Выбрать главу

— Za słaby jest twój miecz, Ormie! — zawołał. Kiedy tamten rzucił się na niego, odmieniec sięgnął ręką do tyłu i wyrwał topór z głowy Ketila. W wirze walki jego przeciwnik zapomniał o ostrożności. Pierwszy cios berserkera odtrącił na bok tarczę, drugi zaś odrąbał prawe ramię nieszczęśnika. Walgard wypadł za drzwi.

Poleciały za nim włócznie. Uciekł do lasu. Krew ojca kapała z niego jakiś czas, póki nie zamarzła i przestała być pomocą dla psów, które wysłano jego śladem. Nawet gdy je zgubił, odmieniec wciąż biegł, bojąc się, że zamarznie. Trzęsąc się i szlochając uciekał na zachód.

VIII

Czarownica czekała, siedząc samotnie w ciemnościach. Niebawem coś wślizgnęło się przez szczurzą dziurę. Spojrzała na niemal niewidoczną polepę i zobaczyła swego chowańca.

Wychudły i zmęczony, nie powiedział nic, zanim nie podczołgał się do jej piersi i nie napił się krwi. Później leżał na kolanach swej pani i przyglądał się jej błyszczącymi oczkami.

— No, więc — zapytała — jak ci poszła podróż?

— Była długa i nieprzyjemna — odrzekł. — Pod postacią nietoperza na skrzydłach wiatru poleciałem do Elfheugh. Często, gdy skradałem się wokół komnat Imryka, byłem bliski śmierci. Ci przeklęci Elfowie są bardzo szybcy i dobrze wiedzieli, że nie jestem zwyczajnym szczurem. A jednak udało mi się podsłuchać ich narady.

— Czy ich plan jest taki, jak przypuszczałam?

— Tak. Skaflok popłynie do Trollheimu, aby napaść na siedzibę Illredego. Liczy, że zdoła zabić króla lub przynajmniej zdezorganizować przygotowania do wojny — teraz, kiedy oficjalnie ogłosił koniec rozejmu. Imryk pozostanie w Elfeugh, żeby przygotować swą prowincję do obrony.

— To dobrze. Stary jarl Elfów jest zbyt przebiegły, ale pozostawiony samemu sobie Skaflok na pewno wpadnie w pułapkę. Kiedy odpływa?

— Za dziewięć dni. Zabierze około pięćdziesięciu statków.

— Statki Elfów płyną szybko, więc powinien być w Trollheimie jeszcze tej samej nocy. Nauczę Walgarda przywoływać wiatr i za jego pomocą dotrze tam za trzy dni. Zostawię mu jeszcze trzy dni na przygotowania. Jeśli ma zjawić się u Illredego na krótko przed Skaflokiem, muszę go tu zatrzymać… hm, będzie potrzebował czasu, żeby dotrzeć do swoich ludzi… no cóż, kierowanie nim nie będzie zbyt trudne, gdyż jest teraz wygnańcem i ucieka tu z rozpaczą w sercu.

— Traktujesz Walgarda bardzo surowo.

— Nie mam nic przeciw niemu, gdyż nie jest on potomkiem Orma, lecz moim narzędziem w trudnej i niebezpiecznej grze. Zniszczenie Skafloka będzie znacznie trudniejsze, niż zabicie jego ojca i braci, czy wywarcie zemsty na siostrach. Ten wychowanek Elfów śmiałby się zarówno z moich czarów, jak i z mojej mocy. — Czarownica wyszczerzyła zęby w półmroku. — Tak, Walgard jest narzędziem, którego użyję do wykucia broni, mającej przeszyć serce Skafloka. Co do samego Walgarda, to dam mu możność zajścia wysoko wśród Trollów, zwłaszcza jeśli zwyciężą oni Elfów. Mam nadzieję, że uczynię upadek Skafloka podwójnie gorzkim, gdy za jego pośrednictwem spowoduję zagładę Alfheimu.

I czarownica znów usiadła i czekała, a sztuki tej nauczyło ją wieloletnie wyczekiwanie na zemstę.

Przed świtem, kiedy szare, zdesperowane światło pełzło po śniegu i oblodzonych drzewach, Walgard zapukał do drzwi kochanki. Otworzyła mu od razu i wpadł jej w ramiona. Był bliski śmierci z zimna i ze zmęczenia, pokryty plamami zakrzepłej krwi; twarz miał wymizerowaną i dzikie błyski w oczach.

Kochanka podała mu mięso, piwo, dziwne napary z ziół i niezadługo mógł już przytulić ją do siebie. — Tylko ty mi pozostałaś — wymamrotał. — Niewiasto, której piękność i rozpusta stała się przyczyną tego nieszczęścia, powinienem cię zabić, a później przebić się mieczem.

