— A gdybyś mi otworzył?
— W siłowni mamy znaczne nasilenie promieniowania niezwykle szkodliwego dla człowieka. Tylko w specjalnych ubraniach ochronnych można tam wejść, i to na bardzo krótko.
— A po co tam wchodzić?
— Przecież sama chciałaś! Wchodzi się w wyjątkowych wypadkach: przy zakłóceniach w pracy siłowni, uszkodzeniach, no i w czasie remontu. Robią to przeważnie bardziej wykwalifikowani niewolnicy. Normalnie elektrownia pracuje bez obsługi.
— I ona tak stale sama działa?
— Jest sterowana z głównej stacji elektrycznej.
— Z tej na 38 poziomie?
— Tak. Tam też znajdują się kierownicze urządzenia centralnego reaktora atomowego oraz akumulatory energii elektrycznej.
— A daleko jeszcze do tego centralnego reaktora?
— Na następnych poziomach, 99, 100 i 101, będziemy już w bezpośrednim jego sąsiedztwie. Znajduje się on nad siłownią, a ściślej — otoczony jest jej pomieszczeniami. Oddziela go gruba warstwa ołowiu oraz specjalnej substancji pochłaniającej promieniowanie. Te drzwi są również ołowiane i zabezpieczone specjalną warstwą; jednak gdybyśmy mieli licznik alarmowy, to zobaczyłabyś, ile cząstek przebiega w tej chwili przez nasze ciała.
— Jeśli już tu jest niebezpiecznie, to co dopiero będzie, gdy znajdziemy się przy samym reaktorze? — na twarzy reporterki odbił się niepokój.
— Nie ma obawy. Natężenie promieniowania jest tu wszędzie dopuszczalne dla człowieka. Chyba gdybyśmy chcieli tu miesiącami siedzieć, wówczas…
— No, to skaczmy w górę — dziewczyna odbiła się od ziemi i ciało jej pobiegło pod sufit. Następny poziom przypominał zupełnie poprzedni. Na niedużych drzwiach widniały również znaki ostrzegawcze.
— To wejścia do urządzeń kierowniczych i kontrolnych centralnego reaktora atomowego — wyjaśnił Kruk.
— Mówiłeś, Ber, że jest kierowany z 38 poziomu? — zdziwiła się Daisy.
— Kierowany jest stamtąd, lecz muszą być również urządzenia dodatkowe, bezpośrednie. Ponadto wygasić reaktor można tylko z tej bezpośredniej centrali.
— A jakby ktoś tu wlazł i wyłączył?
— Wykluczone. Drzwi są zamknięte na specjalne zamki i zaplombowane. Wszak to serce Celestii. Plomby te wolno zdjąć tylko w wyjątkowych wypadkach. Klucze znajdują się w posiadaniu trzech osób: prezydenta, ministra ochrony zewnętrznej oraz konstruktora rządowego.
— To ty masz te klucze i mógłbyś otworzyć?
— Nie. Otworzyć można tylko wszystkimi trzema kluczami jednocześnie. A więc musiałby na to wyrazić zgodę i Summerson, i Kuhn. Szkoda jednak czasu, aby tu się zatrzymywać. Chodźmy na górę. Tylko ostrożnie, bez gwałtownych ruchów, gdyż spadek wagi naszych ciał będzie coraz większy. Ze skokami — koniec: wkrótce mięśnie nasze będą zbyt niezręczne do takich wyczynów.
Salka na setnym poziomie była nieco większa. Mieściły się tam w ścianach szafy z różnego rodzaju częściami zamiennymi do urządzeń centralnego reaktora, siłowni oraz przyrządów znajdujących się na zewnątrz Celestii. Pod jedną ze ścian umocowany był mały warsztat podręczny, bogato zaopatrzony w narzędzia.
Poruszanie się tu było już mniej przyjemne niż trzy poziomy niżej. Ciężar ciała zmalał ponad pięćdziesięciokrotnie w porównaniu z normalnym. Mimo iż podłoga pokryta była specjalną warstwą wzmagającą przyczepność, chodzenie przypominało bardzo poruszanie się w wodzie, z tym że wszystkie gwałtowniejsze ruchy kończyły się niezamierzonymi skokami. Najgorzej na tym wychodziła Daisy, która po raz pierwszy znajdowała się w tak bliskiej odległości od osi Celestii.
Poczęli wspinać się po drabince prowadzącej na ostatni, 101 poziom. Odbywało się to wyłącznie za pomocą rąk, niemal bez żadnego wysiłku. Nikt nie miał ochoty do rozmowy. Daisy Brown, zwykle bardzo gadatliwa, w milczeniu posuwała się za Krukiem. Myśli wszystkich biegły w jednym kierunku. Za chwilę mieli przekroczyć granicę świata ludzkiego, świata, w którym się urodzili i żyli od dzieciństwa, który każdemu z nich był tak bliski i zrozumiały.
