Выбрать главу

Wyciągnął rękę. Natrafił na jakąś metalową rurę, która wydała mu się tak zimna, że odruchowo cofnął dłoń.

Znów za ścianą rozległy się kroki. Skupił myśli usiłując odtworzyć wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin. Pamiętał, że późnym wieczorem zwlókł się z posłania i ruszył chwiejnym krokiem wraz z falą postaci, dziwacznie pstrych w migotliwej łunie pochodni.

Tempo rozwoju wydarzeń sprawiło, że stracił kontakt z Malletem i innymi przywódcami Nieugiętych. Rozpoczęli akcję bez niego.

Ta myśl nie dawała mu spokoju. Nie dlatego, aby podejrzewał, iż zapomnieli o nim. Od Margaret dowiedział się o aresztowaniu Malleta i zajściach w dzielnicy murzyńskiej. Widocznie sytuacja wymagała natychmiastowego działania. Horsedealer rozumiał, że w pewnych wypadkach nie ma czasu na porozumiewanie się. Prócz tego po korytarzach krążyły patrole policyjne, co utrudniało łączność.

Jednak jego obecność wśród przywódców powstania była w tej chwili niezbędna. Czy Smith i Cornick potrafią dać sobie radę bez niego i Malleta? Każda minuta zwłoki może mieć ogromną wagę.

W przejściu, prowadzącym przez kręte schody na skwer Greena, powstał zator. Potrącany, śpieszący się, aby nie zostać w tyle, Horsedealer nagle stracił równowagę i runął ze znacznej wysokości. Przelotne oparcie się o zbitą ludzką masę osłabiło upadek, mimo to jednak doznał silnego wstrząsu i potłuczenia. Mógł być stratowany, ale dwóch robotników idących przed nim, których trochę poturbował spadając, podniosło go i ułożyło prawdopodobnie w jakimś magazynie.

Przeleżał tak w odrętwieniu wiele godzin, jak długo — nie wiedział.

Uniósł się nieco i uczuł piekący ból stłuczonego ramienia.

Raz po raz opanowywała go rozpacz, że leży w tym ciemnym lochu samotny i bezużyteczny. Horsedealer wmawiał w siebie, że jest zdrów i pełen sił, ale ból i wyczerpanie za każdym zrywem okazywały się silniejsze. Na domiar złego dokuczało mu coraz bardziej pragnienie.

Tupot na korytarzu znów wzmógł się, dały się słyszeć jakieś donośne męskie głosy, ale Horsedealer nie mógł zrozumieć, o czym mówią. Wydawało mu się, że ktoś kogoś woła. Miał ochotę zawołać na cały głos — może go usłyszą. Ściana korytarza jest cienka, pewnie blaszana, jak przeważnie na tych poziomach Celestii. Ale kto otworzy te drzwi? Jeśli policja? Co by się stało, gdyby spotkał agentów Summersona?

Po chwili tumult przycichł, jak gdyby, rozpłynął się w zapadającej ciszy.

„Jeszcze gorzej” — pomyślał Horsedealer. Dopiero teraz uczuł cały ciężar samotności. Już nawet krzyk nie pomoże, bo nikt go nie dosłyszy. Umrze sam w tej złowrogiej ciszy i ciemności. Umrze wtedy, kiedy tak bardzo powinien żyć i pomagać ludziom.

Czyimś pośpiesznym krokom zawtórował stuk otwieranych drzwi i snop jasnego światła wpadł z korytarza do wnętrza.

W otworze niskich drzwi ukazała się głowa.

— Jest tu kto? — zapytał mocny glos. Filozof przetarł oczy. Pośpiesznie, jak gdyby w obawie, że się spóźni, zawołał:

— Stephen! Stephen Brown postąpił parę kroków.

— Nareszcie! — odetchnął z ulgą. — Szukaliśmy cię wszędzie już od wczoraj. Leżałeś tu ze 20 godzin. Dopiero Bili powiedział, że widzieli, jak spadłeś ze schodów, i że gdzieś ci? tu położono. Ale miejsca dokładnie nie pamiętał. Jest ciężko ranny… Nie wiadomo, czy wyżyje. Nie było mowy, aby szukał z nami. Szukaliśmy chyba ze dwie godziny. I dopiero tu… No, to się Johnny ucieszy! Ale, ale, muszę dać znać chłopcom, żeby przerwali poszukiwania i przynieśli nosze.

To mówiąc Stephen wyskoczył na korytarz i zagwizdał w umówiony sposób. Po chwili kilku powstańców było już przy nim. Powiedziawszy każdemu, gdzie i co ma robić, z jednym z nich powrócił do filozofa.