— Czemu to mówisz? — zapytała z uśmiechem. — I cóż w tym złego?

Zanurzył twarz w jej pachnących włosach. — Zabiłem mego ojca i braci — rzekł. — Jestem wygnańcem, który nie będzie mógł za to odpokutować.

— Co się tyczy zabójstw — odparła — świadczą one tylko, że jesteś silniejszy od tych, którzy ci zagrażali. Czy to ważne, kim oni byli? — Wpiła w niego zielone oczy. — Ale skoro nie daje ci spokoju myśl o wykończeniu krewnych… powiem ci, że jesteś niewinny.

— Co takiego? — zamrugał oczami w oszołomieniu.

— Nie jesteś synem Orma, Walgardzie, zwany Berserkerem. Posiadam podwójny wzrok i powiadam ci, że nawet nie jesteś człowiekiem. Pochodzisz z tak starożytnego i szlachetnego rodu, iż z trudem mógłbyś wyobrazić sobie swe prawdziwe dziedzictwo.

Walgard zesztywniał. Zacisnął ręce na jej przegubach tak mocno, że posiniały, i zakrzyknął z całej siły: — Co takiego powiedziałaś?!

— Jesteś odmieńcem, pozostawionym przez Imryka, jarla Elfów, który ukradł pierworodnego syna Orma. Jesteś synem tegoż Imryka zrodzonym z niewolnicy, córki Illredego, Króla Trollów.

Odepchnął ją od siebie. Kroplisty pot wystąpił mu na czoło. — To łgarstwo! — jęknął. — Łgarstwo!

— To prawda — odparła spokojnie niewiasta. Podeszła znów do niego. Walgard cofnął się dysząc ciężko. Ciągnęła nieubłaganie: — Dlaczego jesteś zupełnie inny niż dzieci Orma czy jakiegokolwiek śmiertelnego męża? Dlaczego szydzisz z bogów i ludzi i żyjesz w samotności, o której zapominasz tylko w bitewnej wrzawie? Dlaczego żadna z niewiast, które wziąłeś do swego łoża, nie urodziła ci dziecka? Czemu boją się ciebie zwierzęta i małe dzieci? — Przyparła go teraz do ściany i nie odrywała od niego wzroku. — Czemu, jeśli nie dlatego, że nie jesteś człowiekiem?

— Przecież wyrosłem tak jak inni ludzie, mogę dotykać żelaza i świętych przedmiotów, nie jestem też czarownikiem…

— Na tym właśnie polega zbrodnia Imryka, który ograbił cię z twego dziedzictwa i odtrącił na rzecz Ormowego syna. Uczynił cię podobnym do ukradzionego chłopca. Wychowałeś się wśród ludzi, wiodłeś jałowy żywot człowieka i nie było w nim nic, co mogłoby obudzić drzemiącą w tobie czarodziejską moc. Imryk ograbił cię z trwającego wiele stuleci żywota, żebyś mógł dorosnąć, zestarzeć się i umrzeć w tak krótkim czasie, jak wszyscy ludzie, aby nie niepokoiły cię święte przedmioty i inne rzeczy, których lękają się Elfowie. Nie mógł jednak dać ci ludzkiej duszy, Walgardzie. I kiedy umrzesz, tak jak on podobny będziesz do zgaszonej przez wiatr świecy, bez nadziei na niebo, piekło czy dwory starych bogów — ty wszakże nie będziesz żył dłużej od człowieka!

Usłyszawszy to Walgard zakrakał, odepchnął kochankę i wypadł za drzwi. Ta tylko się uśmiechnęła.

Zrobiło się zimno, rozszalała się zamieć, ale Walgard przywlókł się do domu pięknej niewiasty dopiero po zmroku. Był zgarbiony i wymizerowany, lecz w jego oczach tlił się ciemny płomień.

— Teraz ci wierzę — mruknął — i nie ma niczego innego, w co mógłbym uwierzyć. Widziałem duchy i demony szalejące wśród zawieruchy, lecące ze śniegiem i szydzące ze mnie, gdy mnie mijały. — Utkwił wzrok w ciemnym kącie izby. — Ogarniają mnie ciemności, żałosna gra mego życia zbliża się do końca… utraciłem dom, rodzinę i własną duszę, duszę, której nigdy nie miałem. Widzę, że byłem tylko cieniem stworzonym przez wielkie Moce, które teraz zdmuchną świecę mego żywota. Dobrej nocy, Walgardzie, dobrej nocy… — jęknął i szlochając osunął się na łoże.