Popłynęły dźwięki muzyki.
Lecz oto obraz znów się zmienił, przenosząc widzów najpierw do Arizony, gdzie dokonywano prób z nową największą na świecie latającą wyspą, później nad jezioro Titicaca, by uczestniczyć w południowoamerykańskich zawodach jednoosobowych łodzi podwodnych, wreszcie do Afryki, w okolice równika, na teren rewelacyjnych odkryć archeologicznych.
Na ekranie ukazały się widziane z lotu ptaka gigantyczne sploty jakichś metalowych konstrukcji i wielkie, lśniące w słońcu kule, wszczepione w ścianę masywu skalnego.
Rozległ się głos spikerki:
— Wczoraj w Tatrach Wysokich rozpoczął pracę nowy zespół izoklimatyczny zainstalowany w południowej ścianie Lodowego. Jest to siódma stacja tego typu w Europie, a dziewięćdziesiąta druga na świecie. W bieżącym roku przewidziana jest budowa sześćdziesięciu siedmiu dalszych zespołów izoklimatycznych, których współdziałanie…
Dwukrotny melodyjny dźwięk dzwonka zmieszał się z głosem spikerki.
Krawczyk spojrzał pytająco na Rite, która zerwała się z tapczanu i szybko wybiegła z pokoju. Sokolski również usłyszał sygnał i widać było, że się waha. Ciekawość jednak zwyciężyła — podniósł się z miejsca i podążył za koleżanką.
— A teraz przeniesiemy się — brzmiał w dalszym ciągu głos spikerki — na północne wybrzeże Grenlandii, w okolice Nexhagen, gdzie na doświadczalnej fermie Koleczki i Stirnberga najbardziej uwidoczniła się przemiana klimatu. Warto dodać, że w ciągu roku, jaki upłynął od zatwierdzenia planów budowy Nexhagen, liczba mieszkańców tego najmłodszego miasta Grenlandii przekroczyła 3 miliony.
Przez ekran przesuwały się barwne, plastyczne obrazy bogatej roślinności południowej. Drzewa i krzewy uginały się pod ciężarem wspaniałych owoców różnych kształtów, wielkości i smaku. Zdawało się, że wystarczy wyciągnąć rękę, aby pochwycić olbrzymie grono lub kilkukilową odmianę pomarańczy.
— Te południowe owoce, wyhodowane na wolnym powietrzu w północnej Grenlandii, są najwymowniejszym dowodem sprawności działania zespołów IK…
Rozpoczął się dłuższy wykład słynnego agrobiologa, poparty licznymi wykresami i mikroskopowymi zdjęciami. Dzieci poczęły się niecierpliwić, nie mogąc się doczekać końca wykładu. Również dorośli nie byli jakoś w stanie skupić uwagi, rzucając raz po raz spojrzenia w kierunku drzwi prowadzących do windy.
— Może jednak przerwiemy i dokończymy później z zapisu? — nie wytrzymała wreszcie lekarka. — Tam, zdaje się, coś zaszło.
— To był sygnał z nasłuchu… — rozpoczął Krawczyk, lecz urwał w pół zdania, bo oto na białej ścianie klubu pojawiła się twarz Rity.
— Andrzeju! Jest! Jest coś! — rozległ się jej głos.
— Nawiązałaś łączność?
— Jeszcze nie. Ale wystąpił nowy sygnał. Tym razem na ultrakrótkich. Zjawił się zupełnie nagle, trwał równe trzy sekundy i równie raptownie zgasł.
— Nie powtórzył się więcej?
— Dotychczas, niestety, nie. Prawdopodobnie chodzi tu również o jakiś przyrząd. Wik twierdzi, że to jeszcze nic nie mówi, mnie się jednak wydaje, iż jest to ważny dowód życia w CM-2.
— Zbyt pochopny wniosek — zabrzmiał głos Sokolskiego i za dziewczyną ukazała się jego postać. — Możemy jedynie stwierdzić, że w CM-2 istnieją urządzenia wysyłające tego rodzaju sygnały. Ale mogą to być automaty działające ślepo. Sygnał może po pewnym czasie znów się zjawić, wygasnąć, znów się pojawić i tak w kółko, raz nastawiony przed kilkuset laty.
