Выбрать главу

Obrazy rozpłynęły się we mgłę mlecznej tafli ekranu.

Czterej przybysze z Celestii siedzieli jednak dalej nieruchomo w swych fotelach.

Choć wiedzieli, że nadany z taśm pokaz zakończył się, oczy ich utkwione w pustej plamie ekranu zdawały się wyczekiwać dalszych obrazów.

Dłuższą chwilę panowało milczenie. Pierwszy przerwał je Green wyrzucając z siebie niemal jednym tchem potok słów.

— Wspaniałe! Superfantastyczne! Niesłychane! Bajeczne! — entuzjazmował się wydawca. -To rewelacja, jakiej świat nie widział. Musi pani odprzedać mi kopię tego filmu. Koniecznie! Oczywiście razem z aparaturą, a przynajmniej z jej planami. Niech pani stawia cenę. Płacę gotówką, a nawet jodem. Czystym jodem. No, ile? Ile pani żąda za to cudo?

Kora uśmiechnęła się.

— Po cóż nam wasze pieniądze? Jodu wytwarzamy tyle, ile nam potrzeba. Aparaturę i taśmy otrzymacie darmo. Niech mieszkańcy Celestii poznają prawdę o Ziemi.

Brwi Greena ściągnęły się zdziwieniem.

— Jak to? Za darmo?

— Będzie to dar Astrobolidu dla Celestii. Wydawca zasępił się.

— Dar? Ale dla kogo, konkretnie?

— Dla wszystkich mieszkańców waszego świata.

— Nie rozumiem… Kto go więc otrzyma?

— Przedstawiciele całego waszego społeczeństwa. Jakieś przedstawicielstwo, rada czy rząd…

— No dobrze, ale ja mam wyłączne prawo eksploatacji telewizji i radia w Celestii. Zagwarantowane umową z rządem.

Na twarzy Kory odbiło się zakłopotanie.

— Ostatecznie — wtrącił się do rozmowy Kondratiew — rząd może wam zlecić wyświetlanie na ściśle określonych warunkach.

— No, to w porządku — ucieszył się potentat telewizji. — Już ja się dogadam z Krukiem. Nieprawdaż? — mrugnął znacząco do Roche'a.

— Chwileczkę — przerwał przysłuchujący się dotąd w milczeniu rozmowie David. -Powiedzmy: rząd otrzyma od pani w prezencie tę aparaturę i filmy. Jesteśmy jednak ludźmi interesu. Po co mamy sobie oczy mydlić? Kto stawia — ten i żąda. Nikt nikomu guzika za darmo nie daje, a cóż dopiero takie cudo, jak to nazwał Green. Niech więc pani powie konkretnie, czego żądacie?

— To nieporozumienie — roześmiała się Kora.

— U nas, podobnie jak i na Ziemi, takie pojęcia jak pieniądz, sprzedaż czy zysk przestały już dawno mieć praktyczne znaczenie — wyjaśnił młody mężczyzna o nieco dziwnej dla Celestian, śpiewnej wymowie. — Przeszły po prostu do historii. Dajemy wam aparaturę i taśmy, nie kierując się żadnym własnym interesem. Po prostu: nic w zamian nie chcemy. Tak, jakbyście otrzymali podarunek od kogoś bardzo bliskiego, podarunek bez zobowiązań — usiłował wytłumaczyć przykładem.

David kiwał bez przekonania głową.

— No cóż? Cieszymy się z waszej hojności. Bardzo się cieszymy.

— Tak! Tak! To naprawdę piękne z państwa strony — zahuczał tubalnie Green. — Ale teraz niech pani pozwoli, choć to nie bardzo wypada dopominać się o prezenty, że się o coś zapytam: kiedy otrzymamy aparaturę i filmy? Czy jeszcze w tym miesiącu?

— Trochę wcześniej. Za półtorej godziny — roześmiał się Sokolski.

— Ma pan gotowe na składzie? — ucieszył się Green.

— Nie. Wyszukam tylko odpowiednie plany i przekażę na zespół uniwerproduktorów.

— Uniwerproduktorów? — zaciekawił się Dean. — Co to takiego?

— Są to automaty produkcyjne wytwarzające dowolne urządzenia zgodnie z przekazanymi im planami.

— Jak to dowolne?

