzwi windy, nad którymi świetlny napis głosił: „Prezydent czuwa nad spokojem i bezpieczeństwem wszystkich ludzi w Celestii”.
— Chodź z nami, a może dowiesz się nowej sensacji — zatrzymał reporterkę Dean.
— Nabierasz mnie. Ja naprawdę muszę jechać do domu… Nie pojechała.
Naradzając się nad sposobem nawiązania łączności z Lunowem, zbliżali się do budki telefonicznej. Bez słowa rozsunęli drzwiczki i stanęli wewnątrz wszyscy troje. Kruk wybrał odpowiedni numer, Roche ujął słuchawkę. Próbowali kilkakrotnie. Głęboka cisza była jedyną odpowiedzią.
— Nie ma co — Dean opuścił ręce. — Połączenie jest przerwane.
— Myślicie, że celowo? — zapytała Daisy.
— No, oczywiście. To ma związek ze strażą przed kabiną w obserwatorium. I pewnie z wieloma innymi posunięciami. Rusz reporterskim konceptem, jak się porozumieć z profesorem. Wierzę w ciebie — półżartem zakończył Kruk.
Roche spoważniał:
— Ja widzę tylko jeden sposób.
— Ja również — rzuciła Daisy, która nie chciała, by spryt jej wlókł się w ogonie narady.
— A więc? — zachęcił Roche.
— Zastanawiam się, czy nie myślimy o tym samym: w jaki sposób przekonać policjantów.
— To znaczy przekupstwem? — sprecyzował Kruk. — Wykluczone.
— Tak… — rzekł Roche. — Bernard ma rację — dodał po chwili. — To nie wchodzi w rachubę. Sytuacja jest zbyt poważna, rozkaz zanadto surowy. Nie będą chcieli ryzykować głowy. Myślę o czymś zupełnie innym: o porozumieniu się z przestrzeni. Rakietki mają kontakt radiowy z obserwatorium. Centrala nie ma tu wglądu, a więc i kontrola jest bezsilna. Chyba że aparat odbiorczy W kabinie obserwacyjnej jest także wyłączony. A to chyba musiano by zrobić za zgodą Lunowa. Jeśli więc nie będzie połączenia, to zdobędziemy jeszcze jeden argument za hipotezą Bera, że stary macza palce w tej całej historii. Tak czy inaczej, czegoś się może dowiemy.
Daisy przyklasnęła gorąco projektowi, chcąc co rychlej zapomnieć o porażce swojej propozycji. Prócz tego nigdy jeszcze nie leciała rakietą. Kruk także się nie sprzeciwiał.
Biuro stacji pojazdów rakietowych było nieczynne. Zamknięte drzwi broniły wstępu. — Pewnie masz klucz jako rządowy konstruktor? — zapytała Daisy.
— Owszem, mam.
— Wspaniale. Rakietę poprowadzisz ef — ef. Nie boję się z tobą lecieć. Dean chyba także.
— No, jasne — przytaknął Roche.
— Pojazdy rakietowe — wyjaśniał Kruk otwierając drzwi — wchodzą w skład przedsiębiorstwa komunikacyjnego. Co one mają wspólnego z prawdziwą komunikacją, trudno dociec, ale prezydent musiał do czegoś doczepić ten balast, który nie daje żadnego dochodu, a wymaga bądź co bądź konserwacji.
— Więc? Dzwonić do niego o pozwolenie jazdy? Odmówi. Będzie to samo, co z zamkniętymi drzwiami do pracowni Lunowa. Chyba że ty, Ber, rozmówisz się.
— Nie. Pojedziemy wprost na stację pojazdów rakietowych.
— Zachowujemy się jak włamywacze — zauważyła Daisy.
— Może to i przyjemnie raz w życiu zabawić się w złodzieja — uśmiechnął się Bernard.
— A pewnie. Trzeba wszystkiego zakosztować. No, to wsiadamy.
Podbiegła do małych drzwiczek windy i nacisnęła guzik. Odruchowo rzuciła wzrokiem na małą czerwoną lampkę umieszczoną nad drzwiami. Jeszcze raz gwałtownie nacisnęła guzik, lecz i tym razem lampka nie zapaliła się.
