Skinęła głową, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Wychowanek Imryka opuścił dłoń i długo przyglądał się dziewczynie. Była tylko średniego wzrostu. Poprzez strzępy sukni każdy cal jej młodego, smukłego ciała jaśniał urodą. Miała długie, lśniące kędziory o barwie kasztanu z czerwonawym połyskiem; jej twarz była uroczym połączeniem szerokiego czoła, zadartego noska i dużych, miękkich ust. Spod ciemnych brwi spoglądały szeroko rozstawione szare oczy, które obudziły niejasne wspomnienie w umyśle Skafloka. Nie mógł jednak uzmysłowić sobie, co to było, i owo wspomnienie umknęło po chwili.
— Kim jesteście? — zapytał powoli.
— Jestem Freda, córka Orma z krainy Duńczyków w Anglii, a to moja siostra Asgerd — powiedziała mu. — A ty, wojowniku…
— Jestem Skaflok, wychowanek Imryka z angielskich ziem Alfheimu — odrzekł. Dziewczyna cofnęła się, w ostatniej chwili powstrzymawszy się od nakreślenia znaku krzyża. — Powiadam ci, nie lękaj się mnie — dodał żarliwie. — Zaczekaj tu, a ja pokieruję pracą moich ludzi.
Elfowie zajęli się grabieniem komnat Illredego. Penetrując boczne pokoje, znaleźli tam niewolników ze swego ludu i zwrócili im wolność. Wreszcie wyszli na zewnątrz. W pobliżu wejścia do jaskini natknęli się na domy, szopy i stajnie, które podpalili. Choć nadal dął silny wiatr, pogoda poprawiła się i płomienie strzelały wysoko w rozgwieżdżone niebo.
— Wydaje mi się, że nie ma potrzeby lękać się Trollheimu — oświadczył Skaflok.
— Nie bądź tego taki pewny — ostrzegł go Walka, zwany Mądrym. — Zaskoczyliśmy ich. Chciałbym wiedzieć, ile wojska nagromadzili, i jak blisko obozuje od tej osady.
— Dowiemy się innym razem — odrzekł na to Skaflok. — A teraz wracajmy na statki. Możemy być w domu jeszcze przed świtem.
Obdarzone czarodziejskim wzrokiem Asgerd i Freda stały obok, patrząc w odrętwieniu na to, co robili Elfowie. Dziwni byli ci wysocy wojownicy, poruszający się cicho jak woda lub dym. Nigdy nie słyszały odgłosu ich kroków, tylko srebrzyste pobrzękiwanie kolczug w nocy. Bladzi jak kość słoniowa, o ostrych, delikatnie rzeźbionych rysach twarzy, zwierzęcych uszach i świecących oczach, budzili w nich przerażenie.
Wśród nich krążył Skaflok, który poruszał się niemal równie cicho i zwinnie jak oni, miał koci wzrok i rozmawiał dziwnym językiem Elfów. A przecież z wyglądu przypominał śmiertelnego męża i Freda, przypomniawszy sobie ciepło jego ciała, tak odmiennego od chłodnej, jedwabistej skóry Elfów, którzy przypadkiem się o nią otarli, nie wątpiła, że jest on człowiekiem.
— Musi być poganinem, skoro przebywa wśród tych istot — stwierdziła Asgerd.
— No, cóż… przypuszczam, że tak… ale jest dobry i ocalił nas przed… przed… — Freda wzdrygnęła się i otuliła ciaśniej obszernym płaszczem, który dał jej Skaflok.
Wychowanek Imryka zadął w róg, dając sygnał do odwrotu, i długi, milczący wąż Elfów począł schodzić z góry. Skaflok szedł obok Fredy nic nie mówiąc, lecz często rzucając na nią spojrzenia.
Była młodsza od niego, ze śladami uroczej niezdarności podlotka nadal widocznymi w jej długich nogach i smukłym ciele. Trzymała wysoko głowę i jej połyskujące miedzią włosy zdawały się sypać iskry w bladym świetle księżyca. Skaflok osądził, iż na pewno będą miękkie w dotyku. Gdy schodzili ze stromego zbocza, podtrzymał dziewczynę, ująwszy jej małą rączkę w swą stwardniałą dłoń wojownika.
Nagle zabrzmiał wśród skał byczy ryk trollowego rogu, odpowiedział mu drugi i jeszcze jeden, odbijając się echem od urwistych zboczy i niosąc na wietrze. Elfowie stanęli jak wryci, nastawili uszu i rozdęli nozdrza, szukając w nocnym mroku śladów nieprzyjaciół.
— Myślę, że są przed nami, gdyż chcą odciąć nam odwrót — rzekł Goltan.
