Выбрать главу

— Bardzo to apetycznie wygląda — szepnął Green do siedzącego obol; Davida — ale nie wiem, czy się tym można najeść.

— Czy w ogóle można jeść, jeśli to wszystko sztuczne?

— Spróbować chyba nie zaszkodzi — odparł wydawca przysuwając do siebie talerzyk, na którym znajdował się jakiś brunatny kawałek przypominający befsztyk, a obok niego żółta i zielona papka.

— No to jedz. Ja poczekam.

Green nabrał na koniec widelca tajemniczej papki i odkrajał kawałeczek rzekomego mięsa. Przez chwilę żuł w skupieniu.

— Niezłe — zawyrokował wreszcie — choć trochę mało słone i jakby słodkie. Widząc, że Green zabiera się energicznie do jedzenia, David zdecydował się pójść w jego ślady.

Zjadłszy swoją porcję Green sięgnął po drugą, podobną. Zauważyła to Kora i uśmiechając się z lekka rzekła:

— Dziwią was z pewnością niewielkie porcje potraw. Jednak ich siła odżywcza ponad ośmiokrotnie przewyższa dawne potrawy pochodzenia roślinnego i zwierzęcego. Tylko płynów wypijamy tę samą ilość, gdyż konieczne to jest dla cyrkulacji wody w organizmie. Za kilka minut poczujecie, jak te potrawy sycą.

— Czy wszystko to, co jemy, jest wytworzone syntetycznie? — zapytał Dean.

— Wszystko z wyjątkiem owoców.

— Czy owoców nie możecie państwo fabrykować sztucznie? — zaciekawił się David.

— Nie byłoby to celowe, wszędzie mamy dość drzew i krzewów. Utrzymują one zasadniczy proces krążenia tlenu i węgla w przyrodzie. Dziś na Ziemi, w okresie syntetycznej produkcji żywności, gdy niepotrzebne już są wielkie pola uprawne, miejsce ich zajęły lasy, gaje i ogrody, pełne owoców i kwiatów.

Dean patrzył z zaciekawieniem w twarz Kory.

— Co to są lasy? — zapytał.

— Jak wam to wytłumaczyć? — zastanawiała się. — To są większe skupiska drzew. Pamiętacie? Widzieliście je na pokazie filmowym. Ale dlaczego nie jesz? — zwróciła się do

Horsedealera siedzącego nieruchomo nad napoczętą porcją „pieczeni”. — Czy ci nie smakuje? Filozof podniósł na Korę wzrok utkwiony dotąd w przezroczystym blacie stołu.

— Dlaczego… oni… uciekli? — wyrzekł wolno, jakby zadając pytanie samemu sobie.

Dayid zakrztusił się przełykanym kęsem. Czerwony, mieniący się na twarzy nie mógł przez chwilę przyjść do siebie, wreszcie zachrypniętym głosem warknął:

— Że też nie masz pan innego tematu… Horsedealer spojrzał na niego zimno.

— Nie. Nie mam. Ja chcę… Ja muszę wiedzieć, dlaczego nasi przodkowie uciekli z Ziemi czterysta lat temu. Przecież po tośmy tu przybyli, aby wreszcie dowiedzieć się prawdy.

Dawid wzruszył ramionami.

— Mówiłem, żeby nie wysyłać tego wariata — syknął w stronę Roche'a.

Deanowi również wydawało się w pierwszej chwili, że wyskok starego filozofa nie jest zbyt fortunny. Jednak oburzył go obelżywy zwrot użyty przez Davida.

— Sądzę, że uwagi pańskie, panie David, są nie na miejscu — powiedział siląc się na spokój. -Profesor Horsedealer jest uczonym i choć nie miał dostępu do archiwum — dążył do poznania przeszłości Celestii drogą własnych, długoletnich badań. Cóż w tym dziwnego, że przykłada tak wielką wagę do sprawy, na którą strawił całe życie? Poza tym nie wiem, czy poznanie swej przeszłości musi koniecznie psuć apetyt? — dodał z ironią. — A zagadnienie to powinno ciekawić nas nie mniej niż profesora Horsedealera. Archiwum zawiera poważne luki, nie mówiąc o tym, że jest jednostronnym spojrzeniem na naszą przeszłość.

Rumieniec gniewu oblał twarz Davida. Opanował się jednak, tym bardziej że w duchu przyznawał Roche'owi rację, iż wystąpienie było nietaktowne. Zresztą z pomocą przyszedł mu Green usiłując zbagatelizować zajście.

