Выбрать главу

Naraz zgasło światło.

Fritz, który lubił się włóczyć po różnych ciemnych dziurach, miał latarkę i zapalił ją.

Chłopcy z niepokojem wybiegli na korytarz, ale i tam panowała ciemność. Próbowali uruchomić windę. I ona nie działała. Widocznie przerwa w dostawie prądu obejmowała znaczną część, a może i całą Celestię.

Poczęli się naradzać, co mają robić. Ruszyli wreszcie za oświetlającym drogę Fritzem w stronę drugiej windy, oddalonej o jakieś 400 metrów od głównego dźwigu. Nim jednak doszli do niej, światło zabłysło ponownie.

Próbowali dowiedzieć się od robotników pracujących w polu, czy nic znają oni przyczyny przerwy w dostawie prądu. Robotnicy jednak byli tak samo zdziwieni, jak chłopcy. Cała gromada pojechała więc na 78 poziom do zakładów Morgana, ale i tam nikt nic nie wiedział.

Rudy Jack, zwany „prezydentem”, zawsze miał świetne pomysły. Zarządził, aby każdy z chłopców dla zorientowania się, co było przyczyną zgaśnięcia światła, udał się do swego domu, wysłuchał, co o tym mówią, i za 20 minut stawił się na skwerze Greena.

Chłopcy mieszkali w różnych punktach, istniała wiec duża możliwość kontroli.

Tom wraz z dwoma kolegami zjechał na 37 poziom i pobiegł do domu. Ojciec w tym czasie przebywał zwykle w zakładach Sialu, lecz chłopak spodziewał się, że spotka matkę, a jeśliby jej nawet nie zastał w domu, to zawsze czegoś się od kogoś dowie.

Przebiegi pędem korytarz i już chwytał za klamkę, gdy naraz jak spod ziemi wyrosła przed nim postać ojca.

Ciężko dysząc John Mallet gwałtownym ruchem otworzył drzwi, wepchnął syna do środka i zasunął zatrzask.

Tom jeszcze nigdy nie widział ojca w takim stanie. ”Rozszerzonymi ze zdziwienia oczami patrzył, jak ojciec podszedł do tapczanu, podniósł materac i wyjął stamtąd niedużą paczkę. Przez chwilę stał na środka pokoju rozglądając się wokół. Nagle podbiegł do otworu wentylatora umieszczonego w ścianie i wrzucił tam paczuszkę. Następnie wyciągnął szufladę stolika stojącego przy tapczanie i pośpiesznie począł przerzucać jakieś papiery. Kilka kartek odłożył na bok i zasunąwszy szufladę podszedł do stołu. Tu wyciągnął zapalniczkę i nad popielniczką spalił papiery.

Chłopiec z bijącym sercem wpatrywał się w twarz ojca, nic śmiać pytać, co się stało.

— Gdzie matka? — odezwał się wreszcie Mallet zmienionym głosem, mieszając palcem popiół z papieru z popiołem cygar w popielniczce.

— Nie wiem — wyszeptał Tom. — Czy… mam jej poszukać?

— Nie. Zostań. Już za późno na szukanie. Słuchaj, Tom — John podszedł do syna i z powagą spojrzał mu prosto w oczy. — Za chwilę będzie tu policja i przypuszczam, że zostanę aresztowany.

— Dlaczego nie uciekasz? — zawołał porywczo chłopiec.

— Nie mogę, gdyż oznaczałoby to przyznanie się do winy. Słuchaj, Tom! Pamiętaj, że przyszedłem do domu dlatego, że zapomniałem zostawić klucz od komórki, a trzeba nakarmić króliki. Rozumiesz?

Chłopiec kiwnął głową.

— Oczywiście o tym, co tu przed chwila robiłem — mowy nie ma! Rozumiesz! A teraz najważniejsze…

John jakby się zawahał, lecz tylko na moment. Chwycił syna za ramię i ściekając je niemal do bólu zaczął przyciszonym głosem:

— Choćby cię nawet krajali, choćby mówili, że cię zabija, tego, co za chwilę powiem, nic wolno ci nikomu powtórzyć. Nikomu! Rozumiesz? Nikomu! Nawet matce, bo nie ma sensu, aby ktoś jeszcze o tym wiedział! A od tego zależy życie ludzkie, a może nawet jeszcze coś więcej… zresztą, matki nie trzeba niepokoić. Słuchaj! i — sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały pęk kluczy. -Te klucze na razie włóż do swoje] skrzynki, tam gdzie trzymasz różne rupiecie. Jeśliby przeprowadzali rewizje i pytali, skąd je masz, to powiedz, za tak jak inne rupiecie gdzieś znalazłeś. Rozumiesz?