— To niedobrze — odparł Skaflok — ale jeszcze gorzej byłoby, gdybyśmy znaleźli się w czarnym wąwozie pod gradem głazów. Zamiast iść tamtędy, pójdziemy obok.
I zagrał bitewny zew na trombicie, którą niesiono dla niego. Elfowie jako pierwsi wykonali wielkie, zakrzywione trombity[20] i nadal ich używali, chociaż ludzie zapomnieli o nich, odkąd przeminął Wiek Brązu. Do Fredy i Asgerd powiedział tak: — Obawiam się, że znowu musimy walczyć. Moi woje obronią was, jeśli nie będziecie wypowiadać imion, które sprawiają im ból. Jeżeli to zrobicie, będą musieli się rozproszyć, a wówczas Trollowie, znajdujący się poza zasięgiem głosu, mogą zabić was strzałami.
— Niedobrze jest umierać bez odwołania się do… Tego, Który Jest W Niebie — odparła Asgerd — Ale posłuchamy twojej rady.
Skaflok roześmiał się i położył dłoń na ramieniu Fredy. — Dlaczego nie mielibyśmy zwyciężyć, skoro będziemy walczyć o taką piękność? — zapytał wesoło.
Polecił dwóm Elfom nieść dziewczęta, które nie mogły iść tak szybko jak oni, a innym utworzyć wokół nich mur z tarcz. Później stanął na czele oddziału ustawionego w pozycji jeżowej[21] i poprowadził go wzdłuż grani w stronę morza.
Elfowie szli lekkim krokiem przeskakując ze skały na turnie; ich kolczugi podzwaniały cicho, a broń lśniła w księżycowej poświacie. Kiedy zobaczyli czarną chmurę Trollów zgromadzonych na tle nocnego mostu bogów, wydali okrzyk bojowy, uderzyli mieczami o tarcze i ruszyli biegiem do walki.
Skaflok wciągnął szybko powietrze do płuc na widok masy wrogów. Przypuszczał, że przypada około sześciu trollów na jednego Elfa, i jeśli Illrede zdołał tak szybko zgromadzić tę hordę, to jak liczne może być jego wojsko?
— A więc dobrze — powiedział na głos. — Każdy z nas będzie musiał zabić sześciu Trollów.
Elfowie poczęli szyć z łuków. Powolniejsi od nich Trollowie nie mogli uciec przed chmurami strzał, które raz za razem przesłaniały księżyc. Wielu osunęło się na ziemię. Ale jak to zwykle bywa, większość strzał odbiła się od skał lub utkwiła w tarczach i niebawem ich zapas się wyczerpał.
Wówczas Elfowie rzucili się do ataku i bój rozgorzał. Ryk trollowych rogów i zawodzenie elfowych trombit, okrzyki Trollów przypominające wilcze wycie i podobny do skwiru sokoła bojowy zew Elfów, grzmiące uderzenia trollowych toporów o tarcze Elfów 1 szczęk elfowych mieczy o hełmy Trollów — unosiły się w rozgwieżdżone niebo.
Topór i miecz! Włócznia i maczuga! Rozłupana tarcza, roztrzaskany hełm i rozdarta kolczuga! Czerwony potok elfowej krwi mieszający się z zielonym strumieniem trollowej posoki! Zorze polarne pląsające w tańcu śmierci nad ich głowami!
Dwie wysokie postacie, trudne do rozróżnienia, dominowały nad polem bitwy. Topór Walgarda i miecz Skafloka wycinały krwawe ścieżki w stłoczonej masie wojowników. Ogarnięty szałem bojowym berserker toczył pianę, wrzeszczał i rąbał. Skaflok milczał, tylko dyszał ciężko, lecz walczył niemal równie zaciekle jak Walgard.
Trollowie osaczyli Elfów z obu stron i w ścisku, w którym niewiele liczyły się szybkość i zręczność, ogromna siła fizyczna Trollów zaczęła dawać im przewagę. Skaflokowi wydawało się, że za każdego szczerzącego kły Trolla, który uległ jego mieczowi, z zalanego dymiącą krwią śniegu podnosiło się dwóch innych. Musiał dotrzymać pola choć spływał potem, który zamarzał w jego spodniach; ściskał uchwyt nowej tarczy i uderzał bez końca.
Tak się rzeczy miały, kiedy do Skafloka dotarł Walgard, ogarnięty szałem bojowym i nienawidzący wszystko, co elf owe — najbardziej zaś Imrykowego wychowanka. Starli się piersią w pierś, spoglądając sobie gniewnie w oczy w kapryśnym księżycowym blasku.