Urwał i usiadł tak samo szybko jak wstał.
— Źle mnie zrozumiałeś — podjął Kondratiew. — Nie wysuwam żadnej hipotezy. To tylko ostrożność. Zbyt mało jest danych, aby można było wysuwać jakakolwiek hipotezę — dodał, jakby się usprawiedliwiając
Znów zapanowało milczenie.
— Zdaje się, że dyskusję można zamknąć — przerwała wreszcie ciszę Kora. — Proponuję przyjąć wniosek Igora. Czy ktoś chce jeszcze zabrać głos w tej sprawie? Nie? No, to można uważać wniosek za przyjęty. Teraz podzielimy funkcje: Wład, Suzy i Ingrid będą obsługiwać na zmianę „Łazika”, Wiktor wyśle serię kuł papierowych dla ostatecznego zbadania strefy dezintegracji, Rita czuwa u siebie w centrali radiowej. Andrzej, tak jak dotąd, niech trzyma rękę na pulsie całej akcji. Oczywiście wszyscy inni w razie potrzeby są do dyspozycji.
W pół godziny później od wielkiej kuli Astrobolidu oderwał się pająkowaty przedmiot i pozostawiając za sobą fioletową smugę popędził z wzrastającą prędkością tą samą drogą, którą przed 35 godzinami biegły wystrzelone przez Sokolskiego rakiety. Był to robot-radiozwiadowca „Łazik”, wysłany przez Kalinę dla czuwania nad bezpieczeństwem statku kosmicznego.
Krawczyk podniósł wzrok znad fotolektora. Niepokój malujący się na twarzy Rity rozproszył w jednej chwili jego zamyślenie.
— Sygnał na mikrofalach wygasł — powtórzyła Rita.
— Jak to? Przecież to radar — astronom zmarszczył brwi.
— Właśnie! Zapanowało milczenie.
— Zawołaj Witię i Władka — powiedział Andrzej i obraz Rity znikł.
Na ekranie pantoskopii rysowała się już ostro ażurowa konstrukcja tylnego miotacza Celestii, gdy w drzwiach windy pojawili się obaj młodzi uczeni.
— Czy „Łazik” nie uszkodził miotacza? — rzucił bez wstępów astronom.
— Wykluczone — zaprzeczył kategorycznie Kalina. — Nie zbliża się do CM-2 na odległość mniejszą niż 150 metrów. Zresztą przez ostatnie 20 minut w ogóle się nie porusza. Możesz sam sprawdzić, o tam, na prawo, jakieś dwieście metrów od kosza — fizyk wskazał ręką poza ekran.
— Kto teraz pilotuje „Łazika”?
— Suzy.
Krawczyk położył rękę na płycie kierowniczej pantoskopu i kosz miotacza przesunął się ku krawędzi ekranu. W jego rogu, na tle szarych, prostokątnych płyt almeralitowego pancerza ukazała się maleńka, błyszcząca kulka z pięcioma łapami, podobna do pająka.
— W jakiej odległości od CM-2 znajdują się w tej chwili papierowe pociski? — astronom rzucił znów pytanie, tym razem skierowane do Sokolskiego.
— Około 6 tysięcy kilometrów. Według przewidywań 10 minut temu powinny były już być zniszczone przez miotacz. Niestety, przestał działać.
— Kiedy i w którym miejscu kule uderzą w CM-2?
— Za 95 minut, tuż przy krawędzi tej jasnej, okrągłej tarczy znajdującej się u podstawy miotacza. Według starych planów jest to platforma do lądowania pojazdów rakietowych mająca znaczną wytrzymałość. Oczywiście, ostrożność jest tu przesadzona, ponieważ uderzenie nie może spowodować żadnej szkody. Chyba gdyby tu stał człowiek, no to… Ale to byłby nadzwyczajny zbieg okoliczności — skończył i spojrzał na astronoma pytająco. Andrzej zamyślił się.
— Dlaczego wyłączyli miotacz? — rzekł po chwili na wpół do siebie.
— Może sądzą, że kule wystrzelone przez Witię są pojazdami załogowymi — podsunął Kalina. — Może nie potrafią określić ich kształtu i wielkości. A spodziewając się, że to być może jakaś nasza ekipa, nie chcą jej zniszczyć i dlatego wyłączyli miotacz.
— A dlaczego nie korzystają z radia? To byłoby znacznie prostsze i rozsądniejsze — wtrącił Sokolski.
