Niewiasta uśmiechnęła się tajemniczo, położyła obok berserkera i pocałowała go ustami, które były jak wino i ogień. A kiedy w milczeniu zwrócił ku niej oczy, szepnęła: — To nie były słowa Walgarda, zwanego Berserkerem, największego z wojowników, którego imię sieje postrach od Irlandii po Gardariki. Myślałam, że ucieszą cię moje słowa, iż swym wielkim toporem wyrąbiesz lepszy los. Zemściłeś się srodze za mniejsze krzywdy, niż ograbienie cię z samej twej istoty i przykucie do więzienia, jakim jest żywot śmiertelnika.
Walgard odzyskał nieco pewności siebie, a gdy pieścił kochankę, czuł, że powracają mu dawne siły wraz z nienawiścią do wszystkiego poza nią. W końcu rzekł: — Co mogę zrobić? Jak mogę się zemścić? Nie mogę nawet zobaczyć Elfów i Trollów, chyba że sami tego zapragną.
— Nauczę cię tego wszystkiego — odparła. — Nietrudno jest dać ci czarodziejski wzrok, z którym rodzą się wszystkie ludy Krainy Czarów. Później, jeśli zechcesz, możesz zniszczyć tych, którzy cię skrzywdzili, i śmiać się z piętna wygnańca, gdy staniesz się potężniejszy od wszystkich ludzkich królów.
Walgard zmrużył oczy.
— Jak to? — zapytał powoli.
— Troiło wie szykują się do wojny ze swymi odwiecznymi wrogami, Elfami — odparła. — Niezadługo Illrede, król Trollów, poprowadzi wojsko na Alfheim. Na pewno uderzy najpierw na Imryka, tu, w Anglii, żeby mieć zabezpieczone boki i tyły, gdy później skieruje się na południe. A wśród najlepszych wojów Imryka — ponieważ nie obawia się ani żelaza, ani świętych przedmiotów, a również dlatego, że jest silnym mężem i wielkim czarodziejem — będzie jego przybrany syn Skaflok, który zajmuje należne ci miejsce. Gdybyś popłynął teraz szybko do Illredego, ofiarował mu cenne dary i oddał na jego usługi swe podobne do ludzkich moce, otrzymałbyś wysokie stanowisko w jego zastępach. Przy zdobyciu Elfheugh mógłbyś zabić Imryka i Skafloka, a Illrede bez wątpienia mianowałby cię jarlem brytyjskich ziem Elfów. Później zaś, kiedy poznałbyś magię, stałbyś się jeszcze potężniejszy — tak, możesz nauczyć się, jak naprawić zbrodnię Imryka, zostać prawdziwym Elfem albo Trollem i żyć aż do skończenia świata.
Walgard zaśmiał się szczękliwie niczym polujący wilk.
— Zaprawdę, dobra to rzecz! — zawołał. — Jako morderca, wygnaniec i nieczłowiek nie mam nic do stracenia, a wiele do zyskania. Jeśli mam się przyłączyć do sił mrozu i ciemności, uczynię to z całego serca i utopię zgryzoty w bitwach, 0 jakich nigdy nie śniło się ludziom. Och, niewiasto, niewiaro, wiele dla mnie zrobiłaś, a choć zły był to czyn, dzięki ci za to!
I jął kochać się z nią dziko. Lecz gdy później odezwał się do niej, jego głos zabrzmiał spokojnie i beznamiętnie na tle szalejącej zawieruchy.
— W jaki sposób dostanę się do Trollheimu? — zapytał. Niewiasta otworzyła skrzynię i wyjęła z niej zawiązany u góry skórzany worek. — Musisz odpłynąć w oznaczonym dniu, który ci wskażę — rzekła. — Kiedy twoje statki wypłyną na morze, rozwiąż ten mieszek. Jest w nim wiatr, który cię tam dowiezie. Posiądziesz wówczas czarodziejski wzrok i będziesz mógł zobaczyć osady Trollów.
— A co z moimi załogami?
— Będzie to część twego daru dla Illredego. Trollowie zabawiają się polując na ludzi w górach, a na pewno wyczują, że twe majtkowie to złoczyńcy, za którymi nie ujmie się żaden bóg.
Walgard wzruszył ramionami.
— Skoro mam być Trollem, niech się stanę równie zdradziecki jak oni — powiedział. — Ale co jeszcze mam mu podarować, by mu się spodobało? Illrede na pewno ma dość złota, klejnotów i kosztownych tkanin.
— Daj mu coś lepszego — poradziła niewiasta. — Orm miał dwie ładne córki, a Trollowie są lubieżni. Jeśli zwiążesz je i zakneblujesz im usta tak, by nie mogły się przeżegnać ani wymówić imienia Jezusa…
— Tylko nie one — wyjąkał z przerażeniem Walgard. — Wychowałem się z nimi. Zresztą wyrządziłem im dość zła.
