Выбрать главу

Brzeszczot Skafloka zadzwonił na hełmie Walgarda i wgłębił się weń. Topór Walgarda odłupał drzazgi z tarczy Skafloka. Wtedy wychowanek Elfów zadał cios z ukosa, rozcinając odmieńcowi policzek, tak że ukazały się zęby. Berserker znów zawył i zasypał przeciwnika gradem ciosów. Odtrącił na bok miecz Skafloka i poty uderzał w jego tarczę, aż ramię Ormowego syna nie mogło jej dłużej utrzymać i krew zbroczyła bandaż osłaniający wcześniejszą ranę.

Mimo to wychowanek Imryka czekał na dogodną okazję. Kiedy odmieniec zbytnio wysunął nogę do przodu, Skaflok zranił go głęboko w łydkę. Mógłby okaleczyć berserkera, lecz ostrze jego miecza stępiło się w walce. Walgard zawył i cofnął się. Skaflok ruszył za nim.

Cios równie potężny jak uderzenie spadającego głazu ugodził w hełm przybranego syna Imryka, powalając go na kolana. To Illrede, Król Trollów, stanął obok i zakręcił młynka nabijaną kamieniami maczugą. Walgard wrócił z podniesionym toporem. Skaflok uskoczył w bok, choć huczało mu w uszach i ból ściskał skronie żelazną obręczą. Topór odmieńca ugodził w ziemię. Jakiś ogarnięty szałem bojowym Elf — z tych, którzy tworzyli mur z tarcz — postąpił do przodu, by zabić berserkera, nim wyciągnie topór, lecz maczuga Illredego zmiażdżyła mu kark. Walgard podniósł topór i poprzez wyrwę w szyku zadał cios stojącemu z tyłu Elfowi. Topór zagłębił się jednak w żywym brzemieniu, które tamten niósł.

Mur tarcz zwarł się na nowo i ruszył na odmieńca i władcę Trollów, którzy cofnęli się przed elfowymi włóczniami. Skaflok wstał i wyprowadził swoich wojowników z pola walki, pozostawiając tam poległych towarzyszy broni. Illrede również dołączył do swej gwardii. Tylko Walgard pozostał samotnie tam, gdzie był, gdyż minął mu już atak furii.

Zlany krwią, chwiejąc się na nogach, stanął nad ciałem Asgerd.

— Nie chciałem tego — rzekł. — Zaprawdę, mój topór jest przeklęty. A może ja sam? — Zdumiony przesunął dłonią po oczach. — Ale przecież… one nie są moimi krewnymi, nieprawdaż?

Osłabiony atakiem szału, usiadł obok Asgerd. Bitwa przeniosła się w inne miejsce. — Teraz jeszcze tylko muszę zabić Skafloka i Fredę, a zostanie przelana wszystka krew, którą nigdyś uważałem za własną — wymamrotał gładząc grube złociste warkocze zmarłej. — I dobrze się stanie, gdy zrobię to z twoją pomocą, Bratobójco. Elfrydę również — jeśli jeszcze żyje. Mogę ją zabić — czemu nie? Przecież nie jest moją matką. Moja matka to wielki, ohydny stwór uwięziony w lochach Imryka. Elfryda, która śpiewała mi do snu kołysanki, nie jest moją matką…

Źle było z Elfami, chociaż bili się dzielnie. Walczący w przedniej straży Skaflok zwołał ich i ponownie skupił wokół siebie. Zaprowadziwszy porządek w szeregach, poprowadził znów do walki. Jego miecz siał śmierć. Żaden Troll nie mógł stawić czoło tej wirującej stali i wychowanek Imryka powoli wyrąbywał sobie drogę ku morzu.

Zawahał się na chwilę, gdy Goltan padł przeszyty włócznią. — Teraz mam o jednego przyjaciela mniej — powiedział — to niepowetowana strata. — Po czym na nowo podniósł głos: — Za Alfheim! Naprzód, naprzód!

I tak oto resztka Elfów przebiła się przez szeregi Trollów i wycofała na plażę. Walka, zwany Mądrym, Flam z Orkadów, Hlokkan Czerwona Włócznia i inni wielcy Elfowie polegli walcząc w tylnej straży, podczas gdy pozostali dotarli do statków. Niektórzy z nich na oczach Trollów zbiegli ze wzgórza wznoszącego się nad zatoką, rozrzucając resztę łupów. To osłabiło nieco atak Trollów, gdyż Illrede wolał raczej odzyskać swoje skarby, niż stracić jeszcze więcej poddanych.

Przy życiu pozostało dość Elfów na tyle krzepkich, że mogli obsadzić połowę statków. Resztę spalili za pomocą czarów. Później spuścili drakkary na wodę, weszli na pokład i z trudem wiosłując wypłynęli z fiordu.

