— Jedyna droga, gdzie nie mogą nas wziąć w dwa ognie, to pomieszczenia prowadzące do osi Celestii — powiedział Kruk. — Tam zresztą, w tym warsztacie na setnym poziomie, znajduje się apteczka, więc można będzie zrobić Daisy opatrunek i zastrzyk.
— No tak. To najważniejsze. Ale czy masz klucze? — zaniepokoił się Dean. — Przecież tamte twoje specjalne klucze wsiąkły po odnalezieniu nas przez pogotowie, a te, które dostaliśmy od robotników, zdaje się, nie są zbyt uniwersalne.
— Damy sobie jakoś radę, zamki są tu proste. Niewykluczone zresztą, że drzwi są otwarte. Przecież myśmy ich nie zamykali. Zaraz się przekonamy.
Przyśpieszyli kroku i po chwili znaleźli się pod drzwiami, za którymi rozpoczynała się galeria nad magazynem. Dalsza droga również stała otworem, tak iż po dwudziestu paru minutach, z których najwięcej zużyto na wnoszenie wpółprzytomnej Daisy po drabinach, znaleźli się w salce warsztatu. Tu Dean zajął się opatrzeniem dziewczyny, Tom zaś z Bernardem czuwali przy otwartym włazie między 98 a 99 poziomem, gdyż tylko z tej strony mógł nastąpić atak. Niżej, na płycie zamykającej właz łączący 98 i 97 poziomy, umieścił konstruktor wielki miot zabrany z warsztatu, dowiązawszy do niego długi drut, którego koniec trzymał w ręku. W ten sposób gdyby policja, choćby zachowując największą ostrożność i ciszę, chciała dostać się do pomieszczenia na 98 poziomie, musiałaby otwierając klapę strącić młot, a tym samym zaalarmować osaczonych.
Widocznie jednak policjanci nie orientowali się, którędy uciekła czwórka zbiegów, i przeszukiwali szczegółowo wszystkie okoliczne pomieszczenia, gdyż blisko dwie godziny minęły od strzelaniny na 95 poziomie, a pościgu nie było widać.
Tom i Bernard siedzieli na ziemi przy włazie. Konstruktor pogrążony był w głębokiej zadumie i chłopiec nie chciał mu przeszkadzać. Nie wytrzymał jednak długo.
— Panie Ber! Co z nami będzie? — zapytał trwożnie. Kruk uśmiechnął się blado do chłopca.
— Czy nie można już stąd uciec? — powiedział drżącym głosem Tom.
— Nie martw się — odrzekł konstruktor wyrwany z zamyślenia. — Jakoś damy sobie radę.
— Ale jak?
— Bądź cierpliwy.
Za pierwszymi pytaniami poszły jednak następne:
— Panie Ber, jak to się wtedy stało, że policja przyjechała windą, gdy pan nacisnął guzik? Przecież czerwone światło nie paliło się, a więc winda stała i musiała być pusta. A dopiero kiedy pan nacisnął guzik — światło się zapaliło i już nie zgasło, aż winda przyjechała. Przecież oni nie mogli wskoczyć w czasie ruchu, bo drzwi muszą być zamknięte. Więc jak się do windy dostali?
— Nie jest to tak trudne do wytłumaczenia, jak sądzisz. Po prostu oni już siedzieli w windzie i tylko czekali, gdzie ich zawiezie.
Tom otworzył usta, aby zaoponować, lecz konstruktor go uprzedził:
— Wiem, co chcesz powiedzieć: jeśliby siedzieli w windzie, nawet kiedy ona stoi, to paliłoby się czerwone światło. Masz rację, ale można tego uniknąć. Otóż wystarczy trochę pomysłowości, aby zawisnąć nad podłogą. Na powiązanych liną pasach. Nie jest to zbyt męczące, jeśli zważyć, że można tak stanąć gdzieś na 90 poziomie. Tam waga ciała jest już niewielka. W ten sposób nietrudno udawać, że winda jest pusta, i czekać, aż ktoś naciśnie guzik na którymś z poziomów. Niewykluczone, że to stary trik policji i wszystkie windy są tak obsadzone.
— No, to nie ma mowy, żebyśmy mogli dostać się gdzieś do windy?
— Nie. Zresztą tu, w pobliżu osi, z tej strony reaktora, nie ma już w ogóle wind.
— No, to…
W tej chwili nad nimi w otworze włazu ukazała się głowa Roche'a.
— Co słychać?
— Cisza — odpowiedział Bernard. — A jak tam Daisy?