— Ale z ciebie sceptyk — uśmiechnął się Krawczyk. — Nie wiem, czy można założyć tak długotrwałe działanie automatów przy ówczesnym poziomie techniki. Oczywiście w zasadzie sceptycyzm jest tu słuszny, gdyż nawet stwierdzone przeze mnie promieniowanie cieplne nie świadczy kategorycznie o istnieniu życia w CM-2 i konieczne są dalsze dokładne badania. Jednak prawdopodobieństwo wzrosło. Czekajmy, co będzie dalej. Czy próbowałaś nadawać jakieś sygnały na tej samej fali? — zwrócił się do Rity.
— Właśnie to robię, ale cierpliwości! Przecież jesteśmy oddaleni od nich o przeszło 30 minut świetlnych. Musimy czekać.
Po blisko sześciu godzinach sygnał powtórzył się i Rita w odpowiedzi nadała szereg własnych sygnałów. W godzinę później na taśmie rejestratora wystąpił znów ten sam wykres, trwał jednak znacznie krócej, gdyż tylko 0,1 sekundy. Powtarzał się odtąd regularnie przez następne trzy dni bez najmniejszych zmian w sposobie nadawania. Tylko częstość sygnałów wzrastała nieustannie w miarę zbliżania się Astrobolidu do Celestii.
Nie ulegało już wątpliwości, że działa tu automat i to w ten sposób, jakby po wysianiu sygnału czekał, aż nadejdzie fala odbita od Astrobolidu, po czym natychmiast wysyłał następny. Rita wyraziła przypuszczenie, że jest to automatycznie działająca sonda radiolokacyjna, a więc obecność Astrobolidu została zauważona i wkrótce powinno nastąpić nawiązanie łączności. Jednak Wiktor wysunął obiekcję, że włączenie takiego przyrządu mogło nastąpić całkowicie automatycznie po przekroczeniu określonej odległości przez Astrobolid, pod działaniem pierwszej stacji, pracującej na mikrofalach. Za hipotezą Wiktora zdawał się przemawiać fakt, że na sygnały nadawane przez Rite na tej samej fali nie było żadnej reakcji.
Uczeni zaczęli już zniechęcać się do tej metody, gdy wyniki badań promieniowania Celestii rzuciły nowe światło na zagadnienie życia w CM-2. Pomiary w różnych punktach pancerza wykazały, że we wnętrzu Celestii panuje temperatura bardzo zbliżona do temperatury wnętrza Astrobolidu. Zaobserwowany rozkład promieniowania odpowiadał z niedużymi zmianami planom rozmieszczenia urządzeń, pracujących przy podwyższonej temperaturze. Mogło to być dowodem, że życie Celestii toczy się normalnym torem.
W tym samym czasie Sokolski przeprowadził wstępne badania strefy dezintegracji CM-2. Polegały one na wystrzeleniu szeregu maleńkich rakiet w kierunku sztucznego księżyca w ten sposób, aby przebiegały w różnych od niego odległościach. Próby miały stanowić sprawdzian, czy miotacze badonowe CM-2 reagują na ciała przelatujące obok tej kosmicznej wyspy. Na ostateczne zbadanie strefy dezintegracji drogą ostrzeliwania wprost było jeszcze za wcześnie z uwagi na zbyt wielką prędkość Astrobolidu. Nawet kilkumiligramowe kule papierowe mogły spowodować niebezpieczne następstwa, gdyby Celestia nie miała ochrony.
Ostrzeliwanie boczne, jak można było się spodziewać, nie dało wyników. Przewidziane planem przejście Astrobolidu w odległości 500 km od Celestii zdawało się więc nie nastręczać żadnych przeszkód. Wobec tych faktów nawet Sokolski, usposobiony dotąd pesymistycznie, nie ukrywał radości. Niemniej problem nawiązania łączności pozostawał nie rozwiązany.
— Zdobyliśmy przekonywający dowód istnienia życia w CM-2, jednak praktycznie niewiele nam to daje — otworzył naradę Krawczyk. — Stawiam wniosek, abyśmy rozważyli zastosowanie innych metod nawiązania łączności. Milczenie CM-2 może mieć dwojaką przyczynę: albo nie interesują się działaniem sondy i w ogóle nie wiedzą o naszym istnieniu, albo też — astronom zawahał się — wiedzą o tym i świadomie nie chcą nawiązać z nami łączności. W pierwszym przypadku należy chyba rozważyć możliwość…
Nie dokończył. Dźwięk sygnału poderwał Ritę z fotela.