— Zrobisz, co zechcesz — odparła Freda — lecz modlitwa bardziej płynie z serca niż z ust.
— Jest równie nieprzydatna w obu tych miejscach — wyszczerzył zęby berserker. — Niejedna niewiasta skrzeczała do swego Boga, kiedy ją dopadłem, ale niewiele jej to pomogło. Nie chcę więcej słyszeć żadnych rozmów o bogach na tym statku. — Walgard nie oczekiwał dla nich pomocy z nieba, po prostu chodziło o to, że pozbawione duszy ludy Krainy Czarów tak dobrze znały magię, iż Moc większa niż ich własna, o której w dodatku wiedziały, że nigdy nie zdołają jej zrozumieć, budziła w nich paniczny lęk nawet poprzez zwykłe swe imiona i znaki. Dlatego odmieniec nie chciał niepotrzebnie ryzykować, a tym bardziej nie pragnął, żeby mu przypominano o tym, czego nigdy nie miał.
Zamyślił się znów, a siostry zamilkły. Majtkowie również niewiele mówili, toteż słychać było jedynie świst wiatru w takielunku, szum morza i potrzaskiwanie belek. W górze płynęły szare chmury, z których na przemian sypał śnieg lub grad. Statki kołysały się samotnie na falach.
Trzeciego dnia przed nocą, pod wiszącym nisko niebem tak szarym, że samo mogłoby sprowadzać zmierzch, zobaczyli Finlandię. Fale rozbijały się o białawe klify. Ich szczyty były niemal nagie, tyko gdzieniegdzie pokryte śniegiem i lodem i porośnięte nielicznymi koślawymi drzewkami.
— To brzydka kraina — wzdrygnął się sternik Walgarda — i wcale nie widzę dworu, o którym mówiłeś.
— Skieruj statek do tego fiordu przed nami — rozkazał odmieniec.
Wiatr dosłownie wepchnął ich do fiordu, dopóki posępne skały nie zagrodziły im drogi. Majtkowie obniżyli maszty, wyciągnęli wiosła i statki popłynęły o zmierzchu w stronę kamienistej plaży. Walgard wytężył wzrok i zobaczył Trollów.
Nie byli tak wysocy jak on, ale prawie dwa razy szersi, o grubych jak konary, sięgających kolan ramionach. Ich skóra była zielona, wilgotna i zimna i poruszała się po twardym jak skała ciele. Niewielu miało włosy, a ich wielkie, okrągłe głowy o płaskich nosach, ogromnych ustach, z których wystawały długie kły, i ostro zakończonych uszach przypominały trupie czaszki. Głęboko osadzone oczy Trollów nie posiadały białek i wyglądały jak przepastne czarne jamy.
Większość nie nosiła odzieży lub tylko kilka skór, choć wiatr był mroźny. Uzbrojeni byli w maczugi, topory, włócznie, strzały i proce, wszystkie zbyt ciężkie, by mogli podnieść je ludzie. Lecz niektórzy mieli na sobie hełmy i kolczugi oraz broń z brązu albo z elfowych stopów.
Walgard wzdrygnął się na ich widok. — Czy zrobiło ci się zimno? — zapytał jakiś majtek.
— Nie… nie… to nic takiego — mruknął. A w duchu dodał: — Mam nadzieję, że czarownica mówiła prawdę i że Elfiny są piękniejsze od tych tu. Ale będą z nich wspaniali wojownicy.
Wikingowie wprowadzili statki na płyciznę, po czym wyciągnęli je na brzeg. Później niepewnie stali na plaży. A Walgard zobaczył, iż zbliżają się Troiło wie.
Walka była krótka, lecz straszna, gdyż ludzie nie widzieli swoich wrogów. Coraz to zdarzało się, że jakiś Troll dotknął żelaza i poparzył się, ale większość wiedziała, jak unikać tego metalu. Ich śmiech budził gromowe echa wśród skał, gdy roztrzaskiwali ludziom głowy, rozrywali ich na kawałki lub polowali na nich w górach.
Sternik Walgarda widział, że jego towarzysze giną, podczas gdy wódz stoi bez ruchu, wsparty na toporze. Ryknął z wściekłości i rzucił się na berserkera. — To twoja sprawka! — krzyknął.
— Masz rację! — odparł odmieniec i starł się z nim wśród szczęku stali. Wnet zabił sternika, a tymczasem bitwa na plaży się skończyła.
Dowódca Trollów podszedł do Walgarda. Głazy chrzęściły mu pod stopami. — Słyszeliśmy o twoim przybyciu od nietoperza, który był również szczurem — zagrzmiał po duńsku. — Dziękujemy ci bardzo za wyśmienitą zabawę. Król cię oczekuje.
