Kucnął obok niedużego czworokątnego pudełka umocowanego w ścianie cylindra. Nacisnął guzik znajdujący się z boku i wieko odskoczyło. Wewnątrz umieszczony był długi przewód z wtyczką i tabliczka z szeregiem przycisków.
Dean manipulował przez pewien czas w skrzynce, wreszcie stwierdził:
— Kontakt radiowy przerwany. Chyba aparat nadawczo-odbiorczy jest uszkodzony.
— Więc nic z tego? Niepotrzebnie tu zeszliśmy? W głosie Daisy brzmiało rozczarowanie.
— Jest jeszcze telefon, ale włącza się go z obserwatorium, gdyż stanowi tylko rezerwę.
— Więc nie można się skomunikować?
Przez chwilę panowało milczenie, wreszcie przerwał je Dean.
— Mam pewien pomysł. Kiedyś, regulując z Lunowem radioteleskop, zauważyliśmy, że zapalanie lub gaszenie reflektorów w hełmach wywołuje błyski na ekranie oscylografu. Byłem wówczas tu, na dole, ze starym Bobem, elektromonterem od Kuhna. On siedział wewnątrz opuszczonego poziomo zwierciadła, a ja w wieży. Światło z reflektora Boba raziło mnie w oczy i nie mogłem ani rusz zamocować pewnej śruby. Prosiłem więc, by je na chwilę zgasił. Lunow znajdował się wtedy w obserwatorium i zwrócił uwagę na błysk.
— Zupełnie zrozumiałe — wtrącił Kruk. — Iskrzenie powstające przy włączaniu jest źródłem fal elektromagnetycznych. Ale co to ma do… Ach, racja! Niezły pomysł. Tylko skąd on będzie wiedział, że trzeba podejść do telefonu?
— Lunow nie lubi, aby ktoś wchodził niespodziewanie do pokoju, w którym pracuje. Dlatego zawsze pukałem w umówiony sposób: dwa uderzenia w dłuższych odstępach i trzy szybkie.
— Chcesz „zapukać” do Lunowa przez radioteleskop? No, to jazda, bo czas ucieka! Daisy Brown wychyliła się jeszcze bardziej przez poręcz chcąc ujrzeć, co się dzieje pod nią. Po chwili zobaczyła, jak jedna z postaci ukazała się wewnątrz ażurowej wieży. To Dean schodził po drabinie w dół, ku długiemu ramieniu, na którym umocowane były przyrządy.
Dotarłszy do końca wieży astronom począł posuwać się ostrożnie po lśniącej rurze ku olbrzymiemu zwierciadłu.
— Uwaga! Trzymaj dobrze linę! — zawołał nagle. Gwałtowne jego ruchy wskazywały, że stracił równowagę. Przez chwilą jeszcze balansował, naraz zsunął się z wąskiego ramienia i zawisł na linie, obracając się na wszystkie strony. Żółty blask reflektora ślizgał się po krawędziach platformy, przyrządach astronomicznych i po pancerzu Celestii, to znów zapadał w otchłań kosmosu, roztaczającą się pod wirującym ciałem.
Nieopanowane ruchy astronoma ustały. W słuchawkach znów rozległ się jego głos:
— Ber, teraz ciągnij! Jeszcze trochę! Wyżej! Wyżej! Teraz trochę popuść! O! Tak! Dobrze! Wisząca na linie postać w skafandrze poczęła wykonywać rytmiczne ruchy, aby rozhuśtać ciało. Wreszcie młody astronom uchwycił się lśniących prętów tworzących wielki metalowy kosz.
— Popuść trochę liny! — zawołał do Bernarda. Zręcznie przesunął się między prętami ramy przyrządu i po chwili odnalazł małe drzwiczki, prowadzące do wnętrza kosza. Przez chwilę posuwał się ku środkowi olbrzymiej czaszy, gdy naraz zamarł w bezruchu.
Postąpił krok naprzód, jakby miał zamiar wspinać się dalej, lecz oto znów się zatrzymał. Wreszcie począł posuwać się dalej po prętach kosza, podobny do pająka na wielkiej sieci.
Znalazłszy się w centrum zwierciadła radioteleskopu astronom zgasił reflektor, zapalił go, po czym szybko zamigotał światłem.
Powtórzywszy sygnał kilkakrotnie Dean ruszył w powrotną drogę. Po paru minutach dotarł do niebezpiecznej belki i usiadłszy na niej okrakiem posuwał się ku wieży. Wkrótce osiągnął drabinkę.
