Выбрать главу

— Obchodzi mnie — odrzekła ze smutkiem Leea — i widzę, że przeczucie mnie nie myliło. Swój ciągnie do swego — ale nie z nią, Skafloku! Weź każdą inną śmiertelną pannę tylko nie ją, gdyż stanie się przyczyną twej zguby. Czuję to jak mróz w kościach. To nie przypadek, że ją spotkałeś — wyrządzi ci wiele złego.

— Na pewno nie Freda — powiedział odważnie młodzieniec i żeby zmienić temat rozmowy, zapytał: — Kiedy wraca Imryk? Został wezwany na naradę przez Króla Elfów po moim powrocie z Trollheimu.

— Wkrótce tu będzie. Zaczekaj na jego powrót, Skafloku, gdyż może on dojrzy wyraźnie nieszczęście, które ja tylko przeczuwam, i ostrzeże cię.

— Czy ja, który walczyłem z Trollami i demonami, miałbym lękać się zwykłej dziewczyny? — prychnął Skaflok. — To już nawet nie jest krakanie, ale gęganie. — I wyprowadził Fredę z komnaty.

Leea z osłupieniem odprowadziła ich wzrokiem, po czym puściła się biegiem przez długie sale, a łzy zamgliły jej oczy.

Tymczasem Skaflok i Freda wędrowali po zamku. Początkowo córka Orma mówiła niewiele i z powagą, lecz napój miłosny, który wypiła, i czary rzucone przez Skafloka sprawiły, że ciepłe uczucie obudziło się w jej sercu i umyśle. Coraz częściej się śmiała, wykrzykiwała z podziwu, rozmawiała wesoło i spoglądała na niego. Wreszcie młodzieniec zaproponował:

— Wyjdźmy na dwór, to pokażę, co przygotowałem dla ciebie.

— Dla mnie? — zawołała.

— A może również i dla mnie, jeśli Norny będą łaskawe — roześmiał się.

Przeszli przez dziedziniec i wielką bramę z brązu. Na zewnątrz promienie słońca odbijały się od osłoniętej błękitnym cieniem bieli. W pobliżu nie było żadnego Elfa. Dwoje ludzi skierowało się w stronę połyskującego lodem lasu, a płaszcz Skafloka chronił ich przed chłodem. Ich oddechy jak obłoki pary unosiły się ku niebu; nawet samo oddychanie sprawiało ból. Fale przyboju szumiały monotonnie i wiatr wzdychał wśród ciemnych jodeł.

— Zimno mi — powiedziała Freda. Jej kasztanowate włosy były jedyną ciepłą plamą we wszechobecnej bieli. Wszędzie poza twoim płaszczem jest bardzo zimno.

— Za zimno, żebyś jako żebraczka wędrowała po świecie.

— Są tacy, którzy przyjęliby mnie do siebie. Mieliśmy wielu przyjaciół i nasza ziemia, teraz moja, jak przypuszczam, byłaby — dokończyła z niechęcią — dobrym wianem.

— Dlaczego miałabyś szukać przyjaciół gdzieś daleko, skoro masz ich tutaj? A co do ziemi, to spójrz.

Weszli na szczyt wzgórza, które wraz z innymi otaczało górską dolinę. A tam na dole Skaflok wyczarował lato. Zielone drzewa rosły obok niewielkiego, roztańczonego wodospadu, kwiaty drzemały w wysokiej trawie. Ptaki śpiewały, ryby wyskakiwały z wody, łania i jeleń stały obserwując ufnie ludzi.

Freda zaklaskała w dłonie i krzyknęła ze zdumieniem. Skaflok uśmiechnął się. — Zrobiłem to dla ciebie — powiedział — ponieważ jesteś latem, życiem i radością. Zapomnij o zimie, śmierci i nieszczęściach. Tutaj mamy własną porę roku.

Zeszli w dolinę, zrzucili płaszcz i usiedli przy wodospadzie. Wiatr mierzwił im włosy i jagody otaczały ich zwartym kręgiem. Na rozkaz Skafloka zebrane przez Fredę stokrotki same splotły się w wianek, który młodzieniec zawiesił jej na szyi.

