Выбрать главу

Odwrócił się i pobiegł na wschód. Wkrótce zniknął w śnieżycy. Skuleni pod ziemią czarownica i jej Chowaniec uśmiechnęli się do siebie. Było tak, jak to sobie ułożyli.

* * *

Załogi statków Walgarda składały się z najgorszych Wikingów. Większość z nich została wygnana z ojczyzny, a wszyscy byli niemile widziani, dokądkolwiek się udali. Dlatego odmieniec nabył włość, żeby mieli gdzie zimować. Mieszkali wygodnie, obsługiwani przez niewolników, lecz byli tak kłótliwi i niesforni, że tylko ich przywódca mógł utrzymać ich razem.

Kiedy dowiedzieli się o zbrodni Walgarda, zrozumieli, że upłynie niewiele czasu, zanim mężowie z krainy Duńczyków przybędą, aby z nimi skończyć. Oporządzili więc statki i przygotowali się do odpłynięcia. Ale nie mogli dojść do porozumienia w sprawie, czy powinni wyruszyć teraz, w zimie, i kłócili się strasznie, a nawet walczyli ze sobą. Gdyby Walgard nie powrócił, mogliby siedzieć tak do chwili, aż napadliby na nich wrogowie.

Odmieniec wszedł do dworu po zachodzie słońca. Barczyści, zarośnięci mężowie siedzieli opróżniając róg za rogiem. Można było ogłuchnąć od ich krzyku. Wielu chrapało na podłodze obok psów, inni wrzeszczeli i handryczyli się, a widzowie raczej podbechtywali ich, niż godzili. Tu i tam w ruchliwym blasku ogniska biegali przerażeni niewolnicy i niewiasty, które już dawno wypłakały oczy.

Walgard podszedł do pustego, wysokiego krzesła — wielka przerażająca postać z miną bardziej ponurą niż kiedykolwiek dotąd, i wielkim toporem zwanym Bratobójcą na ramieniu. Gdy majtkowie zobaczyli go, w wielkiej izbie stopniowo zapanowała cisza tak głęboka, że słychać było tylko trzask ognia.

Walgard przemówił:

— Nie możemy tu pozostać. Chociaż nigdy nie byliście we dworze Orma, okoliczni mieszkańcy wykorzystają to, co się stało, żeby się was pozbyć. To nawet dobrze się składa. Znam miejsce, gdzie możemy zdobyć wielkie bogactwa i sławę. Wyruszymy tam pojutrze o świcie.

— Gdzie to jest i dlaczego nie odpłyniemy jutro? — zapytał jeden z kapitanów, pokryty bliznami starzec imieniem Steingrim.

— Co do tego ostatniego, to muszę załatwić tu w Anglii pewną sprawę, którą zajmiemy się jutro — odrzekł Walgard. — A co się tyczy pierwszego, to naszym celem jest Finlandia.

Wybuchła wrzawa. Steingrim podniósł głos i oświadczył:

— Jest to najgłupsza gadanina, jaką kiedykolwiek słyszałem. Finlandia jest biedna i leży po drugiej stronie morza, które bywa niebezpieczne nawet w lecie. Cóż możemy zdobyć poza śmiercią przez utonięcie lub z rąk czarowników, którzy tam mieszkają, a w najlepszym wypadku poza kilkoma ziemiankami, dającymi schronienie przed słotą. W zasięgu ręki mamy przecież Anglię, Szkocję, Irlandię, Orkady albo Walonię na południe od Kanału, gdzie można zdobyć bogate łupy.

— Wydałem rozkazy. Będziesz ich słuchał — rzekł z mocą Walgard.

— Ja nie — odparł Steingrim. — Myślę, że zwariowałeś w tym lesie.

Odmieniec skoczył jak żbik na opornego kapitana. Jego topór rozwalił Steingrimowi głowę.

Jakiś majtek wrzasnął, chwycił włócznię i pchnął nią Walgarda. Berserker zrobił krok w bok, wyrwał drzewce z rąk przeciwnika i powalił go na ziemię. Wyciągnąwszy topór z czaszki Steingrima, odmieniec stał nieruchomo w słabym świetle ogniska i mierzył majtków lodowatym spojrzeniem. Zapytał spokojnie: — Czy jeszcze ktoś chce kwestionować moje rozkazy?