Skulona na dnie statku Skafloka Freda zobaczyła go, jak stał, wysoki i zlany krwią, na tle tarczy księżyca, kreśląc w powietrzu znaki runiczne i wymawiając nie znane jej słowa. Wiatr zmienił kierunek, stał się wichurą, później zaś burzą. Elfowe korabie o twardych jak żelazo żaglach i zgiętych niczym łuki masztach wśród brzęku takielunku pomknęły do przodu. Uciekały wciąż szybciej i szybciej — jak pył wodny, jak chmury, jak sen i czary, jak blask księżyca na wodzie. Skaflok stał na zalewanym przez fale dziobie statku i śpiewał czarodziejską pieśń. Z rozwianymi włosami, pobrzękując rozerwaną kolczugą, wyglądał jak postać z zapomnianych sag i nieludzkich światów.

Freda straciła przytomność.

XI

Ocknęła się na łożu z kości słoniowej zasłanym futrami i jedwabiem. Wykąpano ją i odziano w białą brokatową koszulę. Przy łożu, na dziwnym stoliku misternej roboty podano wino, wodę, winogrona i inne południowe owoce. Poza tym dziewczyna widziała jedynie ciemnobłękitny półmrok.

Przez jakiś czas nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się znajduje i co się stało. Później nagle wspomnienia ożyły w jej pamięci i poczęła głośno szlochać. Płakała długo, ale spokój był w samym powietrzu, którym oddychała i gdy dość się napłakała, wypiła trochę wina, które nie tylko szło do głowy, lecz było jak uśmierzająca ból dłoń położona na jej sercu. Zapadła w głęboki sen.

Kiedy znów się obudziła, poczuła się wspaniale wypoczęta. A gdy usiadła, przyszedł do niej Skaflok, krocząc przez błękitne przestrzenie.

Po jego ranach nie pozostał żaden ślad. Uśmiechnął się życzliwie do dziewczyny. Miał na sobie krótką, bogato wyszywaną tunikę i spódniczkę, które ukazywały grę muskułów pod skórą. Usiadł obok Fredy, wziął za ręce i spojrzał jej w oczy.

— Czy lepiej się czujesz? — zapytał. — Dodałem do wina lekarstwo, które pomaga uzdrowić umysł.

— Czuję się dobrze, tylko… tylko gdzie ja jestem? — odparła.

— W Elfheugh, zamku Imryka, wśród elfowych wzgórz na północy kraju — rzekł na to Skaflok. Dziewczyna z przerażenia otworzyła szerzej oczy.

— Nikt cię nie skrzywdzi i wszystko będzie tak, jak tego zapragniesz — uspokoił ją.

— Dziękuję ci — szepnęła — po Bogu, który…

— Nie, nie wymawiaj tu świętych imion — ostrzegł ją młodzieniec — gdyż Elfowie muszą przed nimi uciekać, a przecież jesteś ich gościem. Poza tym możesz robić, co zechcesz.

— Ty nie jesteś Elfem — powiedziała powoli Freda.

— Nie, jestem człowiekiem, ale wychowałem się tutaj. Jestem przybranym synem Imryka, zwanego Chytrym. Jarl Elfów stał się mi bliższy niż mój prawdziwy ojciec, kimkolwiek był.

— Jak udało ci się nas uratować? Wpadłyśmy w rozpacz… Skaflok opowiedział jej o wojnie z Trollami i wyprawie do siedziby Illredego. Potem znów się uśmiechnął i rzekł: — Lepiej pomówmy o tobie. Kto mógł mieć tak piękną córkę?

Freda zarumieniła się i zaczęła opowiadać mu swoją historię. Słuchał jej, ale bez większego zainteresowania. Imię Orma nic mu nie mówiło, gdyż Imryk, chcąc zerwać więzi łączące jego wychowanka z ludźmi, powiedział mu, że zamiany dziecka dokonał daleko na zachodzie kraju. Poza tym, za pomocą sobie tyko znanych środków, wychował Skafloka tak, by zabić w nim Wszelką ciekawość, co do jego pochodzenia. O Walgardzie Freda siedziała tylko tyle, że jest to jej brat, który oszalał. Wprawdzie Skaflok wyczuł coś nieludzkiego w berserkerze, lecz mając tak wiele do myślenia — zwłaszcza o Fredzie — nie zagłębiał się zbytnio w tę sprawę. Uznał, że równie dobrze Walgarda mógł opętać demon. Zdumiewające podobieństwo do siebie przypisał zwierciadlanemu czarowi; przecież Illrede mógł rzucić go na Walgarda z wielu powodów. W dodatku żaden z Elfów, z którymi Skaflok przypadkiem rozmawiał o tym niezwykłym spotkaniu, niczego nie zauważył. Czy stało się tak dlatego, że Elfowie byli zbyt pochłonięci walką o życie, czy też Skaflokowi coś się przywidziało? W końcu wychowanek Imryka wzruszył ramionami i zapomniał o całej sprawie.