Bernard zbliżył się do dziewczyny i chwilę manipulował przy guzikach. Wreszcie zawyrokował:
— Nie pojedziemy. Winda wyłączona.
— A nie możesz włączyć?
Bernard rozsunął nieduże drzwi wiodące do przyległego pokoju. Daisy i Dean pośpieszyli za nim. W rogu podłogi, pod portretem prezydenta znajdowała się kwadratowa klapa.
— I to zabezpieczyli.
Do metalowej klapy przymocowano skobel. Wielka patentowa kłódka wskazywała, iż komuś wyraźnie zależy na tym, aby tu nikt niepożądany nie zaglądał.
— Co wobec tego robić? Jak dostać się do stacji?
— Czy nie można tam iść piechotą? — podsunęła Daisy.
— Nie. Zapanowało milczenie.
— Może stacja jest w ogóle nieczynna? — podjęła Daisy.
— Wątpię. Zamknięcie zostało świeżo wmontowane. Trudno mi się połapać, w jakim celu. Kto niepowołany chciałby dostać się do tej stacji?
— Jak to kto? My — roześmiała się Daisy.
— Ale kto by to mógł przewidzieć? — zauważył Kruk niepewnie.
— Wszystko jest zagadkowe — zastanowił się Dean. — Wiem jedno: że na razie nic tu nie wskóramy. Ale tym bardziej trzeba skontaktować się z Lunowem.
— Jest tylko jeden człowiek, który może nam pomóc. O ile zechce.
— Summerson.
— Oczywiście.
Kruk podszedł do telefonu i zadzwonił do Williamsa. Po chwili otrzymał bezpośrednie połączenie z prezydentem i mógł przedłożyć swą prośbę.
— Muszę zorientować się naocznie w położeniu tylnego miotacza — motywował. Niebawem przeprosił Summersona i odłożył słuchawkę.
— A co? Nie mówiłem? — smętnie triumfował Roche.
— Spytajcie raczej, co usłyszałem. Summerson oświadczył, że dostarczy mi dokładny plan za 15 minut, stacja zaś pojazdów zostanie otwarta dopiero z chwilą, gdy będzie to konieczne. Inaczej mówiąc — dopiero w czasie montażu na zewnątrz. A teraz nie potrzeba niczego tam oglądać ani przeprowadzać pomiarów.
— I to ma być ta wielka sensacja? — Daisy ostygła w zapale.
— Zwyczajny zakaz. Zupełnie niewyszukany zresztą.
— Odrobinę cierpliwości. To, co powiem, zainteresuje specjalnie Deana. Otóż Summerson oświadczył, że działanie silnika rakietowego utrudniłoby obserwacje.
Roche szeroko otworzył oczy.
— Co?
— Rozumiesz cokolwiek? — zapytał Bernard.
— Ani w ząb. Tym bardziej muszę dotrzeć do profesora.
— Ale…
— Żadnych ale — Daisy spiesznie przerwała Krukowi. — Nie przyjęliście mojego planu przekupienia policjantów, pewnie słusznie. Niech się teraz odegram. Tylko słuchać mnie.
— Tylko słuchać ciebie… — potwierdził Roche patrząc w jej roześmiane oczy.
— Czy koniecznie trzeba lecieć rakietką, aby nawiązać łączność z Lunowem? Może wystarczy wyjść na zewnątrz w skafandrach? Gdybyśmy tak poszli piechotą, wyjściem obok miotacza czołowego… Nigdy jeszcze tam nie byłam.
— A wiesz, że to niezły pomysł — zapalił się Dean.
Kruka trochę zdziwiło, skąd Daisy tak dobrze orientuje się w topografii świata, ale rzeczywiście nieźle to wykombinowała.
— Zaraz porozumiem się z Bradleyem — zadecydował po chwili namysłu. — Niech sam rozpoczyna wstępny montaż, gdyż taka wycieczka zajmie nam co najmniej dwie godziny. Między drugą a trzecią w nocy mamy rozpocząć montaż na zewnątrz. Zdążę w sam raz. Zresztą, muszę przedtem znać całą prawdę…
Wrócił do budki telefonicznej.
— W porządku — oznajmił wychodząc.
— W każdym razie przydałam się na coś — powiedziała z dumą reporterka.
— Tylko słuchać ciebie — powtórzył Dean, zadowolony, że właśnie Daisy…