— Właśnie one — oświadczyła z mocą jego kochanka. — Gdyż jeśli Illrede ma przyjąć cię na służbę, musi mieć pewność, że zerwałeś wszelkie więzy łączące cię z ludźmi.
Mimo to Walgard odmówił. Lecz kochanka lgnęła do niego, całowała i snuła opowieści o wspaniałościach, które go czekają, aż wreszcie się zgodził.
— Zastanawiam się, kim ty jesteś, o najgorsza i najpiękniejsza z niewiast — rzekł.
Roześmiała się cicho, tuląc się do jego piersi.
— Zapomnisz o mnie, gdy posiądziesz kilka Elfin.
— Nie, nigdy cię nie zapomnę, ukochana, która okiełznałaś kogoś takiego jak ja.
Niewiasta zatrzymała Walgarda w swym domu tak długo, jak uważała za stosowne, udając, że szykuje zaklęcia mające przywrócić mu podwójny wzrok, i snując opowieści o Krainie Czarów. Ale to wcale nie było potrzebne, gdyż jej uroda i miłosny kunszt przykuły go do niej mocniej niż najtęższe łańcuchy.
Śnieg zaczął padać o zmierzchu, gdy wreszcie rzekła:
— Lepiej będzie, jeśli wyruszysz teraz.
— Wyruszymy — odparł. — Musisz popłynąć ze mną, albowiem nie mogę bez ciebie żyć. — Mówiąc to pieścił ją czule. — Jeśli nie pójdziesz dobrowolnie, wezmę cię siłą, ale musisz być ze mną.
— Dobrze — westchnęła. — Chociaż możesz zmienić zdanie, kiedy obdarzę cię czarodziejskim wzrokiem.
Wstała, spojrzała na siedzącego męża i pogładziła go po twarzy. Na jej ustach zaigrał smutny uśmiech.
— Nienawiść to okrutna pani — szepnęła. — Nie sądziłam, że znów zaznam radości, Walgardzie, ale serce mi się kraje, gdyż muszę cię pożegnać. Życzę ci szczęścia, najdroższy. A teraz — musnęła koniuszkiem palców jego powieki — spójrz!
I Walgard zobaczył.
Schludny domek i wysoka, białolica niewiasta rozwiały się jak mgła. Przerażony odmieniec zapragnął zobaczyć je nie zaślepionymi przez czary śmiertelnymi oczami, lecz takimi, jakimi były one naprawdę…
Siedział w chałupie z plecionych gałęzi oblepionych gliną, gdzie małe ognisko z krowiego nawozu rzucało słabe światło na kupy kości i szmat, na zardzewiałe metalowe narzędzia i powykrzywiane czarodziejskie przybory. Zajrzał w oczy wiedźmie, której twarz była maską z pomarszczonej skóry naciągniętej na bezzębną czaszkę. Do jej wyschłej piersi tulił się szczur.
Oszalały z przerażenia, podniósł się z trudem. Czarownica spojrzała nań z ukosa.
— Ukochany, ukochany — zarechotała — czy pójdziemy na twój statek? Przysięgałeś, że nie rozstaniesz się ze mną.
— Przez ciebie zostałem wygnańcem! — zawył Walgard. Chwycił topór i zaatakował ją. Ale gdy się zamachnął, ciało wiedźmy skurczyło się. Dwa szczury przebiegły przez polepę. Topór uderzył w ziemię w chwili, kiedy skryły się w norze.
Pieniąc się z wściekłości Walgard wziął patyk i wsunął go do ognia. Kiedy się zapalił, dotknął nim szmat i słomy. Stał na zewnątrz, gdy płonęła chałupa czarownicy, gotów zarąbać wszystko, co mogłoby się pokazać. Lecz widział tylko skaczące języki ognia, słyszał świst wiatru i syk topniejącego śniegu.
Kiedy z chaty pozostały tylko popioły, odmieniec zawołał:
— Przez ciebie straciłem dom, rodzinę i nadzieję, przez ciebie postanowiłem wyrzec się życia wśród ludzi i udać do krainy ciemności, przez ciebie stałem się Trollem! Posłuchaj mnie, wiedźmo, jeśli jeszcze żyjesz. Zrobię, jak mi radziłaś. Zostanę jarlem Trollów w Anglii — a pewnej nocy może i królem całego Trollheimu — i zapoluję na ciebie używając każdej mocy, jaką wtedy będę władał. Ty także, podobnie jak ludzie, Elfowie i wszyscy, którzy staną mi na drodze, poczujesz mój gniew. Nie spocznę, póki nie obedrę cię żywcem ze skóry za to, że za pomocą mamidła złamałaś mi serce!