Выбрать главу

— Sądzisz, że należy liczyć się z regresem?

— Nie tylko sądzę, ale jestem pewny, że na wielu odcinkach życia musiało nastąpić cofnięcie, choćby dlatego, że niektóre dziedziny wiedzy przestały być potrzebne. Dla innych brak było materiałów, narzędzi, surowców, które uległy rozproszeniu albo zniszczeniu przez niedbalstwo lub zbyt prymitywne środki techniczne.

— Ale przecież trudno wyobrazić sobie zupełny zastój. Zresztą tamci porwali z sobą, oprócz załogi złożonej z wykwalifikowanych specjalistów, kilku wybitnych uczonych.

— W niektórych dziedzinach musiał niewątpliwie istnieć postęp, ale po pierwsze: mógł go poprzedzić poważny regres, po drugie: w tak małym społeczeństwie postęp wiedzy musi być bardzo nieznaczny.

— Zdaje się, że sprawa ta była przedmiotem dyskusji Międzynarodowej Akademii Nauk przed naszym odlotem z Ziemi — wtrącił Sokolski. — Ja w tym czasie byłem bardzo zajęty generalnym przeglądem Astrobolidu, więc nie mogłem śledzić raportów Akademii, ale coś mi się obiło o uszy.

— Tak. Sprawa postępu w społeczeństwie małym i izolowanym… — zamyślił się Krawczyk. -Chyba nigdy w naszych dziejach nie było tak wspaniałej okazji przebadania ewolucji społeczeństwa izolowanego, i to społeczeństwa o stosunkowo wysokim poziomie techniczym.

— A jeśli w CM-2 nie ma już żywych istot? Właściwie na jakiej podstawie liczymy na to, że ludzie ci, a ściślej potomkowie ich, dożyli naszych czasów? Przecież sam mówisz, że musieli oni napotkać poważne trudności wynikające z ówczesnego niskiego poziomu technicznego. Mogli nie znaleźć sposobów pokonani^ jakichś komplikacji, na przykład znaczniejszego zachwiania równowagi w procesie krążenia węgla czy tlenu. A to oznaczałoby śmierć wszystkich. Może to tylko pusta, wymarła skorupa…

— Ale ja odbierałam sygnały — zaoponowała Rita.

— Sama mówisz, że to automat.

— Nawet jeśli okaże się — rzekł astronom — że to martwy świat, nawet w tym stanie zawiera z pewnością cenny materiał historyczny. Więc sądzisz, że zginęli? Spójrzcie! Oto obraz termograficzny.

Krawczyk, który w czasie całej rozmowy nie przestał manipulować przyciskami zmieniając długość fal elektromagnetycznych, odbieranych przez pantoskop, WM; i, ” ręką na ekran. Krążek przybrał barwę seledynową o różnym natężeniu w poszczególnych punktach tarczy.

— CM-2 nie jest ani puste, ani zimne — podjął uczony. — O, wyraźnie widać większe natężenie promieniowania w okolicach, gdzie, jak pamiętam, według starych planów mieścić się ma centralny reaktor jądrowy. Gdy się bardziej zbliżymy, zobaczymy nawet drobne różnice w natężeniu promieniowania. Myślę, że to nam pozwoli z dużym prawdopodobieństwem zorientować się, co kryje wnętrze tego almcralitowego dysku. Ja osobiście słabo pamiętam szczegóły budowy CM-2 ani też nie jestem specem jak Hans, jeśli chodzi o promieniowanie tego rodzaju sztucznych ciał, ale z pewnością Brabec i Feldmann będą mogli nam tu wiele powiedzieć.

— Sądzisz, że wzrosły szansę na szybkie nawiązanie łączności?

— Trudno powiedzieć coś konkretnego: jesteśmy jeszcze zbyt daleko od nich. Sześćset milionów kilometrów to nie bagatela. Sygnał biegnie przeszło pół godziny. Przede wszystkim jednak, pomijając techniczną zdolność porozumienia się, istnieje tu jeszcze pewien niemal nieuchwytny czynnik. Nie wiemy, czy ważnej roli nie gra tu przypadek.

— Przypadek?

— Nie jestem aż takim optymistą, aby przypuszczać, że jeśli mają aparaturę nadawczo-odbiorczą, to czynna jest ona stale. A jeśli tak, to skąd mają wiedzieć o naszej obecności? Trzeba spróbować innych sposobów.

— Nie możemy czekać dłużej niż dwa, trzy dni — rzekł Wiktor. — Jeżeli w tym czasie Rita nie nawiąże łączności, musimy zbudzić przynajmniej Brabca, gdyż on jest najlepiej zorientowany w konstrukcji CM-2. Za 96 godzin niemal zrównamy się prędkością z nimi i silnik rakietowy przestanie pracować. Będziemy wówczas w odległości 20 tysięcy kilometrów od CM-2, wchodząc w teoretyczną strefę zagrożenia.