— Zaraz przyjdę — odrzekł Walgard.
Zdążył już zakneblować siostrom usta i związać im ręce za plecami. Oszołomione tym, co widziały, potykając się szły głębokim wąwozem, później zaś nagim zboczem góry, obok niewidzialnych strażników do jaskini, a stamtąd do komnat Illredego.
Rezydencja króla Trollów była ogromna, wykuta w skale, lecz wspaniale przyozdobiona bogactwami zrabowanymi Elfom, Niziołkom, Goblinom i innym plemionom Krainy Czarów, a także ludziom. Wielkie gemmy błyszczały wśród pięknych gobelinów, kosztownych pucharów i nakrytych drogocennymi tkaninami stołów z hebanu i kości słoniowej, a ogniska płonące wzdłuż wielkiej sali oświetlały bogate szaty trollowych dostojników i ich dam.
Niewolnicy z ludu Elfów, Niziołków lub Goblinów krążyli wokół z misami mięsa i czarami pełnymi trunków. Była to wspaniała uczta, na którą, oprócz ludzkich niemowląt i dzieci plemion Krainy Czarów, ukradziono bydło, konie, świnie i południowe wina. W zadymionej sali rozbrzmiewała szczekliwa muzyka, jaką lubili Trollowie.
Wzdłuż ścian stali gwardziści równie nieruchomi jak pogańskie bałwany, a czerwonawy blask ognia połyskiwał na grotach ich włóczni. Trollowie siedzący przy stole żarli i żłopali, kłócąc się między sobą grzmiącymi głosami. Lecz wysocy dostojnicy siedzieli bez ruchu w swych rzeźbionych krzesłach.
Spojrzenie Walgarda powędrowało do Illredego. Król był otyły, miał wielką, pomarszczoną twarz i długą brodę z zielonkawych frędzli. Kiedy zwrócił czarne jak atrament oczy na nowo przybyłych, odmieniec poczuł zimny dreszcz strachu na grzbiecie.
— Bądź pozdrowiony, wielki królu — rzekł starając się nie okazać lęku. — Jestem Walgard, zwany Berserkerem. Przybywam z Anglii, by poszukać miejsca w twym wojsku. Powiedziano mi, że jesteś ojcem mojej matki i bardzo chciałbym odzyskać należne mi dziedzictwo.
Illrede skinął głową w złotej koronie. — Wiem o tym — powiedział. — Witaj w Trollheimie, twojej ojczyźnie, Walgardzie. — Przeniósł wzrok na córki Orma, które nie mając sił stać usiadły obok siebie. — A to co za jedne?
— To mały podarunek — odparł odmieniec. — Dzieci mego przybranego ojca. Mam nadzieję, że ci się spodobają.
— Cha–cha, cha–cha, cha, cha! — Śmiech Illredego szokował w zapadłej nagle ciszy. — To piękny dar! Już dawno nie trzymałem w ramionach ludzkiej dziewy… Tak, witaj, witaj, Walgardzie!
Zeskoczył na podłogę, która wydała głuchy odgłos pod jego ciężarem, i podszedł do skulonych dziewcząt. Freda i Asgerd rozglądały się dookoła z przerażeniem. Można było z łatwością odczytać ich myśli: — Gdzie jesteśmy? W ciemnej pieczarze, Walgard przemawia do pustki, ale te echa nie pochodzą od jego głosu…
— Powinnyście zobaczyć wasz nowy dom — zarechotał Illrede i dotknął ich powiek. Natychmiast otrzymały czarodziejski wzrok i ujrzały Króla Trollów pochylającego się nad nimi. Straciły resztki odwagi i nawet przez zakneblowane usta słychać było ich przeraźliwe okrzyki.
Illrede znów wybuchnął śmiechem.
X
Najazd Elfów na Trollheim miał być czymś wyjątkowym. Pięćdziesiąt długich statków obsadziły załogi złożone z najlepszych wojowników spośród brytyjskich Elfów, a maskowały je i chroniły czary Imryka i jego najmądrzejszych czarowników. Sądzono, że pod ich osłoną zdołają niepostrzeżenie dopłynąć do samych fiordów królestwa Trollów w Finlandii; lecz jak daleko uda się Elfom wedrzeć w głąb kraju, będzie zależało od oporu, jaki tam napotkają. Skaflok miał nadzieję, że zdołają dotrzeć do komnat Illredego i przywieźć głowę władcy Trollów. Palił się do tej wyprawy.
— Ale nie bądź zbyt nieostrożny — ostrzegł go Imryk. — Zabijaj i pal, lecz nie trać wojów w zwyczajnych utarczkach. Więcej zyskamy, jeżeli poznamy ich siłę, niż jeśli wytniesz tysiąc Trollów.