Выбрать главу

— Jak pan widzi, chcą mnie tu trochę podreperować…

Chociaż rozdzielała ich gruba szyba, Dean był przekonany, że głos filozofa biegnie nie osłabiony niczym wprost ku niemu.

— Czuje się pan dobrze? — zapytał astronom ochłonąwszy nieco z wrażenia.

— W tej chwili — świetnie. Ale przed godziną było już ze mną bardzo kiepsko. W Celestii chyba byłby to już koniec… Umilkł i zamyślił się.

— Czy będzie mógł pan wrócić z nami do Celestii? — zaniepokoił się Dean.

— Właśnie dlatego chciałem zobaczyć się jak najprędzej z panem.

— Nasi lekarze radzą, aby profesor Horsedealer pozostał u nas na dłuższej kuracji — wtrąciła Suzy.

— Doktor Summerbrock mówi, że w ciągu trzech tygodni może przywrócić mi młodość… -dorzucił filozof.

— Młodość?… Czyż to możliwe?

— Ten świat, który nas tu otacza, jest tak niezwykły, że gotów jestem wierzyć w cuda. Ale pozostać tu nie mogę. Najbliższe tygodnie mogą być decydujące dla przyszłości Celestii.

— Czyżby sytuacja uległa zmianie? Morgan miał przecież…

— Piętnaście minut temu nadeszła wiadomość, że Morgan objął oficjalnie stanowisko wiceprezydenta.

— A więc w porządku.

— Niezupełnie. Co prawda Morgan rozwiązał swe bojówki i przesłał 14 skrzyń z bronią do dyrekcji policji, ale zastrzegł, że skrzynie te mają być złożone w gabinecie Daltona i pozostać tam tak długo, dopóki ostatnia grupa Nieugiętych nie odda broni.

— Boi się was… — uśmiechnął się Dean. — On zawsze był bardzo ostrożny.

— Gdybyż to tylko była ostrożność… — westchnął Horsedealer.

— Co pan ma na myśli, profesorze?

— Nic nie wiem… Obawiam się jednak, czy zbytnio nie ufamy Morganowi. Bernard Przyrzekł mu całkowite rozwiązanie grup Nieugiętych i złożenie broni w dyrekcji policji do godz. 16.00.

— I dlatego chce pan już wracać?

— Nie wiem, czy nie powinniśmy odlecieć jeszcze dziś wieczorem.

Obawy Horsedealera wydały się Deanowi przesadzone. Przecież w Celestii przebiega wszystko tak, jak postanowiono.

— Porozmawiam dziś wieczorem przez radio z Bernardem. Jeśli istotnie sytuacja będzie wymagać naszej obecności — polecimy. Nie przypuszczam jednak, aby było to konieczne. Niech się pan, profesorze, niczym nie przejmuje i przede wszystkim pilnuje swego zdrowia. To najważniejsze!

— No, ostatecznie… niech tam… — zdecydował po chwili wahania Horsedealer. — Wieczorem porozmawiamy przez radio z Malletem i Krukiem. A teraz niech pan nie marnuje czasu. David i Green pewnie czekają na pana.

Dean i Suzy nie zastali już nikogo w centrali pilota.

— Czy pani wie, dokąd mieli pójść? — zmartwił się Dean. — Pan Kalina obiecał mi pokazać zdjęcia ze startu Astrobolidu.

— Zaraz zobaczymy, gdzie oni są — odparła z uśmiechem Suzy i odczepiła od swej bluzy nieduży, podobny do broszki krążek przypięty jakby dla ozdoby. Położyła go na dłoni. Snop światła z miniaturowego teleprojektora padł na pobliską ścianę i po chwili ukazało się na niej wnętrze jakiejś salki pełnej przezroczystych rur, cylindrów i kuł.

— Są w siódmej sekcji uniwerproduktorów. Zaraz się zgłoszą.

W tej samej chwili obraz na ścianie zakołysał się i jakby obrócił. Sploty przezroczystych przewodów przebiegły gdzieś z góry na dół i w kręgu światła ukazała się twarz Kaliny. Dean domyślił się, że Kalina musiał mieć podobną broszkę-projektor i pod wpływem jakiegoś sygnału wysłanego przez nadajnik Suzy urządzenie zaczęło działać.

— Właśnie miałem połączyć się z wami — usłyszeli nieco przytłumiony głos Kaliny. -Idziemy do biblioteki, aby obejrzeć budowę i start Astrobolidu. Nasi goście chcieli zobaczyć z bliska, jak przebiega produkcja żywności syntetycznej, więc wstąpiłem po drodze do siódmej sekcji, ale już wychodzimy.