— Daisy, coś ty mówiła? — rzucił pytanie wspinając się po szczeblach. W głosie jego brzmiało zdziwienie i jakby niepokój.
— Ja? Kiedy?
— No, przed chwilą! Chyba ty, bo któż by inny? Gdy byłem po tamtej stronie zwierciadła, słyszałem wyraźnie twój głos.
— Musiało ci się zdawać — wtrącił Kruk. — Wykluczone, abyś będąc wewnątrz zwierciadła, oddzielony od Daisy i mnie jego siatką, mógł coś słyszeć. Kosz ten nie przepuszcza fal radiowych tej długości.
— Masz rację. A ja jednak słyszałem wyraźnie głos kobiecy — upierał się astronom. — Trzy razy powtórzyła to samo.
— Co takiego?
— Trochę mnie nawet zdziwiło, bo to takie jakieś… Wyraźnie słyszałem głos kobiecy, podobny do głosu Daisy. Mówiła coś w tym rodzaju: „Halo CM! Czy słyszysz? Odpowiedz!” I tak ze trzy razy. Więc ja wołam do Daisy: „Co się stało?!” Bo już się przestraszyłem, że coś złego.
— Mówisz, że powiedziała CM? A może CM-2?
— Taak. Skąd wiesz?
— A to dziwna historia… — odrzekł Bernard zmienionym głosem. — I co było dalej?
— A nic. Cisza. Dopiero po jakichś dwu minutach znów ten sam głos: „Uwaga! Za godzinę na tej fali”. Znów tak trzy razy i cisza.
— I nic więcej?
— Nie. Już nic więcej.
Dean dotarł do cylindra nad wieżą i rozmowa się urwała.
Szybko podszedł do małej skrzynki i wyciągnął z niej długi przewód z wtyczką. Po chwili w słuchawkach hełmu Bernarda rozległ się cichy trzask. To Dean przełączył się na telefon.
Zapanowało milczenie. Ciszę przerywał tylko przyśpieszony oddech konstruktora, który zmęczył się pomagając przyjacielowi wspinać się po drabinie. Daisy zamarła w oczekiwaniu. Żaden jednak dźwięk nie dobiegł jej uszu. Czyżby telefon nie działał?
Upłynęła długa chwila. Nie mogła wytrzymać narastającego napięcia.
— Dean, dlaczego milczysz?! — zawołała.
— Dean nie ma w tej chwili połączenia z nami — rozległ się głos Kruka. — Chcąc rozmawiać przez telefon musiał wyłączyć radio.
— Ale czy złapał połączenie?
— Owszem. Widzę przez szybę, że rozmawia. Zaraz się dowiemy, co Lunow… — Bernard urwał nagle.
Młody astronom nachylił się i zaczął manipulować przyciskami. Naraz gwałtownym ruchem wyciągnął wtyczkę i w słuchawkach rozległ się jego pełen zdenerwowania głos:
— Straciłem połączenie. Do diabła, co to się stało? W żaden sposób nie mogę się skontaktować z Lunowem. Czekaj, spróbuję jeszcze raz.
Znów włączył wtyczkę i Bernard ujrzał, iż Dean krzyczy coś w hełmie. Po chwili ponownie włączył radio.
— Cóż, u licha, mogło się stać? Zupełnie nie rozumiem. Włącz się ty, Ber, może u mnie w hełmie coś nie w porządku. Choć to mało prawdopodobne, gdyż radio działa.
Jednak i Kruk nie mógł otrzymać połączenia.
— Musiał się u starego zepsuć aparat — mówił z niepokojem Roche.
— Może sam się wyłączył?
— Wykluczone. Zerwanie łączności nastąpiło w pół zdania i to w takim momencie, że…
— Coś się dowiedział?
— Dowiedziałem się… Trudno o tym w ogóle rozsądnie myśleć. I gdybym tego parę razy nie usłyszał wyraźnie od starego, to myślałbym, że chyba śnię. Może zresztą stary zwariował? Trzeba pecha, że straciłem połączenie. Byłbym się choć dowiedział jakichś szczegółów.
— A więc czegoś się dowiedział? — niecierpliwił się Kruk. — Powiedz wreszcie!
— Lunow twierdzi, że to jest… że to jest rakieta.
— Co jest rakieta?
— No to, co się do nas zbliża.
— Co? Ten rój ciał?
— To nie jest, jak twierdzi stary, żaden rój ciał, lecz rakieta, prawdziwa rakieta! Pojazd rakietowy! — powtarzał w zdenerwowaniu Dean.