— Praktycznie więc pozostaje czekać na dalszy rozwój wydarzeń — odrzekł spokojnie astronom.
— Nie bardzo mi się uśmiecha czekanie…
— Otóż i mamy dalszy rozwój wydarzeń! — zawołał triumfalnie Kalina i zerwawszy się z fotela podbiegł do ekranu pantoskopu.
W centrum pomalowanej białą farbą płyty, pod grzybem miotacza badonowego zabłysnął jasno oświetlony, owalny otwór.
Astronom manipulował chwilę gałkami. Okrągła platforma służąca do lądowania pojazdów rakietowych zajęła centralne położenie i poczęła szybko rosnąć. Po kilkunastu sekundach wypełniła sobą cały ekran. Jednocześnie w oświetlonym otworze ukazała się ciemna sylwetka człowieka w skafandrze.
Krawczyk, Sokolski i Kalina z napięciem wpatrywali się w jasną plamę włazu. Metalowa siatka ażurowej konstrukcji miotacza zakrywała nieco obraz, bez trudu jednak można było stwierdzić, co dzieje się pod grzybem.
Oto postać w skafandrze przełożyła nogi przez krawędź otworu i ostrożnie zsunęła się na wąski pomost otaczający pierścieniem wieżę miotacza. Po chwili we włazie pojawił się drugi człowiek, trzymający w rękach jakiś przedmiot. Podał go pierwszemu i również zszedł na pomost.
Potem ukazała się trzecia postać, a za nią czwarta i piąta. Nadal wynosili na zewnątrz jakieś przedmioty. Jeden z ludzi przesunął się do dużego reflektora umieszczonego po drugiej stronie pomostu i za chwilę rażący, żółty blask uderzył w oczy uczonych.
Andrzej ograniczył zakres odbieranych fal świetlnych i reflektor jakby przygasł.
— Patrzcie! — zawołał nagle Wiktor.
Dwoje ludzi odbiło się lekko od krawędzi pomostu i błyskając pistoletami odrzutowymi, służącymi do swobodnego poruszania się w przestrzeni kosmicznej, wolno popłynęło w kierunku głowicy miotacza. Kilka regulujących prędkość i kierunek lotu wystrzałów i obie postacie wylądowały pod ażurową czaszą. Pistolety odrzutowe łatwo pokonywały niewielką w pobliżu osi Celestii siłę odśrodkową.
Od pomostu odbiła się nowa postać. Ciągnąc za sobą na linie przedmioty wyniesione na zewnątrz szybko zbliżała się ku dwóm poprzednim osobom.
— Będą naprawiać miotacz — szepnął Sokolski, jakby głośną rozmową bał się spłoszyć ludzi obserwowanych z odległości wielu tysięcy kilometrów.
— Zmienię Suzy i spróbuję sprawdzić, co oni tam robią — przerwał ciszę Kalina kierując się ku drzwiom.
— Nie może tego zrobić sama Suzy? — zdziwił się Krawczyk, lecz Włada już nie było w pracowni.
— Dobry chłopak, tylko trochę zapaleniec — uśmiechnął się astronom. Tymczasem Kalina, znalazłszy się w niewielkim, okrągłym pokoju, zawołał:
— Suzy! Zmiana obsady! Możesz odpocząć!
— Dlaczego? — rozległ się młody, dziewczęcy głos.
— Muszę sprawdzić, co oni tam robią.
— Mogę to zrobić i ja.
— Tak, ale… — szukał w myślach argumentu. — To może być niebezpieczne.
— Choćby nawet, to co? Nie bój się, nie zgubię „Łazika”.
— Wiem, ale…
Przez chwilę panowała cisza.
— Jeśli już tak koniecznie chcesz ich zobaczyć z bliska, to zjadę — odezwała się dziewczyna. -Ale za dziesięć minut wpuścisz mnie z powrotem.
— Oczywiście! — ucieszył się chłopak. — Możesz zresztą obserwować tymczasem przez pantoskop.
— Dobrze, już dobrze.
Pionowa, błyszcząca rura wyrastająca jak kolumna w samym środku salki poczęła wolno pogrążać się w podłodze. W suficie ukazał się okrągły otwór, zakryty dotąd płytą przymocowaną do szczytu rury.
Na płycie, w wygodnym fotelu, trzymając smukłe, ciemnobrunatne palce na białej, niewielkiej klawiaturze, siedziała młoda Mulatka. Prawa jej dłoń schowana była w grubej rękawicy przytwierdzonej do pulpitu kierowniczego.