Выбрать главу

— Dzwonił Williams. Mamy cię zaraz dostarczyć na 18 poziom. Bradley czeka. Już powołano nowy rząd. Kruk chce cię prosić, abyś został jego pierwszym doradcą. To już dobrze. Bardzo dobrze.

Uniesiono nosze z ziemi i ruszono ku windzie.

— Czy Johnny wszedł do rządu? — zapytał chory.

— Tak. Powołano nowe ministerstwo — odrzekł Cornick idąc obok noszy. — Ma się ono zajmować różnymi sprawami ważnymi dla nas — „szarych”. No i również dla Murzynów. Chodzi o to, aby „sprawiedliwcy” nie pozwalali sobie za wiele.

— A inne stanowiska?

— Dean Roche, przyjaciel Kruka, został ministrem ochrony zewnętrznej. To porządny chłopak.

— Dobrze. A dalej?

— Mellon ma być od gospodarki, Loch został jego zastępcą. Utworzono poza tym jeszcze jedną, nową funkcję — wiceprezydenta. Po dłuższych targach został nim David.

— David? — Horsedealer skrzywił się niechętnie.

— Sekretarzem prezydenta jest po staremu Williams.

— A Green?

— Green nie chciał być żadnym ministrem, choć go Kruk namawiał. Powiedział, że wystarczy mu funkcja drugiego doradcy prezydenta. Trzecim doradcą jest Schneeberg.

— Mówisz, że Green nie chciał przyjąć żadnego kierowniczego stanowiska?

— Tak.

— To ciekawe… Filozof zamyślił się.

Weszli do windy. Lett nacisnął guzik.

— Czy wyznaczono nowego dyrektora policji? — zapytał Horsedealer.

— Z tym to najtrudniejsza sprawa. Najpierw Mellon wysunął Locha, ale się Kruk, Mallet, a nawet Green nie zgodzili. Johnny chciał, aby był Smith, ale Mellon i David sprzeciwili się. Green wysunął Daltona. Kruk już się zgodził, ale Johnny stawia twardo sprawę, że musi to być ktoś, kto nie będzie zależał od nikogo. I że policję trzeba werbować od nowa.

— Ma rację. To bardzo ważne.

— Zdaje się jednak, że przepchają Daltona albo ostatecznie Williams zostanie dyrektorem. W tej chwili zresztą kieruje on strażą prezydencką.

— Co to za straż? Czy są tam nasi chłopcy?

— Jest paru. Ale najwięcej od Greena i z dawnej policji. Wyszli z windy na skwer otaczający siedzibę rządu.

— Bradley czeka w hallu — wyjaśnił Lett.

Przed głównym wejściem do apartamentów prezydenta pełniło wartę czterech uzbrojonych strażników.

— Do prezydenta Kruka — oznajmił Cornick podchodząc do strażników.

— Prezydent nikogo nie przyjmuje — odrzekł jeden ze strażników zagradzając sobą wejście.

— Przychodzimy z polecenia ministra Malleta. Musicie nas wpuścić! — zdenerwował się Lett.

— To się dopiero okaże. Nam może rozkazywać tylko pan Williams albo sam prezydent. Strażnik kiwnął na kolegę, aby go zastąpił, i znikł we drzwiach.

— A tego po co tu taszczycie? — zapytał pogardliwie drugi strażnik wskazując palcem na leżącego na noszach Horsedealera.

— Mili! Mógłbyś mówić z większym szacunkiem o pierwszym doradcy prezydenta! — zawołał Lett.

Strażnik podszedł bliżej do noszy. Obrzucił rozbawionym wzrokiem wynędzniałą postać filozofa, podarte, poplamione ubranie i nie goloną od wielu dni brodę chorego.

— Nie lubię głupich żartów. Nie będziecie tu ze mnie idioty robić. „Doradca prezydenta!” A może minister? Znam tego starego dobrze…

Letta ogarnęła wesołość. Już chciał sprowokować strażnika do dalszych niefortunnych wynurzeń, gdy drzwi rozwarły się bezszelestnie i stanął w nich Williams.

— Witam pana w imieniu prezydenta — powiedział tonem nieco uniżonym i zbliżywszy się do noszy uścisnął z szacunkiem dłoń Horsedealera.

John Mallet odłożył cygaro.

— Mogę się zgodzić na kandydaturę Daltona pod warunkiem, że jego zastępcą będzie Lett Cornick — powiedział głosem spokojnym, lecz zdecydowanym.

