Jakiś wojownik pchnął Skafloka włócznią grubą niczym młode drzewo. Wychowanek Imryka wychwycił cios tarczą, odtrącił drzewce na bok i zaatakował przeciwnika. Żelazny brzeszczot Skafloka przebił ramię Trolla i zatrzymał się w sercu. Nagle kątem oka dojrzał maczugę, której cios spadał na niego z lewej. Mogłaby zmiażdżyć mu hełm i czaszkę. Zasłonił się tarczą, maczuga zadzwoniła na żelaznym okuciu, a siła uderzenia była tak wielka, że Skaflok zachwiał się na nogach i cofnął o krok. Musiał przyklęknąć na jedno kolano, zdołał jednak uwolnić swój miecz i od dołu podciął nogę Trollowi. Wstając zatoczył brzeszczotem szeroki łuk i głowa innego Trolla spadła z karku.
Obrońcy cofali się krok za krokiem, aż znaleźli się w wielkiej jaskini. Elfowie krzyknęli z radości, że jest dość miejsca na sposób walki, który znali najlepiej. Wojownicy zdjęli z pleców łuki i szaropióre strzały pomknęły spoza pierwszego szeregu Elfów, w którym walczył Skaflok, i jak grad spadły między Trollów. Kiedy obrońcy próbowali się wycofać, ich szyk załamał się i bitwa rozbiła się na wiele pojedynków. Nie chroniony kolczugą Troll rzadko mógł stawić czoło skaczącej, robiącej uniki i dźgającej smudze, która była Elfem.
Niektórzy z atakujących zginęli z roztrzaskanymi czaszkami lub podziurawioną skórą, wielu odniosło rany, ale dla Trollów bitwa ta stała się krwawą rzezią. Mimo to gwardia królewska stała niewzruszenie w przejściu wiodącym do jadalni ich pana. Kiedy Elfowie skończyli z pozostałymi Trollami i zaatakowali gwardzistów, niewielu udało się przedostać przez ten posępny szereg; mieli też za mało miejsca, by na wynik walki rzutowała ich szybkość i zręczność. Elfowie wycofali się w nieładzie, pozostawiając pewną liczbę zabitych i rannych. Ich pociski nie przebijały muru tarcz, które zasłaniały Trollów od oczu do kolan.
Skaflok zaważył, jak wysokie było przejście do komnat Illredego. — Pokażę wam drogę — zawołał. W pogiętym hełmie, z uszkodzoną tarczą, ociekał zieloną posoką Trollów, która mieszała się z czerwienią jego własnej krwi. Roześmiał się chowając wyszczerbiony miecz do pochwy i chwycił za włócznię. Następnie rozpędził się i podpierając drzewcem przeskoczył ponad głowami wrogów do wielkiej sali.
Spadając wyciągnął znów miecz. W czasie lądowania uderzył głucho nogami o ziemię. Odwrócił się błyskawicznie. Gwardziści, którzy pełnili służbę, mieli na sobie zbroje, lecz z konieczności ich ramiona i nogi były częściowo obnażone. Żelazny brzeszczot Skafloka trzema ciosami powalił trzech Trollów.
Inni odwrócili się, by stawić mu czoło. Jednocześnie Elfowie natarli na przerzedzony nagle szyk gwardzistów, rozerwali go i wtargnęli do jadalni króla Trollów!
Skaflok zobaczył Illredego w przeciwległym krańcu sali: stary Troll ściskał w garści włócznię, lecz trwał na tronie nieruchomy jak skała. Wychowanek Imryka rzucił się w jego stronę. Dwaj Trollowie, którzy chcieli go powstrzymać, padli pod ciosami miecza. I wtedy jakiś mąż zastąpił mu drogę.
Przez chwilę Skaflok stał osłupiały ze zdziwienia, widząc własną, zagniewaną twarz za opadającym w dół toporem. W ostatniej chwili zdążył podstawić tarczę. Topór nieznajomego nie był wykonany z miękkiego brązu czy lekkiego elfowego stopu, lecz ze stali i nie wyszczerbił się w walce. Kiedy więc uderzył w krawędź nadwerężonej od licznych ciosów tarczy Skafloka, rozszczepił drewno i cienką żelazną blachę i zatrzymał się dopiero wówczas, kiedy utkwił w ramieniu wychowanka Elfów.