— Usnęła. Zrobiłem jej opatrunek i zastrzyk, więc chyba nie będzie komplikacji. Rana jest duża, lecz powierzchowna. Szczęście, że trafili w latarkę, nie w dłoń.
— Biedna dziewczyna — westchnął Kruk. — Że też właśnie ją musiało to spotkać. Przez twarz Roche'a przebiegł cień niezadowolenia.
— Łatwo ci mówić, ale przecież z tej całej kabały w ogóle nie widać wyjścia. To wszystko przez ciebie. Gdybyśmy się dali złapać na początku, to co? Mój stary sprzedałby część interesu i jakoś nas wyciągnął.
— Więc ty myślisz, że cała ta sprawa dałaby się załatwić u Godstona czy w sądzie? Więc ty jeszcze nie rozumiesz, że oni chcą nas wszystkich zlikwidować, tak jak to usiłowali zrobić zamykając nas od zewnątrz?
— Może chcieli, ale teraz, jeśli tamci z Towarzysza Słońca zostali zniszczeni… sytuacja mogła się zmienić. Cóż im po naszej śmierci? Chodzi najwyżej o milczenie, a na to zawsze mogę się zgodzić.
— Jesteś naiwny. Najlepiej milczą umarli..
— Więc co? Jakie widzisz z tego wszystkiego wyjście? Bo ja żadnego — denerwował się Dean.
— Wiem, że sytuacja jest poważna, ale jeszcze nie beznadziejna
— Nie wmówisz mi tego tak łatwo.
— Nie mam wcale zamiaru. Przyszedł mi jednak przed chwilą do głowy pewien plan.
— No?
— Jak wiesz, za tymi drzwiami — tu Bernard wskazał ręką na drzwi opatrzone znakami ostrzegawczymi — znajdują się urządzenia sterujące centralnego reaktora. Pomieszczenia te biegną na znacznej długości otaczając reaktor. Gdybyśmy się tam dostali, to…
Nagłe szarpnięcie drutu przerwało rozmowę.
Pod nimi, na 98 poziomie, w otwartym włazie ukazała się przestraszona twarz mężczyzny, któremu, po odsunięciu klapy, spadł na głowę wielki młot. Konstruktor puścił drut i zasunął klapę włazu.
— Masz tu pistolet — zwrócił się do Roche'a. — Jeśliby otworzyli — strzelaj i staraj się zatrzasnąć właz. Wątpię, aby któryś z nich odważył się dla odsunięcia klapy wchodzić na drabinę i nacisnąć własnoręcznie guzik, bo znalazłby się wprost pod twoją lufą. Mogą to jednak zrobić jakimś prętem. Nie wolno dopuścić do tego, aby właz pozostał otwarty, gdyż odcięliby nas od Daisy. Trzeba ich więc odstraszyć od tych prób. Ja pędzę na górę po narzędzia!
— Chcesz się dostać do urządzeń kierowniczych reaktora?
— Tak. Będzie 2 tymi zamkami trochę roboty, tym bardziej że trzeba unieruchomić urządzenia alarmowe, lecz powinienem dać sobie radę.
— Ale czy tam… można wejść? — zapytał Dean z niepokojem.
— Będziemy się starali wybierać przejścia jak najdalej od źródeł promieniowania. Nie mamy innego wyjścia. Możemy wziąć skafandry. Pamiętam, że jeszcze trzy były w przebieralni, gdy wychodziliśmy na zewnątrz. Zresztą, może zostawili i nasze? Trzeba sprawdzić.
— Rób, jak uważasz — na twarzy astronoma znów odbiła się rezygnacja. Bernard wszedł na górę i po kilkunastu minutach wrócił z paroma narzędziami.
Klęknąwszy na ziemi przez dłuższą chwilę majstrował przy zamkach.
— No i co? — dopytywał się Dean.
— Ciężka sprawa — rzekł Bernard wstając. — Zdaje się, że trzeba będzie ciąć, mamy tu blisko 50 cm ołowiu. Tom, chodź ze mną na górę, musimy wziąć łomy i aparat do cięcia metalu.
Dean pozostał sam. Zrobiło mu się trochę nieswojo, chociaż towarzysze znajdowali się tylko o piętro wyżej i mieli wkrótce wrócić.
Drażniła go cisza panująca na dole. Jeszcze kilka minut temu słyszał szmery dochodzące z poziomu 98, teraz jednak policjanci nie zdradzali niczym swej obecności. Najbardziej obawiał się tego, że mogą otworzyć klapę w momencie, kiedy Ber lub Tom znajdować się będą na drabinie wprost nad włazem. Teraz, gdy cisza stawała się coraz bardziej niepokojąca, pragnął, aby już wreszcie spróbowali otworzyć.