— A któż to taki ten Cornick? — zapytał Mellon. — Ja go nie znam.

— Ani ja — dorzucił David.

— Cornick odegrał poważną rolę w obaleniu Summersona — wyjaśnił Green. — To bliski współpracownik ministra Malleta. Nie bez znaczenia jest tu również fakt, że on to właśnie uwolnił obecnego prezydenta, gdy był uwięziony i skazany na śmierć…

— Zdaje się, że uwolnił i ciebie? — wtrącił David.

— Tak. A ściślej — jego ludzie. Sądzę, że Cornick w pełni zasługuje na zaufanie rządu. Chociaż nie ma przygotowania do trudnej funkcji wicedyrektora policji, uważam jego kandydaturę za godną poważnego rozważenia. Co sądzisz o tym, Bernardzie? — zwrócił się do Kruka, z którym w ciągu ostatniej nocy zdążył już przejść na „ty”.

— Sądzę, że… również Dalton nigdy nie był dyrektorem policji.

Zapanowała na chwilę cisza, jak gdyby w oczekiwaniu dalszych słów nowego prezydenta, którą przerwała dopiero uwaga Davida:

— Na stanowiskach kierowniczych fachowość nie jest najważniejsza. Jednak uważam za niezbędne obsadzenie średnich i niższych stanowisk ludźmi wykwalifikowanymi.

— I ja tak sądzę — kiwnął głową z aprobatą Mellon.

— Czyli proponują panowie przejęcie całego aparatu policyjnego w spadku po Godstonie? — sprecyzował Kruk.

— Powiedzmy, nie całego — zastrzegł się pośpiesznie David.

— Elementy zdemoralizowane przez Summersona, szczególnie znienawidzeni szpicle, brutale, łowcy łapówek, zausznicy Godstona i agenci — nadzorcy w zakładach — nie powinni wrócić do policji — rzekł Green. — Jednak wielu policjantów to ludzie karni, sprężyści, zdyscyplinowani, którzy jeśli znajdą się pod właściwym kierownictwem, będą z pełnym oddaniem pracować dla nowego rządu.

— Póki nie zjawi się inny… — dorzucił z ironią Mallet, otaczając się kłębami dymu.

— Dlatego trzeba, oprócz funkcjonariuszy starej policji, powołać również nowych ludzi — odparł natychmiast Green. — Byliby to ludzie moi i Mellona, jak również pańscy ludzie, panie Mallet. Sądzę, że zaraz potem można powołać czarną policję.

— Co ty pleciesz? — ofuknął go Mellon.

— Stworzenie policji murzyńskiej zostało już zatwierdzone przez prezydenta Kruka — powiedział spokojnie John, z satysfakcją obserwując piorunujące wrażenie, jakie wywierają jego słowa na Mellonie i Davidzie.

— Kiedy?

— Trzy dni temu. W czasie pierwszych starć, na godzinę przed wyłączeniem centralnego reaktora — wyjaśnił Roche.

— Ależ wówczas jeszcze Summerson był u władzy!

— To nie zmienia sytuacji — rzekł Bernard oschle. — Przyrzekłem czarnym wolność. Między innymi również prawo do własnej policji. Decyzja moja jest nieodwołalna.

Mellon zgasił gwałtownie papierosa i wstał z fotela. Twarz mu spąsowiała.

— Wobec tego nie mamy co tu dyskutować — wyrzucił z siebie ochryple. — Nie po to obalaliśmy Summersona, aby…

Ale Green nie pozwolił mu dokończyć.

— Uspokój się! Jeśli będziemy się obrażać wzajemnie na siebie — do niczego nie dojdziemy. Morgan tylko czeka, abyśmy zaczęli się kłócić. W warunkach wyjątkowych przyszły prezydent miał prawo dawać przyrzeczenia. I powinien je dotrzymać, choćby to chodziło o Murzynów. Przejdźmy lepiej do konkretów. Nie sądzę, aby prezydent miał zamiar powoływać policję murzyńską jako zupełnie oddzielny aparat. Raczej chyba będzie ona podlegać wybieranemu właśnie teraz dyrektorowi całej policji. Czy tak? — zwrócił się do Kruka.

Bernard skinął głową.

— No, na to w ostateczności można się zgodzić — rzekł Mellon siadając znów w fotelu. — W żadnym jednak przypadku nie można dawać czarnym broni do ręki.