Nawet Roche, który często bywał na zewnątrz, zawsze ulegał temu podświadomemu uczuciu niepokoju przy zbliżaniu się do granicy dwóch światów. Było to tym dziwniejsze, iż właśnie tęsknota za tamtym, roziskrzonym tysiącami dalekich świateł zadecydowała, że został asystentem Lunowa.
Pochodził z rodziny kupieckiej i ojciec jego obiecywał sobie, że Dean obejmie po nim kierownictwo dużego sklepu na 20 poziomie. Ale razu pewnego, gdy 12-letni Dean od dłuższego czasu „kulał” w szkole z matematyką, Roche senior obiecał niebacznie synowi, że jeśli poprawi swe stopnie, to odbędzie wycieczkę pojazdem rakietowym, o co się ojciec postara przez swego kolegę, pracującego jako kierownik biura w wytwórni wódek Summersona. Wycieczka taka, dość kosztowna, leżała w sferze nieziszczalnych marzeń wielu chłopców. Dean wziął się do pracy i wkrótce ojciec zmuszony był spełnić obietnicę.
Wycieczka na zewnątrz nie była w życiu chłopca jakimś zwykłym epizodem, lecz momentem przełomowym. Wyniósł z niej niezaspokojoną tęsknotę za tamtym gwiezdnym światem, za poznaniem jego życia i tajemnic. Ta tęsknota przerodziła się w stałe zainteresowanie astronomią i w rezultacie młody Roche po usilnych zabiegach został asystentem Lunowa.
— Otóż i ostatni poziom! — przerwał milczenie Dean zwracając się do reporterki.
Wszyscy troje znaleźli się w niskiej salce, przypominającej swym wyglądem wycinek wielkiej rury.
— Tu, w głębi, w tej ścianie znajdują się szafy ze skafandrami, a tamte okrągłe drzwi prowadzą do śluzy — powiedział Kruk.
Chwytając się klamer umieszczonych na ścianach i podłodze dotarli do dużej półki. Kruk nacisnął jakąś dźwignię i ze ściany wysunął się długi wieszak z sześcioma skafandrami.
Zdjąwszy jeden kombinezon z wieszaka Bernard przez chwilę badał w milczeniu każdą jego część, po czym podał go Daisy ze słowami:
— Zdaje się, że wszystko w porządku. Zresztą będzie jeszcze generalna próba w śluzie, więc nie ma obawy. Możemy się ubierać.
— A jak to włożyć?
Roche przysunął się do Daisy i pomógł dziewczynie włożyć skafander.
— Źle robisz! — zawołał Kruk. — Niech się sama męczy! Kto się wybiera na tamten świat, musi sam sobie dawać radę.
— Mądry! — wydęła usta z udanym oburzeniem. — Jak tu stale łazi, to mu łatwo mówić.
— A może zrezygnujesz z wyprawy? Ostrzegam, że to niełatwa sprawa ten spacer na zewnątrz i trzeba sobie samemu nieźle radzić. Zresztą zdaje się, że niezbyt chętnie chodzisz po drabinach, a tam są same klamry. Daisy, nie krępuj się! Może wrócisz, a reportaż ułożysz z naszego opowiadania.
Daisy Brown lękała się podobnych uwag. Takie opinie szkodziły w pracy, były powodem obniżki pensji lub wprost redukcji. Wobec teorii, modnych zwłaszcza obecnie pod rządami Summersona, że kobieta w ogóle nie nadaje się do żadnej pracy umysłowej, albo że pracować zarobkowo nie powinna, bo to się kłóci z naturalnym podziałem i wyznaczoną jej przez Pana Kosmosu rolą żony i matki, Daisy miała podstawę do obaw. Choć przebywała teraz w ścisłym kółku, chciała na przyszłość zapobiec opinii, że się boi byle czego, jest niezaradna, cofa się w pół drogi, słowem zachowuje się tak, jak według teorii Summersona powinna zachowywać się kobieta — istota niższego gatunku. Poza tym reporterska ciekawość brała w niej górę.
Potrząsnęła głową odrzucając w tył niesforną czuprynę i pokazała w uśmiechu dwa rzędy zębów.
— Też pomysł! Nie wygłupiaj się, Ber. Ani mi się śni rezygnować! Dam sobie radę, jak będzie trzeba. Zresztą, przy takim małym ciężarze ciała to bardzo łatwa sprawa.