Freda nie bała się Skafloka ani jego czarodziejskiej mocy. Rozmarzona położyła się na trawie gryząc jabłko, które jej podał — a miało ono smak wina i podobnie działało — i słuchała jego słów:

Twój srebrzysty śmiech, najdroższa, Wabi mnie jak wojny zew. Kasztanowe twe kędziory spętały Mnie mocniej niż ciężkie okowy. Nigdy nie schyliłem szyi Do słodkiego jarzma, Lecz teraz chcę poznać Więzienie twych ramion.
Człowiek żyje dla radości, Śmiechu i miłości. Gdybym teraz mógł cię pieścić, Znalazłbym się w niebie. Piękna czarodziejko, pragnę Twej miłości. Wysłuchaj mych próśb: Jakże Skaflok może uciec przed nią, Skoro złapałaś go w sieci?

— To nie przystoi — zaprotestowała słabo, gdyż uległa urokowi jego słów i uśmiechu.

— Dlaczego nie przystoi? Nie ma nic równie właściwego.

— Jesteś poganinem, a ja…

— Prosiłem, żebyś nie mówiła o tych sprawach. Teraz musisz zapłacić karę. — I Skaflok pocałował Fredę. Całował ją długo i najlepiej jak umiał — najpierw lekko, później coraz żarliwiej. Przez chwilę próbowała go odepchnąć, ale zabrakło jej sił, które powróciły dopiero wtedy, gdy odpowiedziała na jego pocałunek.

— Czy to było takie złe? — zaśmiał się Skaflok.

— Nie — szepnęła.

— Wiem, że niedawno spotkało cię wielkie nieszczęście, lecz smutek przemija i ci, których kochałaś, na pewno chcieliby, żeby tak się stało.

W istocie smutek już przeminął. Pozostała czułość i przelotny żaclass="underline" Zaiste, szkoda, że nie mogli go poznać!

— Musisz myśleć o przyszłości, Fredo, a zwłaszcza o przyszłości swego rodu, z którego tylko ty pozostałaś na świecie. Ofiarowuję ci bogactwa i cuda Alfheimu, o tak, i nie żądam żadnego wiana poza twoją słodką osóbką. Będę strzegł ciebie ze wszystkich sił, a pierwszym z moich porannych darów dla ciebie jest moja dozgonna miłość.

Nic nie mogło wymusić narodzin uczucia, skoro więc przyszło samo, czary tylko przyśpieszyły topnienie smutku i nastanie wiosny miłości; dla jej rozkwitu nie trzeba było niczego oprócz młodości.

Dzień się skończył i noc zawitała do oazy lata w górskiej dolinie. Kochankowie leżeli na trawie obok wodospadu i słuchali śpiewu słowika. Freda zasnęła pierwsza.

Leżała w zgięciu ramienia Skafloka, z ręką spoczywającą na jego piersi. Gdy tak wsłuchiwał się w jej cichy oddech, wdychał zapach włosów i ludzkiego ciała, czując jej ciepło i pamiętając, jak oddała mu się ze łzami i śmiechem, młodzieniec uświadomił sobie, że stało się coś bardzo ważnego.

Zastawił na nią sieci bardziej dla zabawy. Śmiertelne dziewy, które oglądał ukradkiem podczas swych wędrówek, rzadko przebywały same, a gdy tak było, wydawały się Skaflokowi zbyt ociężałe ciałem i duszą, żeby tracić na nie czas. We Fredzie znalazł ludzką dziewczynę, która budziła w nim pożądanie, zastanawiał się więc jakby to było, gdyby się z nią przespał.

I sam wpadł w zastawione przez siebie wnyki.

Ale nie przejmował się tym. Leżąc na trawie uśmiechnął się do Wielkiego Wozu, który świecił blado w swej nie kończącej się wędrówce wokół Gwiazdy Polarnej. Chłodne, przebiegłe Elfiny wiele umiały, lecz nigdy nie otworzyły przed nim serc i może dlatego nie pokochał żadnej. A Freda…

Leea miała rację. Swój ciągnie do swego.

XII

Po kilku dniach Skaflok wyruszył samotnie na polowanie. Wędrował na zaczarowanych nartach, które jak wiatr niosły go na szczyt wzgórza i w dolinę, przez skute lodem rzeki i zaśnieżone lasy, tak że o zachodzie słońca był już na wyżynie szkockiej. Zawrócił w stronę Elfheugh, przywiązawszy do ramion upolowaną łanię, kiedy zobaczył z oddali blask ognia. Zastanawiając się, kto mógł rozbić obóz w tych niegościnnych stronach, pojechał tam z włócznią w dłoni.

Kiedy się zbliżył, zauważył w wieczornym półmroku postać ogromnego męża, który przykucnął na śniegu i piekł koninę nad ogniskiem. Mimo mroźnego wiatru nosił tylko spódniczkę z wilczej skóry. Leżący obok na ziemi topór jaśniał nieziemskim światłem.