Ten próbował przytrzymać topór, jednocześnie uderzając mieczem z góry. Lecz nieznajomy mąż odskoczył do tyłu, wyrwał broń z rany z taką siłą, że Skaflok zachwiał się na nogach, po czym znów go zaatakował. Wychowanek Imryka odrzucił bezużyteczną już tarczę. Żelazo ze szczękiem uderzyło o żelazo, aż posypały się iskry. Obaj przeciwnicy mieli na sobie hełmy i kolczugi. Wprawdzie Skaflok dobrze znał elfowy kunszt zadawania pchnięć, odbijania ciosów i krzyżowania ich, jednak miecz, który miał tej nocy, był źle wyważony do tego rodzaju walki. Wiedział też doskonale, że pozbawiony tarczy szermierz nie może się mierzyć z nieprzyjacielem zbrojnym w ciężki topór. Zmienił więc miejsce, żeby móc się bronić, ale począł się wycofywać.
Później rozdzielono ich. Skaflok nagle musiał zmagać się z Trollem, który dobrze dał mu się we znaki, nim padł. W tym czasie nieznajomy mąż walczył z Elfami. Przebił się do Ulredego, a pozostali przy życiu Trollowie otoczyli ich. Szybko wyrąbali sobie przejście do tylnych drzwi i zniknęli za nimi.
— Gonić ich! — ryknął Skaflok w bitewnym szale.
Lecz Gotlan i inni wodzowie Elfów przekonali go, że powinien się cofnąć. — Byłoby to wielce nieroztropne — oświadczyli. — Spójrz, te drzwi otwierają się na ciemne jaskinie wiodące w głąb góry, gdzie łatwo moglibyśmy wpaść w zasadzkę. Lepiej zamknijmy je z tej strony, żeby Illrede nie mógł wysłać przeciw nam potworów z wnętrza ziemi.
— Tak, macie rację — przyznał niechętnie Skaflok.
Obiegł wzrokiem wielką salę, najpierw wpatrując się chciwie w nagromadzone tam bogactwa, później zaś spoglądając ze smutkiem na ciała Elfów leżące na śliskiej od krwi podłodze. Ale musiał się cieszyć widząc, jak niewielu ich było w porównaniu ze stratami nieprzyjaciela. Elfowie tymczasem dobijali rannych Trollów — ich głośne jęki i krzyki szybko ucichły — i zakładali Prowizoryczne opatrunki swoim rannym, które miały wystarczyć, nim można będzie zastosować leczniczą magię w Elfheugh.
Nagle Skaflok ujrzał coś niemal równie zdumiewającego, jak Jego sobowtór walczący po stronie wroga. Dwie śmiertelne niewiasty leżały związane i zakneblowane w pobliżu tronu Illredego.
Podszedł do nich. Skuliły się ze strachu, gdy wyciągnął nóż. — Nie bójcie się, chcę tylko was uwolnić — powiedział po duńsku i przeciął więzy. Niewiasty wstały, drżąc i tuląc się do siebie. Zaskoczyło go, kiedy jedna z nich, wysoka i jasnowłosa, wyjąkała przez łzy: — Z–z–złodzieju i morderco, jakie nowe zło knujesz?
— Dlaczego?… — Skaflok opanował zaskoczenie. Chociaż nauczył się ludzkiego języka, używał go rzadko i mówił ze śpiewnym elfowym akcentem. — Dlaczego, co ja takiego zrobiłem? — zapytał z uśmiechem. — A może podobało ci się, że byłaś związana?
— Na domiar wszystkiego, nie drwij z nas, Walgardzie — odparła złotowłosa panna.
— Nie jestem Walgardem — rzekł na to Skaflok — ani też nie znam go, chyba że jest to mąż, z którym walczyłem, ale tego na pewno nie mogłyście widzieć. Jestem Skaflok z Alfheimu i nie zaliczam się do przyjaciół Trollów.
— Tak, Asgerd! — wybuchnęła młodsza dziewczyna. — On nie może być Walgardem. Spójrz, nie ma brody, nosi inny strój, mówi tak dziwnie…
— Nie wiem — wymamrotała Asgerd. — Czy śmierć wokół nas to jakaś inna jego sztuczka? Czy rzuca czary, żeby nas oszukać? Och, nic już nie wiem poza tym, że Erland i nasi najbliżsi nie żyą. — I zaczęła głośno szlochać.
— Nie, nie! — Młodsza panna przylgnęła do ramion Skafloka, badając wzrokiem jego twarz i uśmiechając się przez łzy jak wiosenne słońce poprzez zasłonę deszczu. — Nie, cudzoziemcze, ty nie możesz być Walgardem, chociaż jesteś bardzo do niego podobny. Twoje oczy spoglądają ciepło, usta umieją się uśmiechać… Dzięki niech będą B…
Skaflok zasłonił jej usta dłonią, nim zdążyła skończyć. — Nie wymawiaj tego imienia — powiedział pośpiesznie. — Ci tu to mieszkańcy Krainy Czarów i nie mogą znieść nawet jego dźwięku. Nie uczynią ci nic złego. Dopilnuję, żeby zabrano was tam, gdzie zapragniecie się udać.