— Masz, wypij wina, to cię wzmocni — powiedział przysuwając szyjkę płaskiej, niedużej butelki do ust chorego. — Czy jesteś mocno potłuczony?

Horsedealer przez cały czas uśmiechał się do przybyłych jak dziecko, które spotkała wielka radość.

— Mam stłuczone ramię. W głowie mi się kręci… Nie mogłem iść… Ale to głupstwo. Już jestem z wami. Powiedzcie, co się dzieje w Celestii? Czy nasi trzymają się? Przecież ja nic nie wiem.

— Jesteśmy górą! — w głosie Stephena brzmiała radosna nuta triumfu. — Summerson i Godston aresztowani, Kuhn i Harrimann także pod kluczem. Kruk ogłosił się prezydentem.

— Bernard Kruk?

— Właśnie on. Zajął tajną centralę prezydencką. Summersonowi nawet do głowy nie przyszło… Cały czas porozumiewał się z tej centrali z nami, to znaczy z Cornickiem — poprawił się.

— Kto? Summerson? — Horsedealer nic już nie rozumiał.

— Ależ mówię, że Kruk — sprostował Stephen. — Potem jeszcze dołączył do niego Green, to znaczy do Kruka, i bojówki Agro uderzyły razem z nami na policję. Tymczasem Kruk, Green i Johnny schwytali Summersona.

— Czy walki z policją jeszcze trwają?

— Już dawno po wszystkim. Dyrekcja jest w naszych rękach. Jak już mówiłem, z pomocą przyszli nam ludzie Agro. Przyłączyli się do nas z doskonałym uzbrojeniem. To bardzo ważne, bo z bronią było kiepsko. Właściwie z całym Sialem poszło łatwiej niż myśleliśmy. Nie mogli użyć Green-Boltów, bo Kruk wyłączył reaktor. Policja zupełnie straciła głowę…

Stephen zamyślił się.

— To, że diabeł jest z nami, dużo pomogło.

— Diabeł? — zdziwił się niepomiernie filozof.

— Co? Więc ty nic nie wiesz?

— To nasz diabeł — wtrącił się do rozmowy stojący obok chudy wyrostek. — Przyleciał stamtąd — pokazał ręką w dół. — Ani gazy, ani elektryty nic mu nie mogą zrobić. A jaki okropnie mądry…

Horsedealer czuł zamęt w głowie.

— Jaki diabeł? — zniecierpliwił się.

— A od tamtych, z Towarzysza Słońca, których Summerson chciał zniszczyć miotaczem. Filozof nic już nie rozumiał. A więc rzeczywiście przyleciała jakaś rakieta? Ale skąd diabły? To absurd!

— Kto przyleciał z Towarzysza Słońca? Chyba ludzie?

Stephen zastanowił się. Sprawa ludzi, których nie widział na oczy, chociaż słyszał o nich już niemało niezwykłych opowiadań, była dla niego wciąż jeszcze abstrakcją.

— No tak. Niby ludzie. Mądrzy ludzie. Tylko że do nas przysłali jakiegoś diabła na pięciu nogach.

Filozof zrozumiał, że od Browna nie dowie się wiele więcej.

— Nieście mnie do Malleta.

Brown nie zastał Malleta w dyrekcji policji. Okazało się, że Johnny wezwany został na naradę do nowego prezydenta i prosił, aby go natychmiast zawiadomić, jeśli Horsedealer będzie odnaleziony.

— Kruk tworzy nowy rząd — oświadczył Cornick witając się serdecznie z leżącym na noszach filozofem — i chcemy, abyś ty tam był koniecznie. Inaczej Kruka obsiada i nic się w świecie nie zmieni na lepsze…

Horsedealer uniósł nieco głowę i wpatrując się z niepokojem w twarz Letta zapytał:

— Czy to prawda, że przybył ktoś z Towarzysza Słońca?

— Jeszcze nie.

— Nie… — oczy Horsedealera przygasły.

— Green jest zdania, że najpierw powinien polecieć tam ktoś od nas.

— Tam polecieć? — filozof zmarszczył brwi. — Nie rozumiem. Przecież odległość…

— Odległość jest nieduża — przerwał Cornick. — Jakieś 500 kilometrów. Rakieta znajduje się wewnątrz strefy dezintegracji.

— Rakieta?! A mówiłeś, że nikt nie przybył?

— No, bo z ludzi nikt nie przybył. Jest tylko „metalowy diabeł”.

Nim Horsedealer zdążył zadać nowe pytanie, do Cornicka podeszła czarnooka dziewczyna wzywając go do telefonu. Wrócił wkrótce podniecony i dobrej myśli.