— Zaraz będziemy w bibliotece! — zawołała Suzy. Przesunęła jakąś niewidoczną dźwigienkę przy krawędzi broszki i świetlny krąg zgasł raptownie.

Przypiąwszy broszkę do bluzy ruszyła ku drzwiom dźwigu.

Weszli do małej windy, która szybko pobiegła w dół zjeżdżając z VII na III pokład Astrobolidu.

Dean poczuł, że jakiś ogromny ciężar spada mu na plecy. Kolana ugięły się pod nim i gdyby nie silne ramię dziewczyny, niewątpliwie upadłby na podłogę.

— Przepraszam panią, ale co się tu dzieje? — wyszeptał z niepokojem. — Trudno się utrzymać na nogach.

— Jak to? Czyżbyście nie byli przyzwyczajeni do normalnego ciążenia? Teraz z kolei oczy Roche'a rozszerzyło zdziwienie.

— Normalnego? Pani mówi, że to jest normalne ciążenie?

— Tak. Na tym pokładzie, który jest oddalony o 200 m od osi wirowania naszego statku, panuje przyśpieszenie 10m/sek.2, czyli bardzo zbliżone do ziemskiego.

— To znaczy dokładnie dwa razy większe niż nasze normalne na 13 poziomie. I pani to znosi bez trudu?

— Przecież to normalne, ziemskie ciążenie — odparła śmiejąc się Suzy. — Nikt z nas tego nie odczuwa. Oprzyj się o mnie i chodź.do biblioteki — dorzuciła widząc, z. jakim wysiłkiem porusza się Roche. — Tam są fotele, więc odpoczniesz.

— Ależ dam sobie radę — odparł z zażenowaniem. On, który uchodził w Celestii za dobrego sportowca, który popisywał się siłą i zręcznością w gronie kolegów i koleżanek, tutaj czuł upokorzenie. A więc ta idąca obok niego dziewczyna, nawet niższa wzrostem i znacznie wątlejszej budowy niż Sokolski czy Kalina, przewyższa go znacznie siłą i ma prawo ofiarować mu pomoc jak schorowanemu starcowi lub maleńkiemu dziecku.

Ze spuszczonym wzrokiem postępował ciężko obok Suzy, która widząc przygnębienie gościa usiłowała go pocieszyć.

— Choć nie jestem tu autorytetem, ale wydaje mi się, że można stopniowo wprowadzić i na Celestii normalne, ziemskie przyśpieszenie. Przypuszczam, że organizm ludzki w ciągu kilku czy kilkunastu lat przystosuje się do nowych, a właściwie normalnych warunków.

Mlecznobiała tafla drzwi rozsunęła się bezszelestnie. Znaleźli się w długiej, jasno oświetlonej sali. Roche rozglądał się, zapominając o niedawnych perypetiach. Wśród rzeźb i malowideł zdobiących ściany biblioteki rozmieszczonych było kilkadziesiąt niedużych szafek z pulpitami i szereg wygodnych foteli.

— Nie ma ich jeszcze — stwierdziła Suzy i siadając wygodnie w głębokim fotelu zaprosiła Deana ruchem ręki, aby poszedł w jej ślady.

— Jaka piękna sala! Tyle obrazów, rzeźb… — zachwycał się Roche.

Zgiełk podniesionych głosów wtargnął znienacka w ciszę biblioteki. Dean i Suzy spojrzeli ku drzwiom i naraz oboje wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.

W progu stał Kalina uginając się pod ciężarem uwieszonych u obu jego ramion gości.

— Nie! Nie, już nie mogę! Gdzie tu fotel? — stękał Green ciężko dysząc.

— To nie dla nas. Jak wy tu możecie żyć? — wtórował mu cienko David.

Suzy zerwała się z miejsca i krztusząc się ze śmiechu podbiegła do Greena. Również Dean podniósł się z wysiłkiem z fotela i podszedł do przybyłych. Odczuwał jakieś podświadome zadowolenie, że tamci dwaj jeszcze silniej niż on zareagowali na wzrost przyśpieszenia.

— Widzę, że ziemskie ciążenie nie bardzo panu odpowiada — rzekł z przekąsem do pulchnego Davida pomagając mu dowlec się do najbliższego fotela.

— Daj mi pan spokój. Łatwo mówić, gdy się ma takie bicepsy. A mówiłem, że nas tu urządzą… — dorzucił szeptem i opadł ciężko na fotel.

— Wszystko tu u państwa takie super… — podjął Green, któremu miękkie poduszki fotela przywróciły szybko dobry humor. — Nawet ciążenie u was super. Ale może tak mógłby pan choćby na czas naszej wizyty zrobić coś z tym superciążeniem?