— Niech i tak będzie — rzekł pojednawczo Kruk, unikając gniewnego spojrzenia Malleta. -Zresztą wszystkie szczegóły omówimy i ustalimy z Daltonem i Cornickiem, których kandydatury uważam za przyjęte.
Nie było sprzeciwu.
— Do organizowania policji trzeba przystąpić jeszcze dziś — ciągnął Bernard. — Musimy się śpieszyć, gdyż Morgan kategorycznie odmawia rozwiązania swych bojówek, dopóki inne grupy nie oddadzą broni. A przecież nie możemy liczyć tylko na straż prezydencką. Nieugięci zdadzą broń w ten sposób, iż do policji włączona będzie uzbrojona grupa, która zbierze następnie resztę broni od swych kolegów. To samo, sądzę, powinni zrobić ludzie Agro. Murzyni zdadzą broń na ręce Nieugiętych, którzy przekażą ją policji. Jutro rano zatelefonuję do Morgana. Zaproponuję mu, jak to uzgodniliśmy, stanowisko pierwszego wiceprezydenta i ustalę z nim sprawę złożenia broni i rozwiązania bojówek. Myślę, że wystarczy trzydniowy termin.
— A jeśli odmówi? — zapytał David.
— Nie widzę powodów. Wykazujemy maksimum dobrej woli.
— Sądzę, że dobrze będzie dać mu do zrozumienia, że jeśli nie rozwiąże bojówek, będziemy zmuszeni wydać z powrotem broń grupom Agro i Nieugiętych — zaproponował Dean. — A może nawet Murzynom…
— Murzynom? Wykluczone! — zaprotestował ostro Mellon. Dzwonek telefonu przerwał rozmowę. Kruk podniósł słuchawkę.
— Horsedealer? Prosić!.. Oczywiście!..
Po chwili w rozsuniętych drzwiach ukazała się pochylona postać filozofa. Prowadził go pod ramię Williams.
Poprzedniego dnia, gdy przywieziono Horsedealera do siedziby rządu, Kruk widział się z nim tylko przez krótką chwilę. Doktor Bradley po zbadaniu filozofa natychmiast zabrał go do kliniki.
Horsedealer jednak, nie mogąc znieść bezczynności, wytrzymał tam zaledwie półtora dnia. Nowa energia wstąpiła w jego wycieńczone chorobą i głodem ciało. Z godziny na godzinę wracały mu siły — pierzchły dolegliwości. Niemałe znaczenie miała seria zastrzyków i złożonych zabiegów lekarskich, jednak doktor Bradley zdawał sobie w pełni sprawę, że filozof nie tylko medycynie zawdzięcza szybki powrót do zdrowia.
Drugiego dnia odwiedził go w szpitalu Williams. Kruk przeprosił filozofa, że sam nie może przybyć, gdyż trwa właśnie niezmiernie ważna narada. Williams wyjaśnił, że mają być rozstrzygnięte sprawy zaproszenia Morgana do udziału w rządzie, organizacji policji i rozwiązania grup powstańczych oraz ostatecznie ustalony termin i skład delegacji, która ma odwiedzić tajemniczy statek międzygwiezdny przybyły z Ziemi.
Te wiadomości postawiły Horsedealera dosłownie na nogi. Nie zważając na protesty Bradleya i Williamsa postanowił natychmiast udać się do siedziby prezydenta.
Teraz, gdy stanął w progu gabinetu prezydenta Celestii i ujrzał wpatrzonych w siebie sześć par oczu, ogarnęło go uczucie niepokoju i zmieszania. Ale trwało to tylko krótką chwilę.
Bernard Kruk podszedł do Horsedealera z szeroko rozwartymi ramionami, objął go i ucałował serdecznie.
— Jakże się cieszę! — zawołał Green szczerze, ściskając dłonie filozofa.
Również David i Mellon przywitali się z Horsedealerem, jednak bardzo powściągliwie i zimno. Horsedealer nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż raczej krytycznie lustrują niezbyt dobrze dopasowane nowe ubranie filozofa, niż patrzą na niego.
Roche i Mallet przywitali^ się z Horsedealerem na końcu. John tylko położył mu dłoń na ramieniu i rzucił półgłosem krótkie, ale wymowne zdanie:
— Dobrze, że już jesteś…
Zasiedli w fotelach. Bernard pokrótce poinformował Horsedealera o dotychczasowych wynikach narady. Filozof słuchał w skupieniu, kiwając głową. Z wyrazu jego twarzy nie można było wyczytać, co myśli o postanowieniach rządu.