— No cóż. Małe nieporozumienie. Nie gniewacie się chyba państwo? Już po wszystkim. Gdyby była brandy Summersona, to moglibyśmy wypić na zgodę. Ale a propos: ciekaw jestem, jakie wódki pija się na Towarzyszu Słońca… chciałem powiedzieć na Ziemi — poprawił się nie wiedząc, czy biblijną nazwą, która w jego umyśle łączyła się ciągle jeszcze z mglistym pojęciem piekła, nie uraził gospodarzy.

— Tu musimy, niestety, was rozczarować — odrzekła ze śmiechem Rita.

— Jak to? Czyżbyście, państwo, nie wiedzieli, co to jest wódka, koniak lub cocktail? — zdziwił się Green.

— Na Ziemi napoje alkoholowe zanikły właściwie w końcu XXII wieku — wyjaśnił Kondratiew. — Można powiedzieć: późno. Przyczyną tego jednak był stosunkowo długi i powolny proces przeobrażeń nawyków, tradycji i zwyczajów, zwłaszcza rodzinnych. Właściwie już od początku XXI wieku nie można mówić o alkoholizmie jako o pladze społecznej. Wraz z powszechnym wzrostem stopy życiowej i poziomu kulturalnego począł zmieniać się dość szybko tryb życia człowieka i stąd nastąpił wyraźny zmierzch picia alkoholu.

Tymczasem do Horsedealera, który pod opieką Rity zabrał się wreszcie do jedzenia, podszedł Andrzej. Krótkie spięcie między filozofem a Davidem, zwłaszcza zaś wzmianka Roche'a o badaniach Horsedealera, zaciekawiły go bardzo.

— Przepraszam, że ci przeszkadzam — rzekł nachylając się nad filozofem — ale sam tego chciałeś. Chodzi mi o to, że twoje pytanie trafia, zdaje się, w sedno tego, co jest źródłem konfliktów nurtujących Celestię. Odpowiedź nie należy jednak do prostych, tym bardziej że nie wiem, w jakim stopniu będziemy mogli się wzajemnie zrozumieć. Czterysta lat rozwoju i przemian dużo znaczy. Chciałbym z tobą porozmawiać szerzej na ten temat po obiedzie.

— Już kończę — zapalił się filozof. Sięgnął pośpiesznie po szklankę z jakimś pomarańczowym płynem i wychylił ją kilkoma łykami. Po chwili wstał od stołu przepraszając Rite, do której natychmiast przysiadł się Green.

Horsedealer i Krawczyk usiedli w miękkich, wygodnych fotelach pod rozłożystym konarem kwitnącej jabłoni.

— Twój młody kolega Roche wspomniał, że długie lata prowadziłeś badania nad przeszłością Celestii — rozpoczął astronom. — Wiem, że prawda o przeszłości była starannie ukrywana przez władców waszego świata. Do jakich wniosków o przeszłości Celestii doszedłeś w wyniku badań?

Na twarzy Horsedealera odbiło się zakłopotanie.

— Wniosków? Właściwie są to tylko mgliste domysły. Po prostu w pewnym momencie począłem zdawać sobie sprawę, że to, co głoszą na ten temat ludzie pokroju Summersona, nie może być prawdą. Że cała nasza rzeczywistość opiera się na jakiejś tragicznej pomyłce — zapalał się coraz bardziej filozof. — Że musi istnieć inny, lepszy świat, wolny od zakłamania, nędzy materialnej i moralnej, wolny od prześladowań, terroru i nienawiści… Nie jestem profesorem, jak mnie niesłusznie tytułuje Roche. Nie potrafię myśleć tylko zimno, analitycznie. Szukałem czegoś, co potwierdziłoby moje domysły, moją wiarę w ten inny świat — mówił nieco chaotycznie. — Po prostu wyobraziłem sobie, nie na podstawie dowodów, bo miałem ich zbyt mało, że właśnie takim innym światem jest Ziemia, wasza Ziemia.

Umilkł. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, tylko od pobliskiego stołu dochodził gwar rozmowy, z której wybijał się tubalny głos Greena, usiłującego zabłysnąć elokwencją wobec Rity.

— Niesłusznie mówisz, że nie jesteś uczonym — rzekł wolno Krawczyk. — Nie ten jest uczonym, kto nosi tytuł profesora, a wiedza jego jest martwa i bezpłodna, ale ten, kto na podstawie swych badań i doświadczeń potrafi poszerzyć wiedzę ludzką o otaczającym świecie. Twój obraz świata, tak bliski prawdziwemu obrazowi, opierał się jednak na jakichś dowodach, choćby najbardziej fragmentarycznych. Powiedz sam…