Nikt się nie odezwał ani nie poruszył. Walgard cofnął się do swego wysokiego krzesła i powiedział: — Postąpiłem tak ostro, gdyż nie możemy działać równie swobodnie jak dawniej. Zginiemy, chyba że staniemy się jako jeden mąż, ja zaś będę jego głową. Wiem, że na pierwszy rzut oka mój plan wygląda na nierozważny, ale Steingrim powinien był wysłuchać mnie do końca. Dowiedziałem się, że tego lata pewien bogacz zbudował sobie dwór w Finlandii. Jest tam wszystko, czego dusza zapragnie. Nie będą się spodziewali Wikingów zimą, więc łatwo go zdobędziemy. Nie obawiam się też złej pogody, gdyż jak wiecie, potrafię dość dobrze ją przewidywać i czuję, że zbliża się pomyślny wiatr.

Majtkowie przypomnieli sobie, jak wiele zyskali pod wodzą Walgarda. A Steingrim nie miał wśród nich ani krewnych, ani przyjaciół. Zawołali więc, że pójdą wszędzie za Walgardem. Kiedy usunięto ciało i pijatyka rozpoczęła się od nowa, berserker zawołał swych kapitanów.

— Zanim opuścimy Anglię, złupimy pewne miejsce położone w pobliżu — rzekł. — Nie będzie to trudne i zdobędziemy tam wiele skarbów.

— Co to za miejsce? — zapytał któryś.

— Dwór Orma, zwanego Silnym, który nie żyje i nie może go strzec.

Nawet tacy rozbójnicy jak oni uważali, że byłby to zły czyn, ale nie śmieli się sprzeciwić swemu przywódcy.

IX

Uczta wydana na cześć zmarłego Ketila stała się również stypą po Asmundzie i Ormie. Zasępieni goście pili w milczeniu, gdyż Orm był mądrym wodzem i chociaż nie chodził do kościoła, wszyscy go lubili, podobnie jak jego synów. Ziemia nie zamarzła jeszcze zupełnie i następnego dnia po zabójstwie parobcy zaczęli kopać dół.

Do grobu zaciągnięto najlepszy statek Orma. Włożono doń skarby i tyle żywności i napojów, by starczyło na długą podróż; zabito psy i konie i również umieszczono je na statku. Złożono tam też i tych, których zabił Walgard, odzianych w najlepsze szaty, z bronią i wszelkim ekwipunkiem, w piekielnych ciżmach na nogach. Orm pragnął być tak pochowany i nakłonił żonę, żeby mu to obiecała.

Kilka dni później, kiedy wszystko było gotowe, Elfryda podeszła do otwartej mogiły. Stała w szarym świetle zimowego poranka, spoglądając na Orma, Ketila i Asmunda. Rozpuszczone włosy wdowy spadały na piersi umarłych, zasłaniając jej oblicze przed oczami obecnych.

— Ksiądz powiedział, że byłby to ciężki grzech, gdybym zabiła się teraz i spoczęła obok was — szepnęła. — Czeka mnie ciężki żywot. Ketilu i Asmundzie, byliście dobrymi synami i wasza matka tęskni za waszym śmiechem. Wydaje mi się, że dopiero wczoraj śpiewałam wam do snu kołysanki. Byliście wtedy tacy mali. Potem nagle staliście się długonogimi młodzieńcami, na których przyjemnie było popatrzeć. I Orm, i ja byliśmy z was dumni… a teraz leżycie tak spokojnie, tylko płatki śniegu padają wam na twarze. To dziwne… — Potrząsnęła głową. — Nie mogę zrozumieć, że was już nie ma. To nie może być prawdą.

Uśmiechnęła się do Orma. — Często się kłóciliśmy — szepnęła — ale to nic nie znaczyło, gdyż mnie kochałeś, a ja… kochałam ciebie. Byłeś dla mnie dobry, Ormie, i teraz, kiedy umarłeś, świat stał się taki pusty i zimny. Proszę wszechmocnego Boga, żeby wybaczył ci to, co zrobiłeś wbrew Jego przykazaniom. Albowiem nie wiedziałeś wielu rzeczy, choć umiałeś żeglować na statku i własnoręcznie robić dla mnie półki i skrzynie lub rzeźbić zabawki dla dzieci… A jeśli Bóg nie przyjmie cię do nieba, modlę się, aby pozwolił mi pójść do piekła, żebym mogła być z tobą… Tak — choć odchodzisz do swych pogańskich bogów, poszłabym za tobą. A teraz żegnaj, Ormie, którego kochałam i nadal kocham.

Nachyliła się i pocałowała go.

— Zimne są twoje wargi — powiedziała i w oszołomieniu rozejrzała się dookoła. — Dlatego nie chcesz mnie pocałować. Ten Martwy mąż na statku to nie ty, więc gdzie jesteś, Ormie?

Sprowadzono ją z pokładu i żałobnicy długo pracowali zasypując ziemią statek i zbudowaną nad nim komorę grzebalną. Kiedy skończyli, nad morzem stanął wielki kurhan i fale sunęły po piasku, by nucić pieśni żałobne u jego podnóża.