Выбрать главу

— No, ale po co on to wszystko robi?

— Myślę, że tu chodzić musi o większą stawkę, niż się nam zdaje. Sprawa nie jest tak prosta. Tu nie chodzi o obronę świata przed zagładą.

— A więc? Czego się domyślasz? — zapytał Roche.

— Cała sprawa zdaje się polegać na tym, że to, co zwykliśmy nazywać Piekłem, nie jest wcale piekłem.

— Nie rozumiem.

— Podejrzewam, że ci mieszkańcy Towarzysza Słońca, przed którymi uciekli nasi przodkowie, byli to jacyś konkurenci natury gospodarczej i politycznej wielkich rodzin rządzących od wieków Celestią. I Summerson, który wie bardzo dużo, obawia się, iż oni mogą jego i jemu podobnych wysadzić z fotela.

— Na jakiej podstawie tak przypuszczasz?

Bernard nie zdążył odpowiedzieć. Podniósł wzrok ku sufitowi. Światło raptownie przygasło — raz, drugi i trzeci…

— Co to? — wyszeptała z niepokojem Daisy.

— Zginęli — rzekł ponuro Bernard. — To był miotacz.

— Czy jesteś tego pewny?

— Tak — spuścił głowę Kruk. — To był miotacz. Zużywa tak znaczną ilość energii, że powoduje przygaśnięcie światła w całej Celestii.

— Więc zginęli? A może to tylko próba?

— Wykluczone. Celem przebudowy jest rozszerzanie niszczycielskiego działania miotaczy również na te ciała, które nie lecą wprost na nas, a tylko przebiegają przez strefę dezintegracji, że tak powiem, bokiem. Nie ulega wątpliwości, że chodziło o ciało z zewnątrz. Trudno przypuszczać, aby było to jakieś ciało kosmiczne. Chociaż…

— A może to jednak meteory? — zawahał się Roche. — Może Lunow i Summerson kłamią?

— Dlaczego światło przygasło trzy razy? — dorzuciła Daisy. Kruk spojrzał na dziewczynę.

— Tak. Właśnie o tym samym myślę. Dlaczego światło przygasło trzy razy? Znaczy to, że miotacz działał trzykrotnie. A przecież rakieta miała być podobno jedna. Chyba że jeden wyrzut cząstek nie wystarczył, może mają jakieś osłony? Albo… już wiem! Im dłużej nad tym się zastanawiam, coraz więcej nabieram pewności, że to byli oni! Przecież to jasne: te równe odstępy pomiędzy wyrzutami cząstek z pewnością są wynikiem małej celności miotacza przy ukośnym locie rakiety. Przecież przewidywałem to. Dwa razy nie trafił. Dopiero ostatni, trzeci strzał był skuteczny. Oni weszli w naszą strefę dezintegracji ukośnie, z boku… Przetarł nerwowo czoło.

— W pierwszej chwili nie mogłem tego zrozumieć, bo przyzwyczaiłem się do miotacza dawnego typu, niszczącego tylko te ciała, które biegną wprost na nas. Ale teraz zrozumiałem.

— Więc to trzecie przygaśnięcie światła oznaczało… — rozpoczęła Daisy i urwała.

— Śmierć… — dokończył Dean. — Śmierć ludzi czy istot, o których może nigdy nic się nie dowiemy.

— Oni lecieli do nas… a my… To straszne, potwornie głupie i ohydne. Brzydzę się nami! Tym całym naszym światem, Celestią! Brzydzę się sobą, że żyję na takim podłym, potwornym, ohydnym świecie!

Bernard patrzył ponuro w ziemię.

— A może tak być musiało? — westchnął Roche. — A może oni musieli zginąć, abyśmy żyli?

— Mówisz jak Summerson! — nieomal krzyknął ze złością Kruk. — Dodasz może jeszcze, że lepiej jest poświęcić kilku sprawiedliwych, niż…

Nagły trzask otwieranych drzwi nie pozwolił mu dokończyć.

Wszyscy troje spojrzeli z niepokojem na rozsunięte drzwi magazynu, w których stał zdyszany Tom.

Z twarzy chłopca wyczytać można było, dlaczego tak nagle wrócił.

— Oni… Oni tu… Policja tu idzie! — wyjąkał przerażony.

Bernard sięgnął do kieszeni i wyjął pistolet pozostawiony im przez Cornicka.

— Spokojnie, tylko spokojnie — powiedział i bez pośpiechu podszedł do Toma. — Gdzie jest policja?

— Nie wiem… Może już niedaleko.