— Tak — wyszeptał z przejęciem chłopiec biorąc klucze od ojca.

— A teraz zapamiętaj to: 18, 57, 6, A, 23. Powtórz!

— 18, 57… — zawahał się Tom.

— 6, A, 23. Powtórz to razem!

— 18,57,6, A… i… 23.

— Dobrze. Jeszcze raz powtórz.

— 18, 57, 6, A, 23.

— No, uważaj teraz. Chyba nie zaaresztują cię razem ze mną, a przynajmniej po przesłuchaniu zaraz puszczą. Nie powinni posunąć się do tego, aby dzieci zamykać bez powodu. Choć diabeł ich wie?… W każdym razie, jeśli cię wypuszczą albo w ogóle nie zabiorą, natychmiast weźmiesz klucze i pójdziesz tam, gdzie ci zaraz powiem. Naprzód trochę się pokręć po różnych poziomach dla zmylenia śladu, bo mogą iść za tobą. Potem, gdy będziesz pewien, że nie lezie który za tobą, pojedziesz na 85 poziom. Tam korytarzem w lewo. Dojdziesz do zakrętu, wiesz, tak jak te magazyny C, i tam na prawo zobaczysz drzwi z numerem 18. Dalej pójdziesz korytarzem. Tam, na drugim końcu, będą drzwi 57. Potem dojdziesz galerią nad magazynem B do korytarza, gdzie znajdziesz drzwi nr 6. Stąd będziesz miał przejście do magazynu A, przy czym musisz koniecznie iść tą drogą, o której ci mówię, bo inaczej możesz się natknąć na ludzi pracujących w magazynie F. W magazynie A przejdziesz znów korytarzem do sali 23, gdzie leży bawełna i takie stare łachy. Tam spotkasz Bera. Rozumiesz? Spotkasz Bera i powiesz mu, co się ze mną stało. Powiesz mu też, żeby się koniecznie skomunikował z Horsedealerem. I zrobisz wszystko, co on ci każe. Masz go słuchać tak jak mnie. Rozumiesz?

— Tak.

— A poza nim z nikim ani słowa o tym nie rozmawiaj. Aha, jeszcze jedno. Zabierz do kieszeni trochę chleba i czegoś tam jeszcze. Gdyby matka pytała, gdzie idziesz i co robisz, to możesz jej powiedzieć, że robisz to, co ja kazałem, ale nic więcej nie mów. Teraz powtórz jeszcze raz te liczby.

— 18, 57, 6… — Tom nie dokończył, gdyż rozległ się gwałtowny dźwięk dzwonka u drzwi.

— Powtarzaj dalej — powiedział cicho ojciec i tylko w oczach jego błysnął niepokój.

— 18, 57, 6, A, 23.

— Dobrze pamiętaj, nie pomyl, bo nie będziesz mógł trafić, A od centralnej windy jak? Na prawo czy na lewo?

— Na lewo.

Znów rozległ się dźwięk dzwonka, długi, nerwowy.

— Dobrze. Teraz idź do komórki i daj jeść królikom.

Tom wrzucił otrzymane klucze do stojącej w kącie skrzynki ze swymi „skarbami”. Wziął klucz od komórki i wyszedł tylnymi drzwiami na mały placyk, gdzie obok urządzeń do zbiórki śmieci mieściły się rupieciarnie należące do okolicznych mieszkańców. Na placyku bawiło się troje dzieci sąsiadów, które na widok chłopca zerwały się z trawnika.

— Tom! Tom! Po co idziesz do komórki?

— Trzeba dać królom jeść.

— Jeszcze raz? Przecież już dawałeś — zawołała nieduża, rezolutna dziewczynka.

— Zdawało ci się — rzucił ze złością chłopiec przekręcając klucz w zamku. Wiecznie ciekawe brzdące weszły za nim do komórki. Otworzył obszerną, dwupiętrowa klatkę i wsunął do środka garść trawy wyjętej z dużego kosza, usiłując zasłonić sobą wnętrze. Na szczęście króliki zjadły już poprzednią porcję i tylko resztki łodyg jakichś warzyw walały się w klatce.

— Widzicie, że jeszcze nie dostały — zwrócił się do dzieci. Pogładził miękkie futerko białego królika.

— Co ty tu robisz? — rozległ się niespodziewanie nad nim męski głos. Tom zmartwiał na moment.

W drzwiach stal jakiś obcy mężczyzna. „Agent” — przemknęło chłopcu przez głowę. Opanował się i jak mógł najspokojniej odpowiedział:

— Jak to co? Karmię króliki.

— No i jedzą?

— Jeszcze jak. Przecież się wy czekały. Zawsze je rano karmię, ale dziś ojciec zapomniał zostawić klucz i biedaczki były dotąd zamknięte.