— Po prostu zakres ich możliwości produkcyjnych jest niemal nieograniczony. Wykonują one pracę wielu dawniej odrębnych zakładów. Porównując ze strukturą wytwórczości w XX wieku, można by je nazwać miniaturowymi kombinatami. W ten sposób zespół ich może zastąpić w praktyce cały przemysł, oczywiście z tym zastrzeżeniem, że ilościowo zdolność produkcyjna jest niewielka, można powiedzieć — na potrzeby domowe.

Oczy Greena zaiskrzyły się.

— Czy można by zobaczyć te urządzenia?

— Bardzo chętnie oprowadzę was po całym Astrobolidzie.

— Teraz jednak pozwólcie na obiad — powiedziała przewodnicząca podnosząc się z fotela.

— Czy ten obiad też z tego uniwer… pro… duktora? — zaśmiał się niepewnie David.

— Owszem. Częściowo…

— Może powie pani, że zamiast mięsa wieprzowego wkłada pani do cudownej maszyny rulon planów? — dowcipkował Green.

— Tak, w istocie — uśmiechnęła się Kora. — Z tym tylko sprostowaniem, że plany przedkładane uniwerproduktorom niewiele mają wspólnego ze zwykłymi planami kreślonymi na papierze. Są to właściwie instrukcje zapisane w kryształach.

Green słuchał z widocznym przejęciem, notując sobie w pamięci słowa uczonej.

— Właściwie pierwsze udane próby syntezy prostszych białek miał) miejsce już w drugiej połowie XX wieku — ciągnęła dalej Kora. — Metody otrzymywania ich, choć stale doskonalone, były jednak bardzo skomplikowane i kosztowne, tak iż jeszcze w początkach XXII wieku masowa przemysłowa produkcja syntetycznych środków żywnościowych nie opłacała się. Dopiero przewrót w chemii wywołany odkryciem tzw. „granicznych sum pól energetycznych”, upraszczający wszelkie procesy chemiczne, otworzył szerokie perspektywy produkcji syntetycznej żywności. Dziś jesteśmy w stanie wytwarzać masowo niemal dowolne produkty żywnościowe, zarówno w postaci skondensowanych preparatów odżywczych, jak i zwykłych potraw, jakie konsumowali ludzie od tysięcy lat.

Przeszli do obszernej sali pełnej łagodnego światła i zieleni. Kilka stolików z przezroczystej plastycznej masy kryło się w cieniu obsypanych białym kwieciem drzew.

Przewodnicząca rady Astrobolidu poprosiła gości do dużego, okrągłego stołu, wspartego na błyszczącej rurze wystającej z podłogi.

Green nie mógł jeszcze wrócić do równowagi po rewelacjach Kory.

— Nie wiem, czy mógłbym się odzwyczaić od prostego befsztyka — mówił kiwając smętnie głową. — Cóż to za przyjemność — żywić się pigułkami.

— Masz słuszność — przytaknął siadając obok niego Andrzej Krawczyk. — Dlatego też odżywianie preparatami skondensowanymi stosuje się raczej w wyjątkowych okolicznościach. Poza tym nie tylko względy smakowe odstręczają od całkowitego przerzucenia się na pigułki. Odżywianie takie, stosowane przez dłuższy, kilkuletni okres, powoduje pewne nieodwracalne zmiany w uzębieniu i przewodzie pokarmowym, co nie jest zbyt wygodne ani przyjemne. Przejdźmy jednak od teorii do praktyki. No, Renę! Jaki dziś dajesz jadłospis?

Siedzący przy drugim stole inżynier gospodarczy Astrobolidu uśmiechnął się nieco zażenowany.

— Nie wiem, czy gościom naszym będą smakować ziemskie potrawy, choć usiłowałem znaleźć coś zbliżonego do jadłospisu z końca XX w. Guziki: pierwszy, drugi i trzeci — dania mięsno-jarzynowe; czwarty i piąty — zupy ekstraktowe; szósty i siódmy — soki; ósmy — lody; dziewiąty — pieczywo słodkie, i dziesiąty — owoce — wyrzucił z siebie szybko. — Guziki znajdują się pod blatem stołu — dodał.

— Wolniej, Renę! — zawołała Rita. — Wątpię, czy nasi goście będą mogli zapamiętać, co który guzik oznacza. Zresztą, te objaśnienia nic nie mówią o smaku.

— Najlepiej podać wszystko na stół i niech każdy wybiera, co woli — rzekł Andrzej naciskając kilka guzików.

Za chwilę poczęły ukazywać się w okrągłym otworze na środku stołu małe talerzyki z dymiącymi potrawami i szklanki pełne barwnego płynu. Po sali rozszedł się smakowity zapach gorących potraw.