— Poczekamy więc jeszcze dwa dni — zawyrokował Krawczyk.

— Ale czy w ogóle warto czekać? Melodyjny dźwięk dzwonka przerwał rozmowę.

— Ziemia! — zawołał Sokolski — Chodźmy na górę.

W chwilę później znaleźli się w przestronnym pokoju klubowym. Zastali tu kilkoro dzieci w towarzystwie młodej lekarki, pełniącej dyżur wychowawczy.

— Myślałam, że nie przyjdziecie — zawołał na widok przybyłych. — Za niecałą minutę audycja.

— Zagadaliśmy się — usprawiedliwił spóźnienie astronom. — Czy wiesz, że CM-2 widać już wyraźnie? Wkrótce będzie można rozróżnić szczegóły powierzchni.

— Muszę do ciebie wpaść po audycji, jak tylko ułożę do snu dzieci. Cicho, Szu! — zwróciła się do skośnookiego ośmioletniego chłopca, przekomarzającego się podniesionym głosem ze swą młodszą koleżanką. — Cicho! Już się zaczyna.

Niemal jednocześnie ze słowami lekarki rozległ się przeciągły gwizd, który zmieniwszy kilkakrotnie wysokość tonu przeszedł nagle w rytmiczne tykanie zegara. Wszyscy obecni, nie wyłączając czteroletniej córki lekarki — pulchnej dziewczyneczki budującej na podłodze jakiś pałac z kolorowych płytek — podnieśli głowy wpatrując się w błyskający światłami, wklęsły ekran telewizora.

— Halo, tu Ziemia! — wpadł w ciszę głos spikera. — Halo, tu Ziemia! Wzywamy Astrobolid! Tu stacja GR-57. Pozdrawiamy pierwszą naukową ekspedycję międzygwiezdną i łączymy się ze studio praskim.

Zabrzmiał melodyjny sygnał i przed ekranem pojawiła się twarz młodej kobiety.

— Tu Praga. Nadajemy specjalną 45-minutową audycję dla pierwszej naukowej ekspedycji międzygwiezdnej. Dziś przemawia do was Praga czeska. Mamy poniedziałek, 13 stycznia 2406 roku. Jest w tej chwili godzina czwarta rano. Na wstępie przegląd wydarzeń.

— 13 stycznia, godzina czwarta — uśmiechnął się Sokolski. — Przecież to 25 dni i ponad 11 godzin temu. Nie mogę się jeszcze przyzwyczaić. Na ekranie kłębiły się ciemne, gęste chmury.

— Ubiegłej nocy nad wschodnią Słowacją i południową Polską — dźwięczał głos spikera — w związku z próbami nowego zespołu izoklimatycznego wystąpiły w nie spotykanym od 32 lat nasileniu burze elektromagnetyczne, połączone z ulewnym deszczem. Szczególnie wspaniałe efekty świetlne zaobserwowano w okolicach mikrofalowego kolektora krakowsko-częstocho wskiego.

— Co to? — czteroletnia Zina wskazała różowym paluszkiem na migocące na ekranie jasne wstęgi wyładowań elektrycznych. — Co to, mamo?

— To elektryczność — wyjaśniła lekarka. — Tak samo świeci, jak w tej dużej lampie, która stoi przy stole w moim laboratorium.

— A jak to świeci?

— Opowiem ci później. Teraz patrz uważnie, bo zaraz zobaczysz coś innego.

— Ale jak to świeci? — nie ustępowała mała.

Rozpocząłby się teraz nieskończony ciąg pytań, lecz na szczęście nowy obraz odwrócił uwagę dziecka.

Ukazały się potężne, liczące dziesiątki pięter gmachy o harmonijnych kształtach, szerokie ulice i rozległe place. Wszystko to tonęło w soczystej zieloności. Na błękitnej wstędze rzeki uwijały się setki pojazdów wodnych. A oto rośnie w oczach szary, zakończony smukłą iglicą wieżowiec i po chwili na ekranie ukazuje się wielka sala koncertowa…

— W Warszawie, w zabytkowej budowli zwanej niegdyś pałacem kultury, pamiętającej drugą połowę XX stulecia, trwają obrady czołowych kompozytorów Federacji Srodkowo-Europejskiej, poświęcone analizie twórczości Władysława Strugalskiego, genialnego muzyka polskiego z końca XXII wieku. W ostatnich latach jesteśmy świadkami renesansu jego wpływów, zwłaszcza na młodszą generację kompozytorów słowiańskich — Nadajemy fragment VII Symfonii Strugalskiego, zwanej „Zwycięską”, w wykonaniu wielkiej toruńskiej orkiestry symfonicznej.