Gdy Kruk skończył, Horsedealer poprosił o głos.
— Przepraszam, że zamiast mówić o tym, co usłyszałem przed chwilą, odbiegnę nieco od tematu. Trudno zabierać głos w sprawach zasadniczych, nie znając wszystkich elementów, z których składa się nasza obecna sytuacja. Łatwo pomylić się w ocenie tej czy innej sprawy. Otóż chciałbym się dowiedzieć konkretnie z waszych ust, dlaczego Summerson z takim uporem dążył do zniszczenia owego niezwykłego statku z Towarzysza Słońca? Choć słyszałem już wiele fantastycznych plotek na temat wyglądu samej rakiety i zamieszkujących ją istot, jednak na to pytanie nigdzie nie znalazłem odpowiedzi. Przecież nie posądzam Summersona o taką naiwność, by wierzył w diabły. A jednak postawił wszystko na jedną kartę…
— Nie przypuszczam, aby to miało jakieś szczególne znaczenie — odrzekł niechętnie David. -W ostatnich miesiącach Summerson zdradzał wyraźnie objawy psychopatii. To był początek obłędu. Tak niezwykłe wydarzenie, jak pojawienie się rakiety z Towarzysza Słońca, było wstrząsem wyzwalającym kryzys. Łatwo wówczas o najabsurdalniejsze urojenia w rodzaju groźby zagłady świata przez diabły. Przebudowa miotacza była już tylko naturalną konsekwencją maniactwa.
— Prosta sprawa — dorzucił Mellon lekceważąco.
— Tak. Prosta sprawa — powtórzył Horsedealer. — Zbyt proste jest to wszystko, co pan powiedział, aby mogło być prawdziwe.
— Nie rozumiem. Przecież Summerson zdradza wyraźnie objawy choroby umysłowej.
— Teraz. W więzieniu — rzucił ironicznie Mallet.
— Chyba nie posądzacie mnie o sprzyjanie Summersonowi?! — oburzył się David. — Badał go doktor Roth.
— Niech się pan nie denerwuje — rzekł z uśmiechem Horsedealer. — Nie chodzi mi bynajmniej o wyjaśnienie, czy Summerson naprawdę zwariował, czy też tylko udaje wariata. O to niech martwią się sędziowie. Mnie interesuje istotna przyczyna przedstawiania ludzi zamieszkujących kolebkę ludzkości jako uosobienia zła i przewrotności. To sprawa wcale niebłaha!
— Chciałbym właśnie — podchwycił Kruk — aby pan, mistrzu, tym się zajął. Archiwum rządowe jest do pana dyspozycji.
Oczy filozofa jakby zwilgotniały. Patrzył dłuższą chwilę na młodego prezydenta, wreszcie powiedział cicho:
— Gdybyż Rosenthal dożył tej chwili…
— Archiwum nie rozproszy jednak wszystkich wątpliwości — odezwał się Green. — A przede wszystkim wymaga dłuższych badań. Tymczasem wyjaśnienie do końca, kim są przybysze z Towarzysza Słońca, to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Dlatego proponuję przyspieszyć termin naszej wyprawy.
— Czy ustalono już, kto weźmie w niej udział? — zapytał Horsedealer.
— W zasadzie… tak — odrzekł Kruk. — Panowie David, Green i Roche. Przewodniczyć delegacji będzie wiceprezydent David. Właśnie chcemy ustalić dzień wizyty.
— Proponuję, abyśmy wylecieli pojutrze rano — podjął Green. — Trzeba jak najszybciej położyć kres plotkom i domysłom. Są dowody, że pewnym ludziom zależy na rozpuszczaniu bardzo tendencyjnych wiadomości, które mają podważyć zaufanie do rządu.
Słowa Greena docierały z trudem do świadomości Horsedealera. Ogarnęło go okropne uczucie żalu, że Green, David i Roche polecą… a on zostanie… Zostanie i umrze zwyczajnie, jak jego ojciec i dziad, w nieświadomości spraw ogromnych i ciekawych, z myślą uwięzioną w kole kłamstw.
— W rakietce są, zdaje się. cztery miejsca? — zapytał, patrząc uparcie w oczy Bernarda.
— Tak. Cztery. Czyżby pan, mistrzu, chciał?…
— …polecieć do nich!.. — dokończył z błyskiem w oczach filozof.
— Ale czy zdrowie panu na to pozwoli? — odezwał się Mellon.
— To jest oczywiste, że przestępstwem byłoby narażać pana na takie trudy — dorzucił David.
Filozof drżał o swoje szczęście, które zdało się przeciekać mu przez palce.