— Uspokój się i mów, gdzieś widział policję ostatni raz! Powtarzam: ostatni raz!

— Widziałem, jak otworzyli drzwi nr 18 i weszli na korytarz. Kruk odetchnął z ulgą.

— I co dalej?

— Potem uciekłem i przybiegłem tu.

— Widzieli cię?

— Na pewno. Był też z nimi ten agent, co mnie gonił.

— To gonił cię ktoś?

— No tak. Bo to tak było: wychodzę na ten korytarz, co to można nim dojść do windy centralnej. Idę kawałek, za ten zakręt co to na prawo, a tu słyszę, ktoś za mną idzie. Więc ja idę szybciej, a on zaczyna wołać na mnie: „Hej! Chłopcze!” Zacząłem więc uciekać, a że na tym poziomie strasznie trudno biegać, bo się bardzo mało waży, więc on się przewalił, a ja wtedy wskoczyłem do jednego otwartego magazynu i schowałem się za beczki. To on przyszedł i zaczął świecić latarką, ale mnie nie zobaczył i poszedł. Wtedy ja ostrożnie wyszedłem i pobiegłem po cichu z powrotem, bo nie było po co iść dalej i ryzykować. Schowałem się za drzwiami nr 18 i słucham, a tu idzie trzech za mną. No i wtedy tu przyleciałem.

— To wszystko? Chłopiec skinął głową.

Kruk chwilę zastanawiał się, wreszcie rzekł:

— Prawdopodobnie wszystkie ważniejsze przejścia, zwłaszcza w pobliżu wind, obsadzone są przez policję. Nie będzie im tak trudno przeszukać nasz poziom. Obejmuje on około pięciuset pomieszczeń, lecz teren wymagający zbadania będzie znacznie mniejszy. Policja widziała, którymi drzwiami uciekł Tom, a więc dotarła z pewnością do galerii nad magazynem B, odcinając nam znaczną ilość połączeń z innymi pomieszczeniami. Tak czy inaczej, powinni tu dotrzeć w ciągu najdalej dwóch godzin, oczywiście, jeśli domyślają się, że Tom był z nami w kontakcie.

— Co więc robić?

Daisy patrzyła z niepokojem na Bernarda.

— Mamy praktycznie dwie drogi: albo dostać się do dźwigu towarowego w magazynie F i jeśli nie jest on obstawiony, pojechać na dół lub w górę, albo też przedostać się z magazynu H po drabinie na 86 poziom. Dotarcie do dźwigu byłoby najprostsze, lecz ryzykowne, gdyż w magazynie F pracują czarni pod dozorem, a poza tym dźwig towarowy może być obstawiony. Bezpieczniej jest dotrzeć okrężną drogą na poziom 95 i tam dostać się do końcówki dźwigu centralnego. Dźwig centralny biegnie przez 93 poziomy i jest mało prawdopodobne, aby wszystkie udało się im obsadzić. Za tym planem przemawia jeszcze to, że przedostawszy się do magazynu H nie narażamy się na odcięcie. Nie przypuszczam też, aby orientowali się lepiej w terenie od nas.

— A czy oni nie obstawili również tego przejścia na 86 poziomie?

— Nie wiem… Droga tam jest dość zawiła, więc mam nadzieję, że jeszcze nie dotarli. Ruszyli długim korytarzem i poprzez szereg mniejszych sal dotarli do drabiny prowadzącej na wyższy poziom. Przejście było wolne i po długim krążeniu wśród różnych pomieszczeń i korytarzy, omijając zamknięte drzwi, do których nie mogli dobrać kluczy, wspinając się po wąskich drabinach w starych, nie używanych przejściach i szybach wentylacyjnych, dostali się bez przeszkód na 95 poziom.

Należało teraz dojść do windy centralnej.

Wszędzie panowała niczym nie zmącona cisza. Przeszli na palcach korytarzem o wygiętej podłodze do zakrętu. O kilka metrów od nich znajdowały się drzwi windy. Korytarz biegł dalej i kończył się nowym zakrętem.

Bernard wyjrzał ostrożnie zza węgła. Nikogo w pobliżu windy nie było. Nie paliła się również czerwona lampka nad wejściem.

— Masz tu elektryt i gdybyś zauważył tam kogoś podejrzanego, strzelaj z miejsca — Bernard zwrócił się szeptem do Roche'a wskazując przeciwległy zakręt. Zachowując się sam jak najciszej, podszedł do drzwiczek i nacisnął guzik w ścianie. Czerwona lampka zapłonęła sygnalizując, że winda biegnie w górę.